Ironman 70.3 Hefei widziany oczami Mateusza Walczaka

Iwo Listewnik – mój kolega z przedszkola. Fajny, zabawny, jak na 6 lat całkiem wygadany, cwaniakował przy leżakowaniu, mówił śmieszne rzeczy, pluł jedzeniem przy śniadaniu i nie raz pomógł napadać na dziewczyny. Kiedyś wymyślił, żeby zablokować drzwi do toalety, innym razem pomógł poukrywać wszystkie kapcie, nienawidził topienia marzanny i kwestionował sensowność rorat. W ogóle zabawny, sympatyczny i z dystansem. Kolega, nawet bliski kolega. Tak mi się wydawało, aż do zakowńczenia zerówki. Iwo postanowił wtedy wpłynąć na moje życie.

Był czerwiec 1985 roku, jeden z cieplejszych w całych latach 80tych. Lody Cassate co niedziela, wakacje i wyjazdy PKP do dziadków dobrze już wisiały w powietrzu. W portowym przedszkolu, do którego chodziliśmy była tradycja zakończenia roku poprzez odbiór nagród. Nagrody mieliśmy losować poprzez ich wyławianie wędką zza parawanu. Czego tam nie było? Samoloty, samochodziki, nakręcane bączki, lalki dla dziewczyn, plastikowe rybki, a nawet koparki z podnoszoną łyżką. Była też jedna niebieska piłka.
– Dzisiaj wylosuję piłkę! – oznajmił mi Iwo, po rannym zapoznaniu się z inwentarzem nagród
– Nie ma szans – odparłem – a poza tym skąd wiesz?
– Wylosuje. Chcę piłkę i dostanę piłkę…
– Iwo, tam jest tylko jedna piłka, a nas jest bardzo dużo, nie ma szans żebyś trafił akurat piłkę
– Będę miał piłkę! – zakończył Iwo
– Jesteś głupi – odparowałem, starając się skupić swoją uwagę na wbiciu drewnianym młotkiem klocka do pudełka.

 

Ironman70.3HefeiwidzianyoczamiMateuszaWalczaka9

Nie mogłem inaczej. Zamurowało mnie. Po pierwsze Iwo przesadzał. Ewidentnie nie przerabiał z rodziną żadnych zadań z 6 klasy podstawówki, gdzie po raz pierwszy pojawiał się rachunek prawdopodobieństwa. Fatalnie szacował. Braki próbował maskować zbytnią pewnością siebie. A do tego nawet mnie nie zapytał, czy ja czasem też nie chcę tej piłki. Empatia – zero. I to ma być kolega? A ja ją chciałem… Oj jak. Widziałem już te strzały, podania, widziałem siebie jak zaciekle pompuję moją piłkę za każdym razem zanim wychodzę z nią na podwórko, widziałem siebie jak pozwalam, albo nie pozwalam kolegom pożyczać ją na co dzień. Jedyne czego mi było potrzeba to Iwo z moją piłką. No pewnie… A on dalej swoje. Cały dzień, że piłka będzie jego, że Iwo wylosuje piłkę, że z pewnością mu się uda.
Przyszła ta chwila. Podciągnąłem rajstopki, przeczesałem dziwnie przycięte włoski, jeszcze tylko ostatni rzut oka na Sindbada i próbujemy. Przymierzałem, celowałem, kombinowałem ale życia nie oszukałem. Rybka z plastiku… Cieszysz się Mateuszku? – pytały przedszkolanki. Tak. Cieszę się. – cedziłem przez zęby. Ale najgorsze miało nadejść. Dzieci się zmieniały. Wyciągały inne zabawki. A piłka ciągle zostawała za parawanem. Wtedy stało się to… Uśmiechnięty Iwo wyciągnął tą piłkę. Moją piłkę.
Od przedszkola nie mam kontaktu z Iwem. Prawdę mówiąc nawet go nie szukałem. Nasza znajomość, wystawiona na najcięższą z prób nie przetrwała tej traumy. Zajmowałem się innymi rzeczami. Skończyłem szkoły, potem studia, zebrałem doświadczenie zawodowe, mam cudowną rodzinę, ale zawsze brakowało mi tej niebieskiej piłki.

 

Ironman70.3HefeiwidzianyoczamiMateuszaWalczaka1

Triathlon, dla siebie wymyśliłem jakieś 5 lat temu. A może to triathlon wymyślił mnie? Tak czy inaczej zająłem się tym trochę z wewnętrznej potrzeby, trochę dla samorozwoju, trochę ze względu na odpowiadające mi reguły gry. Własny rozwój, auto doskonalenie, rywalizacja okraszona gadżeciarstwem. To brzmiało jak coś dla mnie. Zawsze jednak pamiętałem o sytuacji z przedszkola.

