Łukasz „TriSzałek” Szałkowski: „Możliwe, że w przyszłym roku będę musiał trochę zwolnić”

Łukasz „tri_szalek” Szałkowski to triathlonista-amator, który słynie ze swojego dużego zaangażowania w uprawianie sportu oraz z tego, że wzorowo łączy sportową pasję, pracę zawodową oraz obowiązki rodzinne. W rozmowie z AT opowiada m.in. o tym, jak udaje mu się to robić. 

W mediach społecznościowych TriSzałek opisuje swoje treningi, starty oraz wyniki testów, którym się poddaje. Gdy spojrzy się na to, w jakich godzinach wrzuca czasami swoje instagramowe posty, z miejsca docenia się jego ogromne zaangażowanie. Trening o 5 rano? Nie ma problemu, choć jak sam mówi, czasami mentalnie trzeba się do tego zmusić. Treningi o niestandardowych porach są normą dla kogoś, kto stara się pogodzić swoją pasję z życiem zawodowym i rodzinnym.

Przeczytajcie m.in. o tym, jak udaje mu się układać to rodzinno-zawodowo-treningowe puzzle. Dowiedzcie się o tym, co najbardziej ujęło go w triathlonie, a także o tym, jak odmienny od obecnego może być dla niego przyszły sezon. Zapraszamy na rozmowę.

ZOBACZ TEŻ: Magdalena Lenz: „Na linię mety MŚ zaprosiłabym rodziców”

Akademia Triathlonu: Agnieszka Gadomska swoją obecność w triathlonie bardzo trafnie określiła mianem amatorskiego wyczynu. Myślę, że to samo można powiedzieć o Tobie. Co Cię ujęło w triathlonie, że tak mocno zaangażowałeś się w jego uprawianie?

Łukasz Szałkowski: Złożoność samego treningu. Osobiście lubię ten proces. Lubię przygotowania, niekiedy siermiężne, długie, wymagające.

Im bardziej rósł ten mój poziom sportowy, wraz z nim rosły również moje wymagania względem siebie. Sam proces treningu ewoluował, jak i trudność czy czasochłonność.

Przy trenowaniu do pełnego dystansu właściwie przełamywać trzeba się na każdym treningu, ze względu na jego długość czy intensywność. Trzeba pracować głową, nie pękać. To mnie ujmuje i nakręca do tego, żeby trenować. Moim innym motywatorem, może najważniejszym, jest realizacja planu. Jestem zadaniowcem. Lubię mieć wyznaczone jednostki do zrealizowania na dany dzień. Lubię, jak mogę powiedzieć sobie: zrobiłem to. Przybijam sobie wówczas taką wirtualną piątkę sam ze sobą i mówię do siebie: dobra robota.

Przy trenowaniu tak intensywnym i czasowo wymagającym czasami samo wyjście na trening jest ciężkie pod względem mentalnym. Mi akurat pomaga to, że wiem, że na przykład wcześnie rano muszę zrobić trening, bo wiem, że nie będę mógł zrobić tego w terminie późniejszym. Od razu mnie to motywuje, żeby tym się zająć tu i teraz. Trening czasami daje przyjemność, bo jest dobra dyspozycja dnia. Męczysz się, ale to zmęczenie jest takie przyjemne, a czasami jest tak, że każdy krok boli. Mnie nakręca realizacja planu i to, że trenowanie triathlonu nie jest czymś ani łatwym, ani krótkim.

 

Wyświetl ten post na Instagramie

 

Post udostępniony przez Łukasz Szałkowski (@tri_szalek)

AT: Trudno było ułożyć to puzzle: rodzinno-zawodowo-treningowe, żeby móc zająć się trenowaniem na poziomie amatorskiego wyczynowca? 

ŁSz: Druga dorosła osoba, która z tobą żyje, musi mieć świadomość tego, czym się zajmujesz. Musi wyrazić zgodę na to, że będziesz się w to angażował. Ten wzrost zaangażowania powinien być stopniowy. Można na przykład zaczynać od trenowania do startów na krótszych dystansach, co nie wymaga aż tak dużego zaangażowania czasowego. Ten proces treningu powinien ewoluować. Twój partner i rodzina powinni widzieć to, że ty jako sportowiec poprawiasz się, że masz ambicję na coś większego, a to wymaga większych nakładów. Bez tej akceptacji jest ciężko. Jak jej nie ma, masz na sobie dodatkowe obciążenie psychiczne, bo musisz walczyć o każdą jednostkę treningową.

W moim przypadku ta akceptacja ze strony żony jest i była. Choć czasem jest ona okresowo zmienna. Różnie to bywa… Niemniej jednak bez mojej żony nie ma mnie i bez jej wsparcia i akceptacji na pewno nie mógłbym tak ambitnie trenować.

