Sukces Marcina Koniecznego podczas 30 edycji legendarnych zawodów w Roth na pełnym dystansie Ironmana odbił się szerokim echem. Już na wiele dni przed startem na portalach społecznościowych i w wielu mediach poświęconych triathlonowi pojawiały się teksty i dyskusje dotyczące jego startu, a przede wszystkim planów. To co działo się później przyrównać można jedynie do ekstazy towarzyszącej tak rzadkim golom strzelanym przez naszych reprezentacyjnych piłkarzy. Jak powszechnie wiadomo cel MKona był jasno postawiony – złamać 9 h na królewskim dystansie, pierwszy i zapewne ostatni raz w życiu. Bo Marcin Konieczny wbrew pozorom, znaczy się mimo zgrabnej sylwetki, przyjemnej aparycji i jak twierdzą ekspertki, nienagannie utrzymanej cery, do młodzieży zaliczać się już nie może. Właściwie w coraz szerszym gronie nazywany jest „dziadkiem” i akurat w tym przypadku tak się składa, że z czysto biologicznego punktu widzenia nie ma w tym za grosz przesady, choćby dlatego, że jego dzieci są już na tyle dorosłe, że właściwie w każdym momencie mogą mu sprawić miłą niespodziankę. To nic, że ten 42-latek od lat dominuje swoje kategorie wiekowe. To nic, że wśród prawdziwych amatorów w poprzednim sezonie nie miał sobie równych, a niejednokrotnie karcił swoją formą sportową młodzież o światowych aspiracjach.
Złamać 9 godzin w Ironmanie to jednak nie przelewki. To abstrakcyjny cel, kosmiczne wyzwanie, które dla 99,9 % z nas jest tak bardzo nierealne, że traktujemy je na równi z innymi fantazmatami rodem z beletrystyki Stanisława Lema. A jednak skoro facet z pozoru taki jak MY, z tej samej gliny, ojciec rodziny, pracujący na pełnych obrotach, śmigający swoją Skodą po całym kraju w ramach obowiązków zawodowych, gdzieś w przerwie między porannym szkoleniem, a popołudniowym spotkaniem biznesowym potrafi zaliczyć dwie jednostki treningowe, skoro taki zwykły gość dał radę, to dlaczego MY nie nie damy?! Dlaczego MY nie możemy być MKonami?! Sukces Marcina, jego czas, jego obłędnie wysokie miejsce w generalce, jego kryzysy na trasie i ostatecznie triumf na mecie przeżywały dziesiątki, a może i setki triathlonistów w naszym kraju. Śmiem twierdzić, że jego sukces, to sukces nas wszystkich. Bajeczny start MKona stanowi najlepszy dowód na to, że kiedy mamy jasno określony cel, kiedy wiemy, co da nam samorealizację, spełnienie i satysfakcję, kiedy gotowi jesteśmy na poświęcenie, a nasza determinacja pomaga nam przezwyciężyć okresy załamania i chwilowe słabości, to właśnie wtedy mamy szansę na swoje własne zwycięstwo.
Po moim ostatnim starcie przed dwoma tygodniami na połówce w Szczecinie przeżywałem bardzo trudne chwile. Ekstremalnie trudna trasa, wycieńczająca pogoda i chora, pozbawiona zdrowego rozsądku ambicja sprawiły, że zawody te musiały zakończyć się w mojej ocenie porażką, okupioną kompletnym wycieńczeniem i wizytą pod kroplówką. Przez niemal tydzień nie byłem wstanie się zebrać. Fizycznie, bo efekty silnego udaru słonecznego jeszcze przez wiele dni dawały mi się we znaki. Ale przede wszystkim psychicznie, bo zaliczyłem tragiczny bieg i odniosłem wrażenie, że cała moja ciężka praca przez ostatnie 9 miesięcy poszła na marne. Zastanawiałem się nawet, czy jest sens kontynuować sezon, skoro w konkurencji, pod którą ustawiam wszystkie przygotowania nie robię postępów?! W pierwszej kolejności zrezygnowałem ze startu w Górznie na ¼ IM, co akurat było głosem rozsądku. Ale kołatały mi się po głowie różne głupie pomysły, żeby odpuścić Poznań, a nawet mój start A w Gdyni i odbudować się na końcówkę sezonu. Zrezygnowany, pozbawiony wiary w siebie i całą tę zabawę, trochę z przyzwyczajenia, trochę z poczucia obowiązku wróciłem do ciężkich treningów, ale wciąż brakowało mi wiary, że to co robię, dokądkolwiek mnie zaprowadzi. Przed samym wyjazdem Marcina do Roth, tradycyjnie się z nim założyłem. Tym razem twierdziłem, że nie da rady pojechać przynajmniej 90 km na rowerze w 2 godziny 15 minut – to w końcu średnia 40 km/h , a gość ma w sumie do zrobienia 180km plus maraton. Tak szybko jeżdżą tylko PROsi, więc byłem pewny swego.