Bycie Age Grouperem bez przeszłości sportowej nie jest łatwe. Rozwijasz się, pracujesz, poprawiasz swoje czasy, z czasem marzysz. Widzisz drogę, którą przebywasz, ale wraz z doświadczeniem widzisz przepaść, która dzieli Cię od prawdziwych sportowców. I nie chodzi o 30 HR różnicy w tętnie spoczynkowym, o szybszą prosów restytucję z beztlenu, o lekkość biegu szczupłych, smukłych łydek, o niesłychaną gibkość stawów w kraulu, pojemność płuc czy końskie ścięgna na rowerze. Nie, nie w tym rzecz. Z czasem uświadamiasz sobie, jak wiele prawdziwi sportowcy są w stanie poświęcić. Jak ciężko musi być im realizować plany treningowe, ograniczać albo odmawiać pokusom życia, trzymać higienę i właściwy dyskurs życia, z konsekwencją trzymać dietę i nade wszystko łączyć to z tak ważną codziennością. Różnica pomiędzy AG a Pro, pomiędzy amatorami a tymi, którzy oddają się tej pasji bez reszty jest bardzo często tylko iluzoryczna. Wielu z nas bardzo dużo trenuje, wielu z nas stawia sobie cele, wielu z nas z dużą determinacją miota się, aby być bliżej ich realizacji.

 

Ale główna różnica to właśnie małe rzeczy. Nastawienie kształtowane od małego. Chęć wygrywania. Precyzja w oczekiwaniach. Praca w strefie bólu i bycie PRO każdego dnia. Iwo Listewnik był PRO. Chciał wygrać. Sensownie sformułował oczekiwania. I poprzez całodzienny coaching opiekunek dopiął swego.
Pomny tych doświadczeń, zapisałem się na ostatnie w tym roku zawody: Hefei 70.3 China. Pierwsze zawody serii w Chinach. Pierwsze zawody zorganizowane w kierunku, w którym zapewne Ironman będzie się rozwijał pod auspicjami nowego właściciela: Wanda Group – największego na świecie konglomeratu firm:

– deweloperskich (budują obecnie w Chicago najwyższy budynek na świecie zaprojektowany przez kobietę, wznoszą setki tysięcy mieszkań zajmują się też centrami handlowymi [ponad 100] na całym świecie),
– hotelarskich (sieć setek hoteli, w której i my gościliśmy),
– rozrywkowych (firma o najwyższych na świecie przychodach z produkcji filmowej, obecnie negocjująca przejęcie Paramount Pictures i Sony Entertaiment, do tego zarządzają parkami rozrywki i siecią blisko 2000 kin),
– sportowych (właściciel globalnych praw do transmisji mistrzostw świata w piłce nożnej, właściciel 20% Atletico Madryt, czy w końcu właściciel nabytego w 2015 za 650 milionów dolarów Ironmana).

Konglomeratu nieobecnego w polskich czy europejskich realiach. Zarządzanego przez znanego z żelaznej dyscypliny, Wang Jianlina – najbogatszego człowieka w Azji.

 

Ironman70.3HefeiwidzianyoczamiMateuszaWalczaka2

Wracając do TRI – głównym powodem wizyty w Chinach był fakt promocyjnego podejścia do ambicji Age Grouperów. Po pierwsze zawody zaoferowały 50 slotów na mistrzostwa 70.3 w 2017 r. Po drugie na dokładkę zaoferowano również 50 miejsc na mistrzostwa świata na pełnym dystansie. Po trzecie dołożono starań, aby wyjazd (poza może przelotem) nie rujnował portfeli ambitnych i umiarkowanie utalentowanych reprezentantów krajów, w których IM gości na dobre, oferując im pakiety startowe ze świetnymi hotelami w cenie połowy kosztów tych samych startów w Europie czy Stanach. Po czwarte wreszcie w masowej komunikacji odwołano się do niskich pobudek Age Grouperów wskazując na fakt, że triathlon w Azji nie jest na zachodnim poziomie, a Azjaci są bardzo młodzi i w najbardziej popularnych grupach 35-39, 40-44 i 45-50 będzie bardzo mała konkurencja. Efekt był piorunujący. Zawody po początkowym trudnym starcie sprzedały się w całości. Przygotowano 1500 miejsc, z czego 600 trafiło do zawodników spoza Azji, w zdecydowanej większości startujących w przywołanych powyżej grupach wiekowych.