ZOBACZ TEŻ: Paweł Korzeniowski: „Ten triathlon nie jest do końca zdrowy”

AT: To, co nosimy jako ubiór, dużo mówi o nas samych. Szczególnie na przykład napisy na naszych ubraniach zdradzają nasz stosunek do wielu spraw. W Twoim przypadku widzieliśmy skarpety z napisem „GONIĘ TARGET”. To jest wyraz takiej Twojej postawy życiowej, czy ma to tylko odniesienie do sportu?

ŁSz: Jestem zdania, że w każdej sferze swojego życia każdy z nas powinien mieć jakiś cel. Realizowanie tych celów nie jest często proste i trzeba akceptować porażki, które mogą się przytrafić. Jeśli jednak cel jest dobrze określony, ambitny, mierzalny, ale możliwy do zrealizowania, to tylko dobrze dla tej osoby i dla tej sfery, której ten cel dotyczy. W pracy czy w sporcie działanie bez celu prowadzi do marazmu. Życie jest prostsze, gdy obieramy sobie kierunek, do którego dążymy i staramy się iść tą drogą. Przeszkody zawsze będą się pojawiały, czy ten cel będzie określony czy nie, ale bez dostrzegania dłuższego horyzontu możemy popaść może nie w depresję, ale w złe samopoczucie. Możemy czuć, że niczego w życiu nie osiągnęliśmy, że nic się nie zmienia.

AT: Byłeś kiedyś wyczynowym kajakarzem. Jak doszło do tego, że zamieniłeś kajak na piankę, czepek, rower i buty do biegania?

ŁSz: Zawsze byłem aktywny sportowo. Trenowałem kajakarstwo wyczynowo przez 12 lat. Obiłem się o kadrę narodową. Z różnych powodów nie pojechałem na olimpiadę do Aten. Miałem wtedy 23 lata. Trenowałem ciężko. Spędzałem 250 dni w roku poza domem. Zdobywałem potem medale mistrzostw Polski, które, jak sobie to przemyślałem, nic mi nie dawały. Dlatego skończyłem swoją przygodę ze sportem wyczynowym.

Jednak przygoda z wyczynowym kajakarstwem była moją szkołą życia. Uważam, że gdy zaczynałem półdorosłe życie, sport był dla mnie takim czynnikiem wychowawczym. Tak samo jest teraz. Sport uczy mnie dyscypliny i konsekwencji. Mam plan treningowy, zobowiązania zawodowe oraz rodzinne. Trenując triathlon już chyba czwarty rok (obecnie ponad 20 godzin tygodniowo), nauczyłem się to wszystko odpowiednio planować. To pokazuje, że można wszystko zrobić, jeśli się chce i ma się pasję.

 

Wyświetl ten post na Instagramie

 

Post udostępniony przez Łukasz Szałkowski (@tri_szalek)

AT: W Twoich mediach społecznościowych często publikujesz wyniki z testów. Osoby obserwujące Twój profil gratulują Ci dobrych osiągnięć. Ty często odpowiadasz, że to jeszcze nie to, że dobrze to dopiero będzie. Jaka zatem jest Twoja własna wizja siebie w sportowym „peaku”?

ŁSz: Mam 41 lat. Triathlon trenuję czwarty rok. Widzę po niektórych parametrach, na przykład FTP czy po biegu Coopera, że ciągle się rozwijam, że osiągam rezultaty lepsze, niż miałem do tej pory. Trenuję w IM Inspiration i tam te testy wykonuję co osiem tygodni. One nie są po to, żeby określić, czy mam życiową formę w tym momencie, tylko mają mi pokazać zakres możliwości na dany moment. Te dane się aktualizuje zgodnie z progresem lub regresem, bo i tak się zdarza, jak na przykład test wypada w okresie, gdy jesteśmy mocno podcięci treningiem. Słabszy wynik testu nie oznacza, że plan jest zły, tylko to, że warto zrobić kolejne plany treningowe na niższych zakresach. Wierzę w te plany i w to, że mój „peak” przypadnie na start docelowy, który odbywa się raz w roku. Trudno mi określić wartości liczbowe, jakich oczekuję. Oczywiście ja mam pewne cele. Mam też pełne zaufanie do samej aplikacji oraz trenerów. Wiem, że kiedy przyjdzie ten moment, to ta forma będzie.

Mam świadomość, będąc w wieku 41 lat, że w pewnym momencie pojawi się regres, mimo prowadzonych treningów. Niemniej jednak myślę, że przy ciągłej aktywności jestem w stanie utrzymać dobrą dyspozycję.

