Też przed Sierakowem.

Nareszcie trochę wolnego! Jest czas, żeby nadrobić zaległości blogowe.

 

W ostatnie dwa weekendy testowałem piankę w otwartych zbiornikach wodnym. Na pierwszy test wybrałem się nad malutkie jezioro Dębiniec w pobliżu Promna, koło Poznania, w mojej rodzinnej Wielkopolsce. Asekurować miały mnie córka, 16-latka i znana ze „Słonecznego Patrolu’ Pamela… no dobrze – tylko bojka, „pamelka’ 😉 Ciepło, piękna pogoda, czysta (w miarę) woda w jeziorze.Zakładanie pianki trwało chyba z pół godziny, bo córka nie mogła sobie poradzić z zamkiem, a ja także niewiele mogłem pomóc, no bo zamek na plecach. W końcu się udało! Dziarskim krokiem pomaszerowałem do wody, zanurzyłem się, nalałem wody za kołnierz, trochę ponaciągałem piankę i dałem nura. Pływalność – super, właściwości termoizolacyjne również, miałem poczucie, że mógłbym w tej wodzie siedzieć z godzinę bez żadnego problemu. Z pływaniem trochę gorzej… Po pierwsze, z utrzymaniem kierunku – chociaż oddycham na obie strony, to o dziwo po kilku minutach „wiosłowania’ docierałem do miejsca, w którym wcale nie planowałem się znaleźć 🙂 Po drugie, jakoś tak szybko przytykało mnie – może to chłodna (obiektywnie) woda, może wrażenie obcisłości pianki, może kiepskie kompetecje pływackie. Zapewne wszystkie trzy czynniki. Trochę też czułem się nieswojo w otwartej wodzie, kiedy płynąc kraulem widzi się tylko ciemność 🙂

 

Drugi test odbył się na płaskim i bezjeziornym Mazowszu – w Zalewie Żyrardowskim, utworzonym na rzeczce o urokliwej nazwie Pisia Gągolina. Tutaj woda była zdecydowanie chłodniejsza i… brudniejsza. Tym razem zakładanie pianki poszło sprawniej (pomagała żona). Ciemna toń wody nie była już taka straszna. Za to wyraźnie zimno było w ręce i stopy. No i zdejmowanie pianki okazało się problematyczne. Po wyjściu z wody miałem spore kłopoty z utrzymaniem równowagi – w końcu (ku uciesze małżonki) klapnąłem na „pamelkę’ i wyzwoliłem się z kosmicznego stroju już na siedząco. Zapewne to efekt oddziaływania zimnej wody, o którym pisze Profesor – na zawodach trzeba będzie włożyć zatyczki do uszu. Na przytykanie chyba wiele nie poradzę – będzie niezła rzeźba na etapie pływackim.

 

Podczas jednego z treningów rowerowych zaliczyłem też pierwsze ćwiczenia w ramach nabywania sprawności „zmieniacz dętek rowerowych’. Jechałem drogą krajową nr 5 z prędkością ok. 35 km/h, wyprzedzałem wolniejszego kolarza i nie zauważyłem poprzecznego uskoku w jezdni. Bam! Kapeć na tylnym kole. Początkowo podszedłem do tego nawet pozytywnie – będzie okazja sprawdzić, jak idzie zmiana dętki i jak działa pompka na naboje CO2. Zmiana dętki poszła źle. Męczyłem się chyba ze 30 minut (głównie z naciągnięciem opony na obręcz). Jeden nabój CO2 zmarnowałem (ale widziałem filmik, na którym Chrissie Wellington zrobiła dokładnie to samo, więc jestem w dobrym towarzystwie). Drugim napompowałem dętkę i w drogę. Po jakichś 5km zorientowałem się, że z tylnym kołem znowu jest coś nie tak. Aha! Drugiej dętki nie mam, a nawet gdybym miał, to i tak nie mam już nabojów CO2, ani ręcznej pompki. A do celu jeszcze jakieś 10 km… 9 km jakoś się przekulałem, głównie stojąc na pedałach i starając się przenosić jak największy ciężar na przednie koło („zbawienne’ dla moich dolegliwości wywołanych zapewne właśnie opieraniem ciężaru ciała na rękach). Ostatni kilometr już prowadziłem rower, żeby nie pogiąć obręczy i nie pociąć opony. Naboje CO2 już uzupełniłem, ale na zawody wezmę jeszcze ręczną pompkę i dwie (!) dętki. A co! Chociaż, jak będzie kapeć, to biorąc pod uwagę moje „wybitne’ zdolności serwisowe to i tak może być po zawodach 😉

 

No właśnie, A’propos zawodów – ja też się nakręcam przed Sierakowem. Co prawda to „tylko’ ćwiartka, ale dla mnie debiut w tri i wielka niewiadoma. Z pływaniem to już wiem, że będzie rzeźba, a reszta – zobaczymy. Dolegliwości, przeciążenia spowodowały, że nie czuję się specjalnie dobrze przygotowany. Zejście z objętości treningowych robię nawet większe, niż napisał trener, żeby się czasem nie zarżnąć, bo tu boli, tam strzyka… 😉 Ale postaram się tanio skóry nie sprzedać! I – przede wszystkim – dobrze się bawić! 🙂

 

W następny czwartek idę do lekarza z wynikami moich badań. EMG pokazało, że nerwy nie są uszkodzone, więc… albo zostały mocno podrażnione – i stąd te „prądy’ w rękach (jak sugerował lekarz wykonujący badanie), albo to od kręgosłupa, który… no nie wygląda najlepiej. Zobaczymy co dalej z moją „karierą’ (przynajmniej w tym roku), ale trochę odpoczynku i jakaś fizjoterapia, to raczej na 100%.

 

Powodzenia wszystkim startującym!

Powiązane Artykuły

4 KOMENTARZE

Możliwość dodawania komentarzy nie jest dostępna.

Śledź nas

18,455FaniLubię
2,340ObserwującyObserwuj
435SubskrybującySubskrybuj

Najpopularniejsze