Hefei, z liczbą mieszkańców aglomeracji nieco ponad 7,5 mln jest w trzeciej dziesiątce największych miast w Chinach (chiński odpowiednik Tarnowa, Włocławka czy Chorzowa), stolicą prowincji Anhui, podobno w Chinach najuboższej. Mix szans sportowych i ciekawości spowodował, że do startu dali się przekonać zarówno Radek Pawłowski, jak i Mikołaj Luft. Tak więc zwarliśmy szyki i każdy na swój sposób rozpoczął przygotowania. Abstrahując od części sportowej, o której za chwilę, pierwsza jak zwykle była logistyka. Lot do Azji, a więc zegarek przestawiamy do przodu. Prawdopodobieństwo jet-lagu, powikłań z zasypianiem i zwyczajnego braku dyspozycji większe niż przy lotach na Zachód. Dlatego każdy z nas kombinował na swój sposób.

 

Ja minimalizowałem czas podróży. Wylot w czwartek o 17:00 do Pekinu to tylko 8h, później można się przespać na lotnisku i krótki 2-godzinny lot do Hefei. Na miejscu byłem w piątek z nadziejami na 2 dobre noce przed startem. Radek dał sobie więcej czasu. Wybrał połączenie z 2 przesiadkami, wyleciał we środę, dotarł w czwartek i miał 3 noce na regenerację po podróży. Mikołaj po bandzie: wyleciał w piątek, z jedną przesiadką, ale doleciał ok. 12 w sobotę. Na złożenie roweru, przygotowanie się w strefach zmian (2 strefy, każda gdzie indziej niż hotel i biuro zawodów), regenerację po podróży i ogólne ogarnięcie zostało mu tylko 6 godzin. Agresywnie. Oczywiście wszystko mogło pójść źle. Jakiekolwiek problemy z bagażem uniemożliwiały start, możliwe opóźnienia w podróży narażały na dodatkowe zmęczenie. Na szczęście wszystko odbyło się bez problemów. Dopingując się melatoniną i Stilnoxem dotarliśmy na miejsce razem z bagażami, a organizator stanął na wysokości zadania, organizując dla wszystkich transfery z lotniska. Byliśmy na miejscu.

 

Pierwsze zaskoczenie to oczywiście chińskie realia. Zamiast miasta wielkości Warszawy zobaczyliśmy 7 milionową metropolię, która bynajmniej na najbiedniejszą nie wyglądała. Owszem są dzielnice, które (od kiedy Iwo podkradł mi piłkę) przeszły minimalną metamorfozę, ale ciągnący się ponad godzinę dojazd z lotniska do hotelu, jak i późniejszy 25 kilometrowy transfer z hotelu (niedaleko mety) do T1, uświadomił nam jak wielką dynamiką rozwoju cieszą się dzisiaj Chiny. Owszem, zaskoczeniem są powstające w szczerym polu wielkie osiedla 30-piętrowców, trzeba się odnaleźć w plątaninie estakad, wiaduktów i zjazdów, wypada się przyzwyczaić do kuchni opartej o nieludzkie przyprawy, tłuszcz i kości różnych żyjątek oraz przymknąć oko na zwyczaje drogowe mieszkańców, ale wszystko to blednie przy tempie, w jakim 80-milionowa partia planuje rozwój aglomeracji, przemysłu i gospodarki.

 

Na miejscu okazało się, że przywołana wcześniej Wanda Group w mieście, czy raczej aglomeracji Hefei, zbudowała i nadal rozwija swoje własne kilkuset-tysięczne dzielnico-miasto: Wanda Hefei City. Jest tam wiele osiedli, dziesiątki hoteli, kilka olbrzymich centrów handlowych, parki, sztuczne jeziora, o drogach lokalnych o szerokości 4-8 pasów i metrze nawet nie wspominając. Wszystko zbudowane przez jedną firmę w ciągu niecałych 5 lat. A takich Wand, może nieco mniejszych, jest w Chinach bez liku. Biznesowo – wow. Kulturowo, szok. Sportowo, strach. No, bo jak taki wielki naród może wystawiać słabych triathlonistów?

 

Na tle tego, co zobaczyliśmy, zapewnienia Ironmana, że sobie spokojnie poradzimy z lokalną konkurencją brzmiały jak dobrze przemyślana propaganda. Zwabili nas, nakręcili, a teraz pokażą nam nasze miejsce w szeregu. W dodatku specjalnie tak pokręcili trasą rowerową, żebyśmy się zgubili i stracili czas. Już po nas. Wyjazd bez sensu. Trzeba było zostać w domu…

 