ZOBACZ TEŻ: Paweł Reszke: „Wiem, czym jest rywalizacja z najlepszymi AG na świecie”

AT: MŚ w Konie już za dwa tygodnie. Jest to temat, który bardzo często pojawia się teraz na łamach naszego portalu. Muszę także Ciebie zapytać o Twój stosunek do ścigania się na Hawajach…

ŁSz: Początkowo myślałem nawet, żeby walczyć o slota. Pewnie chciałbym pojechać do Kony i tam wystartować, ale nie jest to dla mnie jakiś główny cel ani marzenie. Patrząc na całość mojego życia zawodowego i rodzinnego, zdecydowałem, że nawet jeśli wygram slota na Hawaje, to go nie przyjmę. Trzeba po prostu wiedzieć, kiedy można sobie na to pozwolić. To nie jest koszt kilku tysięcy złotych, tylko dobre kilkadziesiąt tysięcy. To, że ja mam pasję, że jestem ambitnym amatorem starającym się przekraczać własne granice, żeby dochodzić do najlepszej dyspozycji, nie oznacza, że mogę wymagać od mojej rodziny, że oni będą się poświęcali dla mnie zawsze w 100%. Mam ma myśli zarówno akceptację mojego zaangażowania czasowego w treningi i starty, jak i przekazywanie naszych wspólnych środków pieniężnych na to, żebym ja mógł gdziekolwiek pojechać. Pieniądze na wyjazd mógłbym załatwić, ale na przykład kosztem tego, że nie mógłbym zrobić remontu w domu, czy zapewnić czegoś dzieciom. Teraz jest taki czas, że te pieniądze nie mogą iść w takiej ilości na mnie. Nie pozwolę sobie na coś takiego. Mi wystarczy satysfakcja z tego, gdyby udało mi się uzyskać slota, że jestem w stanie to zrobić.

AT: Kona symbolicznie wyznacza koniec sezonu. Jakie są Twoje plany na kolejne 12 miesięcy? Będziesz trenował z jeszcze większym zaangażowaniem? Da się jeszcze bardziej?

ŁSz: Doszedłem do momentu, w którym moje zaangażowanie jest bardzo duże. W IM Inspiration miałem najmocniejszy pakiet treningowy, który składał się z dwunastu jednostek w tygodniu, tj. 20-25 godzin treningu. To jest bardzo dużo, jeśli chodzi o amatora. Po tych obciążeniach zastanawiam się nad tym, żeby może jednak w przyszłym roku trochę zwolnić… Oczywiście nie chodzi o to, że nie chcę w ogóle trenować. Być może skupię się na krótszych dystansach. Gdybym na to się zdecydował, to po to, żeby zredukować objętość czasową treningów o połowę. Może wystartowałbym gdzieś na połówce, ale na pewno nie z treningiem, który by wymagał ode mnie mega zaangażowania czasowego. To, co teraz jest, jest dla mnie mocno obciążające zarówno fizycznie, psychicznie, jak i organizacyjnie. W ten sposób mógłbym przetrenować kolejny sezon, może jeszcze jeden po nim. To nie jest jeszcze pewne. Zobaczymy, co będzie.

AT: Chciałbyś może na koniec powiedzieć o czymś, co jest dla Ciebie ważne, a o co nie zapytaliśmy Cię w trakcie tej rozmowy?

ŁSz: Triathlon jest dla każdego. Osobom, które obserwują moje ambitne podejście, czy zawodników PRO, czy kogoś innego prowadzącego swój profil w mediach społecznościowych, chcę powiedzieć, że warto się ruszać, trenować, być aktywnym. Niekoniecznie trzeba porównywać się do kogoś innego, jeśli chodzi o wyniki czy możliwości. Z doświadczenia wiem, że ludzie się często niepotrzebnie dołują. Ja mam świadomość, że są lepsi zawodnicy ode mnie, ale mnie to wcale nie demobilizuje. Każdemu, kto cokolwiek robi, mówię, że ty i tak wygrałeś z tą osobą, która siedzi teraz na kanapie. Triathlon jest takim sportem, który daje dużą satysfakcję. Treningi nie pozwalają na nudę. Trzy dyscypliny powodują, że zróżnicowanie jest dość duże i można mieć frajdę z tego, że to się robi.

 

Wyświetl ten post na Instagramie

 

Post udostępniony przez Łukasz Szałkowski (@tri_szalek)

ZOBACZ TEŻ: Maciej Bodnar: „Muszę poprawić swoje FTP o ponad 10%”

Powiązane Artykuły

Śledź nas

18,455FaniLubię
2,388ObserwującyObserwuj
434SubskrybującySubskrybuj

Najpopularniejsze