Ironman70.3HefeiwidzianyoczamiMateuszaWalczaka3

Dni poprzedzające start minęły nam bardzo szybko. Humory dopisywały, różna agenda wyjazdu nie dzieliła, nowe bodźce pobudzały, a pielęgnowana zieloną herbatą zażyłość męskiej eskapady narastała… Czuliśmy się dobrze i każdy w swój sposób przygotowywał się do startu. Radek przyjechał tutaj po slota na Konę. Mikołaj chciał wystartować w Chinach i odbudować się po nieukończonych zawodach w Barcelonie i Poznaniu, ja po prostu chciałem ukończyć, nie zawieść żony Basi – najwytrwalszej z moich kibiców i potwierdzić forsowany przez nią paradygmat o dominacji diety wegańskiej w sporcie. Jeśli dadzą, to wziąć jakiegokolwiek slota. Może być z roll downu, może być niechciany, może być nawet z jakiś zwrotów, reklamacji, czy puli dla ciamajd. Byle by był i pozwolił nam zaplanować rodzinne wakacje w USA w przyszłym roku, odwiedzić znajomych z Nowego Jorku i wyznaczyć cele sportowe na przyszły sezon. Moja niebieska piłka.

Będzie szybko – orzekliśmy wspólnie po szczegółowej analizie profili trasy, prognoz pogody i wizjach lokalnych. Brak przewyższeń, idealna, szeroka minimalnie na 2 pasy, równa jak stół i przede wszystkim sprzyjająca pod kątem wiatru (60 km lekki wiatr w plecy, 30 km lekki wiatr w dziób) trasa rowerowa, pływanie po jeziorze, a więc bez fali, a także umiarkowana temperatura – wszystko zdawało się nam sprzyjać. Jak nie wrócę z życiówką to będzie porażka – orzekł Radek. Boje się, że zmylę trasę, albo że wjedzie mi jeden z tuk-tuków (masowo przecinających każdą autostradę pod prąd), dorzucił Mikołaj. I trudno było się z nimi nie zgodzić. Szansa rosła, ale nadal byliśmy przed a nie po. Pozostało wstawienie roweru, odwiedziny w T2, ostatnia noc i mogliśmy stawać na starcie.

Start o 1:30 w nocy czasu polskiego, 7:30 lokalnie. Dojazd na start + przygotowania w strefie szacowaliśmy na 2,5 godziny a więc trzeba wstać ok. 22:45 czasu polskiego i 4:45 lokalnie. A więc zasnąć co najmniej te 6/7 godzin wcześniej. Ciężko…

Mimo wszystko daliśmy radę. Prysznic, szybkie śniadanie i pierwszy dobry omen – ktoś z naszych po raz pierwszy zaserwował crossainty na śniadanie. Nasi tu byli. W naszym hotelu jest też 2 Polaków. Jeden z nich startuje, drugi kibicuje. Omen nr 2. W autobusie na start spotykamy Polkę, Martę – startuje w sztafecie – płynie i biegnie. Na stałe mieszka w Szanghaju, triathlonem zarażona od niedawna. Omen #3. No i wreszcie Ewelina – Polka z Ironmana wpuszcza nas do strefy i życzy udanego startu. #4. A więc może jednak to będzie dobry dzień?

Rolling start. Korzystamy z uprzejmości tubylców względem Europejczyków. Wchodzimy jako jedni z ostatnich, bez problemu dostajemy się do pierwszych linii. Mikołaj już popłynął, Radek stoi jako 3 w kolejce, przede mną jest ok 10 osób. Będzie luźno. Wcześniej brak szans na rozpływanie. Byliśmy niemalże na styk. Były małe problemy. A to, że w Chinach popularność izotoników jest śladowa, a to że kierowca autobusu nie znał trasy i atmosfera gęstniała z minuty na minutę, a to że w przenośnych toaletach brudny papier nie jest wrzucany do muszli tylko odkładany do koszyczka (???).

Ale teraz to nieważne. Stoimy 3, 2, 1, poszło. Rampa uformowana jak na basenie. Krótki rozbieg, włączenie zegarka, i skok na główkę tak jak na basenie. Zimna woda, dobrze, bo nie będzie za gorąco, można płynąć szybko. Zbiornik jest sztuczny w centrum miasta, pływa się przy każdym oddechu podziwiając skyline wieżowców okalających park. Coś jak Central Park, chociaż jednak mniejsze. Bardzo łatwa nawigacja, duże boje, co 100 m + możliwość nawigacji na budynki, brak fal, luźno. Woda nieco mętna, chociaż żeby poprawić jej jakość podobno napuszczono ją od nowa tuż po oczyszczeniu zbiornika specjalnie na potrzeby zawodów. Nie pachnie, bez posmaku. Co 250 m Garmin daje znać wibracjami. Liczę to. 250, 500, zwrot w prawo, 750, 1000, kolejny zwrot, 1250, znowu zwrot, 1500, 1750, 2000. Jasny Wojtek! Miało być szybko… 2000? Trudno. Wyjście z wody po schodach. Jest poniżej 29 min. Życiówka mimo dłuższego dystansu. A więc Janek Peńsko miał rację, że jestem w stanie pływać poniżej 1:30/100. Mniej dyskutowania na treningach więcej wiary w ludzi i ich wiedzę Mateusz. Lekcja na przyszłość.

 

 

Ironman70.3HefeiwidzianyoczamiMateuszaWalczaka5

Szybka strefa, rower, Radka oczywiście już dawno nie ma, ale wszystko działa, koła całe. Jadę bez zapasu, bo szytka z tyłu opona z przodu, więc musiałbym wozić 2 zapasy, a poza tym jak miałbym zmieniać to slota szlag i tak trafi, bo w życiu tych paru minut nie odrobię. Ale wszystko sprawne, więc patrz na waty, w nikogo nie wjedź, nie kozakuj od początku. Pierwsze 20km po mieście, sporo zakrętów ale szybko się okazuje że:
– Trasa ma średnio 3-4 pasy szerokości
– Na całej długości trasy są bardzo schludne barierki
– Za barierkami stoją w kilku rzędach mieszkańcy / kibice z czerwonymi flagami wiwatujący jak my z Iwem na pochodach pierwszomajowych albo wodowaniach statków w przedszkolu. Chińczycy, dla których cała ta hucpa dla bumelantów w lajkrach musi być co najmniej abstrakcyjna
– Co 20 – 30 metrów (cały czas spieramy się o to z Mikołajem) po OBU stronach CAŁEJ 60 km (był nawrót na 60km) pętli kolarskiej stoją wolontariusze/żołnierze/przodownicy pracy w czynie społecznym, zabezpieczając nasz start… Szybkie kalkulacje. 4000 – 6000 osób.

 

Nie, to chyba niemożliwe. Najprawdopodobniej mimo tylko 20 stopni jestem przegrzany. Może więc lepiej wrócić do watów. Arek Kogut rozpisał to książkowo 83-87% FTP, bez wycieczek do beztlenu, bez dolnego chwytu. Spokojnie, ale bez marudzenia. Wyprzedzam. Pierwsze 10 km dość techniczne, bo mokro i sporo zakrętów o 90 stopni. Niby nic wielkiego, ale odpowiedni tor jazdy, brak hamowania zabiera po kilka metrów z przewagi kolejnych zawodników. Zaczynają się długie proste gdzieś w tle majaczy mi się spora grupa, liczę czas przewagi jaką mają. Około minuty, może 70 sekund, w tych warunkach, przy tych prędkościach to jakiś kilometr. Dużo. Przed nimi już nikogo. Oglądam się. Za mną ok 10 chłopaków podczepionych pod moje tempo. Chyba przepisowo, ale znamy te numery. Niby 12 m odstępu ale 10% mniej watów. Odpoczywają. Trzymam swoje do 30 km. Chińczyków na rowerach ani śladu. Europa, USA, Australia. Radka nie ma, zgodnie zresztą z planem. Od kiedy totalnie poprawił rower już się nie łudzę, że odrobię do niego straty po pływaniu.

 

Mikołaja mam nadzieję zobaczyć po nawrocie. Moja grupa cały czas bez zmian. Zaczynają się złe myśli. Pewnie wszyscy z mojej kategorii, każdy pewnie biega lepiej, więc już po mnie. Dojedziemy tak do końca i w zasadzie nie muszę już biegać. Slota nie będzie. Ok. Trzeba ich urwać. Na poczekaniu opracowuję taktykę. 5 km odpuszczenia i kolejna 5 pójdę za wszystko. Pije, przeciągam się, rozciągam. Początkowo marudzą, ale w końcu mija mnie monstrualny Olaf. Krzyżówka Schwarzeneggera z Tonym Martinem. Łydkami zaczepia o gigantyczną ramę. Że też takie rowery w ogóle produkują. Olaf jest z Hongkongu. Aha, niezły mi Hongkong… Drezno, Lipsk, Berlin, ok. Pewnie załapał się na jakąś końcówkę wschodnio-niemieckiego programu wsparcia młodocianych sportowców w latach 80-tych. Niezły tam macie zaciąg w tym Hongkongu. Pojechał. Za nim Chorwat i Indonezyjczyk (niestety moja kategoria). No nic. Plan okazuje się mieć liczne wady, bo urwać tych gości to jak wygrać Tour czy Giro. Odpuszczam na 12 metrów. Waty spadają o 30, tętno w dół, tlen, ale prędkość nieco niższa.

 

Olaf jedzie wolniej. Nie wiem jeszcze, że świetnie biega, że wygra M40. Tracę. Minuty się dłużą. Za mną kolejnych sześciu. W końcu na trasie majaczy się wcześniej objeżdżony most. Małe przewyższenie, ale gdzieś trzeba próbować. Czaje się, strzelam, na szczycie dokładam, na zjeździe poprawiam, trzymam waty, idę po rantach, prawie ocieram się o barierki, stojących policjantów mijam na centymetry. Ryzykuje. Ma wyglądać lekko, tak jak przejażdżka. Długo jest > 50 km/h. Oglądam się 3 km dalej. Chorwat i Indonezyjczyk nie w ciemię bici, dla nich te prędkości to fraszka, lekki rozjazd, regeneracja po pływaniu, widzą, że się amator wziął za kolarstwo. Spokojnie się ciągną. Ale Olaf, mój Olafek kochaniutki chyba się zamyślił, może żelem swoje monstrualne ciałko właśnie napełniał jak poszło i Olafuniek puścił, i został, i za nim została cała ta grupa. A więc jednak. Sukces! Jedziemy w troje. Chorwacja poprawiła ale utrzymałem, później Indonezja i też się udało. I tak na zmianę do 60km. Trzymamy odległości, widać że chłopaki objeżdżeni. Nie ryzykują draftu. Waty równe. Ale nic za darmo. Po euforii z początku roweru już ani śladu. Brakuje już trochę sił. Na szczęście zaczynamy odrabiać straty. Do grupy z przodu już tylko 60, 50, 40 sek. Jest Mikołaj po przeciwległej, chyba jedzie jako trzeci. Nawrót musi być niedaleko. W końcu jest. Jest też informacja o Penalty box. Na nawrocie stoi kilka osób. Oby nie Radek, oby nie Radek. Niestety…

 

Ironman70.3HefeiwidzianyoczamiMateuszaWalczaka6

Wieczorem po wielogodzinnej analizie mam się dowiedzieć, że sytuacja w jego grupie była bardzo podobna, Radek jechał, wyprzedzał i kolejni zawodnicy się przyłączali do jego grupy. Przed nawrotem był na drugim miejscu w tej grupie, ktoś wystrzelił, nikt nie chciał zostać, zjechali się, chwila nieuwagi, determinacja oraz zwykłe gapiostwo i w efekcie kara. Kiedy go mijałem wiedziałem jak bardzo musi być zły. Jak musi być mu ciężko wrócić na trasę i walczyć o jego cele. Mijam go z dużym żalem. Nic się nie stało, ciśnij – rzucam w przelocie. Wiem, że będzie bardzo trudno ale jeśli da z siebie wszystko, jeśli się nie załamie, to – stać go na to. Ja bym się pewnie załamał.

Po nawrocie prędkość spada, wiatr w twarz, Chorwat zachował więcej sił, odjeżdża. Będzie drugi w M40. Indonezyjczyk słabnie bardziej niż ja. Jest drobniejszy, ciężej mu pod wiatr. Później jednak pobiegnie jak gazela i skończy drugi w M35.

Przez 5 km jedzie obok mnie motor z kamerą. Kręcą chyba film. No żesz Święty Józefie – telewizja w Chinach? Pod koniec trasy pojawia się też helikopter. Nie przelotem, tylko jako TV. Mają Chińczycy rozmach. To ich lokalny event sezonu. Później się okazuje, że był live w chińskiej TV. Z wyścigów amatorów…
W końcu strefa. Czas roweru rekordowy. Jest rewelacyjnie. Teraz tylko pobiec. Łatwo powiedzieć. Od początku czuję, że mimo, że nie jest upalnie to wilgotność nie nasza. Już wiem że pierwsze 4-5 km o niczym nie mówią. Że tyle zazwyczaj daje się trzymać planu, że pytanie o samopoczucie i prędkość po tym dystansie. Z naprzeciwka biegnie Mikołaj. Piątka – piątka. Krzyczę, że był trzeci w połowie roweru. Nie odnosi się. Przed wyścigiem przez tydzień leczyłem prawe kolano obciążone trenowaniem siły na schodach, chłodziłem, smarowałem, rozciągałem, masowałem. Na szczęście puściło. Nie boli. Ale uraz chyba pozostał o czym dowiaduje się na 7 km, czuję, że robi się duże obtarcie na lewym podbiciu. Wiem że będzie jeszcze mniej przyjemnie, że to nie wykluczy, że trzeba przewalczyć, że to tylko obtarcie, ale wiem już że rekordu biegowego dzisiaj nie będzie. Morale w dół. Po nawrocie widzę Radka. Ma do mnie jakieś 3-4 min. straty. Motywuję jak potrafię. Krzyczy, że zapomniał zegarka i nie wie jak biegnie. Jest mocno nakręcony, wygląda jak bizon podczas ataku. Dobrze. Walczy. Moje tempo spada. Już ledwo 4:30. Chociaż ciągle nie biegnę w tłumie. Zaczyna się 2 pętla. Stopa boli coraz bardziej ale to już nic nie znaczy.

 

Wyprzedza mnie coraz więcej osób. Staram się spoglądać z jakich grup. Negatywne przekazy. Mija mnie coraz więcej osób. Slot się oddala. Bieganie jest głupie – myślę sobie, odnajdując w sobie postawę w przedszkola. Jest głupie i niesprawiedliwe. Dół coraz większy. Zaczynam rozważać czy są zawody z jakimś nieproporcjonalnie krótkim bieganiem. To by było dla mnie. O tak, np. tylko 5 km na koniec. Na rozważaniach mija mi duża część 2 pętli. Staram się trzymać tempo i szykuje się psychicznie na atak szczytowy. Ostatni kilometr ma być znacznie szybszy. Najlepiej w pałę. Liczę każdy kilometr. Mam nadzieję że trasa będzie chociaż niedomierzona. Chociaż te 500m krócej to by było coś! Z czasem, coraz bliżej mety, kwestionuje sensowność tego sprintu. No bo co to da, no bo to nie ma sensu, bo obtarcia, bo może kolka chwyci, bo lepiej ukończyć trochę wolniej niż stanąć pod koniec. Na szczęście przypomina mi się Iwo i jego pewność siebie. Wiedział, że chce tą piłkę. Pamiętam też, że Artur Zawadzki swojego slota w Chorwacji przegrał o 10 sekund. O brak takiego właśnie sprintu. No więc słowo się rzekło. Nie jest najgorzej, przyśpieszam.

Tak w ogóle to najciekawsze jest to, jak człowiekowi dłuży się ostatnie 500 m, jeśli nie wie, co osiągnie. Jeśli musi walczyć do końca. Jeśli nie wie, że osiągnął cel. Sekundy, minuty, godziny – te ostatnie 500 m wlecze się jak wieczność.
W końcu jestem. 4:27:xx. Ufffffff.

 

Ironman70.3HefeiwidzianyoczamiMateuszaWalczaka7

Sekundy za mną wpada Radek. To też jego życiówka, ale ma prawo być nieziemsko zły. W namiocie z masażami odnajdujemy Mikołaja. Trzęsie się z zimna. Jest po 2 glukozach. Miał jak się okazało gigantyczne problemy z bilansem elektrolitów. W efekcie musiał pobiec znacznie poniżej swoich oczekiwań. To znaczy dalej kosmicznie, ale liczył na więcej na biegu. Radek ósmy AG. To już wiemy. Wg mnie na 100% jedzie na Konę. Nie mamy internetu, chwilę trwa zanim sprawdzę swoją pozycję. Skoro Radek był ósmy w M40, to ja pewnie będę nieco dalej w M35. Liczę na top 10 AG. Punkt informacyjny, chińskie znaki na komórkach obsługi, konieczność łączenia przez VPN zmieniające lokalizację serwerów, tłumaczenie że to ironman.com -> live results -> athlete tracker i …..

18 AG? WTF? Czar prysł. Sen się nie ziścił. Najgorsze zawody ever. Dno i zgrzytanie zębami. Jakbym był piłkarzem, to bym kopnął w bandę. No ale nie jestem, nie ma band i pewnie Mao by mnie za to zamknął. W bufecie, odbierając rower, w drodze do hotelu analizujemy kto, co i dlaczego. Cieszę się sukcesem Radka i mimo jego narzekań, że byłby wyżej gdyby nie zbytnia pewność siebie, moment nieuwagi, kiedy rzeczywiście był poniżej 12 m byłby 3-4 pozycje wyżej, jestem pewny swego. Przy 50 slotach na Konę i jego 8 miejscu slota ma pewnie bez rolldownu. Słucham doświadczeń Mikołaja, podobnych do moich z roweru, zadziwiająco zbieżnych w odczuciach biegowych. Uspokajam się, a pszeniczny napój, którego, podobnie jak kofeiny odmawiałem sobie przed startem teraz robi swoją robotę.

Przez kilka godzin analizujemy, przekrzykujemy się, dzwonimy do rodzin, cieszymy i smucimy razem. Uwielbiam ten moment. Radek zarzeka się, że do żadnego RPA, na które jest zapisany nie pojedzie. Mikołaj słucha nas z politowaniem i próbuje się nawodnić. Robimy zdjęcia, cieszymy się tą chwilą.
Na sloty idziemy dla Radka. Przy wydatnej pomocy Eweliny zajmujemy cały pierwszy rząd i doskonale się bawimy. To znaczy bawię się z Mikołajem, bo Radek jest niepewny, ciągle rozczarowany, ale i pełen nadziei. Miało być 7 slotów na M40, ale jednak będzie 6. To trochę zmienia optykę, ale wciąż jestem o niego spokojny. Jego sceptycyzm wydaje mi się zasadny, ale bez przesady… Nową informacją jest to, że w przypadku wzięcia slota na Konę nie można brać tego na Chattanoogę. Teraz to i ja wracam do gry. Albo przynajmniej zapraszają mnie na ławkę rezerwowych.

Najpierw sloty na Konę. Praktycznie bez rolldowu. Biorą wszyscy: kobiety, mężczyźni, dzieci. Wybuchy radości jak zawsze rozgrzewają atmosferę. Miło jest patrzeć jak ludzie autentycznie się cieszą… Dla nas to koniec sezonu, a ja się czuję jak podczas zakończenia przedszkola. Znowu chcę tą piłkę, ale nie mam na to wpływu. Kategorie spadają od najstarszej do najmłodszej, najpierw kobiety, później mężczyźni, w końcu docieramy do M40. Pierwszy bierze, drugi bierze, trzeci, czwarty, piąty, zaczyna to wyglądać fatalnie, szósty bierze… Szok! Niemożliwe. Oszukali. O co tutaj chodzi. Siedzimy w milczeniu. Atmosfera siada. M35 dla statystyk, też pierwsze 6 miejsc wzięło. Radek dzwoni do żony. Analizujemy to z Mikołajem. Nie wierzymy. Gdyby nie ta kara. Miał to…

Coś jemy, dalej kibicujemy kolejnym szczęśliwcom, dla formalności czekamy na sloty na Chattanoogę. W Polsce już dzień więc SMS z rodziną i przyjaciółmi. Wszyscy szczerze mi kibicują, bo mają już dość tych głupich treningów, odpoczynków, wakacji pod dyktando sezonu startowego i w ogóle tej zabawy w sport. Liczą, że jak się dostanę na mistrzostwa świata to może trochę odpuszczę. Szczerzę mówiąc ja na to liczę. No ale na razie jest 7 slotów, a ja będąc osiemnastym, po odjęciu 6 kwalifikacji na Konę potrzebuję 5 rezygnacji. Siódmy i ósmy z AG rezygnują. Mają jak się później okazuje sloty do Chattanoogi. Przyjechali po Konę. Dziewiąty bierze, dziesiąty rezygnuje, jedenasty bierze… Gubię się w liczeniu. Chłopaki wracają do żywych i ekscytują się ze mną. I już nie wiem, ile jeszcze musi zrezygnować, który teraz, tracimy rachubę. W końcu pada moje nazwisko. Stało się, mam tą głupią, niebieską piłkę. Tyle lat… Teraz będę chyba musiał odnaleźć Iwa.

PS 1. Od organizatora wiemy, że w całych zawodach uczestniczyło i pomagało 15.000 osób z obsługi. Przy 1500 uczestników daje to godną średnią 10 osób wsparcia na każdego uczestnika. Nie wiem czy igrzyska olimpijskie mają podobne statystyki.

PS 2. Poza końską siłą, Radek, jak się okazało, dysponuje również uzdolnieniami montażysty, w wyniku czego można zobaczyć podsumowanie tego wyjazdu w formie filmu

 


PS 3. Hefei było pierwszą imprezą Ironmana w Chinach. Wg dzisiejszego stanu wiedzy od przyszłego roku ma ich być pięć. Patrząc na ich dynamikę, należy się jednak spodziewać kilkunastu imprez w niedalekiej perspektywie.

Akademia Triathlonu
Akademia Triathlonuhttps://akademiatriathlonu.pl
Największy portal o triathlonie w Polsce. Jesteśmy na bieżąco z triathlonowymi wydarzeniami w kraju i na świecie, znajdziesz również u nas porady treningowe, recenzje sprzętu czy inspirujące rozmowy.

Powiązane Artykuły

10 KOMENTARZE

  1. Dziękuję za fantastyczny tekst! Opowieści z przedszkola, a właściwie traumatyczne przeżycia- cudne! I gratuluję pobytu w Azji oraz Mistrzostw Świata! Marzenia się spełniają 🙂

  2. Super się czytało! Triathlonistów mamy wielu a jakoś mało, który garnie się do pisania… a to takie inspirujące….

  3. Jeszcze pytanie o porównanie tras do Gdyni… Widzę że wynik dużo lepszy stąd ciekaw jestem ile (ofc mniej więcej) z tych 12 min to dyspozycja dnia i wyższa forma, a ile szybsza trasa, w szczególności rowerowa?

Możliwość dodawania komentarzy nie jest dostępna.

Śledź nas

18,455FaniLubię
2,299ObserwującyObserwuj
434SubskrybującySubskrybuj

Najpopularniejsze