Kiedy Ewa, żona Marcina, przysłała mi smsa z informacją, że jestem MKonowi winny skrzynkę piwa ugięły się pode mną kolana. Szybko pobiegłem do komputera i zacząłem analizować wyniki. Ten skurczybyk naprawdę to zrobił. Znów mu się udało. Ups. Przepraszam. Jemu nic się nie udało. Skurczybyk był po prostu świetnie przygotowany, chociaż przypomniało mi się, że po drodze też miał momenty zwątpienia, zawahania i przemęczenia. Wiele razy, podczas naszych rozmów jeszcze na tygodnie przed tym startem Marcin wspominał, że po raz ostatni w życiu tak ciężko trenuje. Tak, tak. Konieczny, człowiek o końskim zdrowiu i niezłomnym charakterze, postać z innej planety również miewał, miewa i będzie miewał kryzysy.
Wiadomość, że mimo wszystko zrobił to o czym marzył była bodźcem, którego tak mi brakowało od wielu dni. Na wieczorny, ciężki trening zakładkowy wyszedłem nastawiony tak bojowo, jakbym własnoręcznie, w pojedynkę miał bronić Westerplatte. Czułem, że nawet jeśli nie jestem jeszcze MKonem, to mogę i chcę nim być. I choćbym miał zdechnąć na tym pieprzonym podbiegu na Świętojańskiej, choćbym miał majaczyć i zataczać się na trasie, to będę walczył do samego końca. Będę walczył o każdy centymetr, będę pokonywał swój ból, odpędzał wszystkie złe myśli, bo zawsze będę pamiętał o tym, co zrobił Konieczny i ani przez moment nie zwątpię, że „#wszyscy jesteśmy MKonami” i wszyscy na miarę swoich możliwości możemy do upadłego walczyć o nasze marzenia.
P.S. A pomysłodawcami akcji #wszyscy jesteśmy MKonami są Piotr Nowak i Krzysztof Dietrich.
@Mateusz, Paweł, Sławek, Dawid. Na FB trwa akcja sprzedaży chust typu buff na rzecz Nidzickiego Funduszu Lokalnego. Wprawdzie nie z hasłem „wszyscy jesteśmy…” ale za to z „nie ma nie mogę” – to nawet lepsze 🙂
Wpłacasz 60 zł na konto NFL i przesyłasz adres do wysyłki na mój mail: [email protected]
https://www.facebook.com/138125262993571/photos/a.138143816325049.27473.138125262993571/489560027850091/?type=1&theater
Sukces MKon’a to sukces nas wszystkich… bardzo mi sie to podoba:))) nie majac wlasnych moge przynajmniej sie podczepic pod Marcina;) Ale rezygnacja z Gorzna to nie bylo fair… trzeba bylo sie z nami wszystkimi meczyc solidarnie Macku;)
Maciek, super benefis osiągnięć Marcina. Szacunek wyrażony w tej formie, od powiernika i bliskiego kompana zawsze smakuje najbardziej. Well done!
@Maciej Dowbor…fajny tekst to prawda ze kazdy walczy ze swoimi słabościami i na swoim własnym poziomie przezywa takie same bóle i cierpienia,. A biegiem w Szczecinie sie nie przejmuj. Zobacz na tabele Danielsa który pokazuje jak należy dobrać tempo w zależności do temperatury powietrza albo o ile szybciej mógłbyś biec gdyby było chłodniej. Tam sa dane tylko do 28 stopni C…chyba nie przewidują żeby ktoś mógł biegać w wyższej temp.:):):). Pozdrawiam i do zobaczenia w Poznaniu ..tez mam nadzieje ze bedzie chłodniej
Marcin pisał, że obecnie koszulki można kupić na tripower, zostały rozmiary jeszcze M i L ale już kilka sztuk. Pieniądze są przeznaczone na Fundacje Synapsis i akcje „Biegiem na pomoc”. Nie ma napisu #wszyscyjestesmyMKonami ale design moim zdaniem bardzo fajny. Może w późniejszym czasie będą dodatkowe z innym wzorem?
Ja też bym się pisał na taką koszulkę pod warunkiem że część kasy na jakiś szczytny cel będzie
At one point in your life you either have the thing you want or the reasons why you don’t
– Andy Roddick
Champions aren’t made in the gyms. Champions are made from something they have deep inside them — a desire, a dream, a vision.
– Muhammad Ali
Remember…there is always a little boy in the stands that wants to be just like you, don’t disappoint him.
– Unknown
mam nadzieję, że do Gdyni Marcin wyprodukuje już serię koszulek z hasłem „#wszyscy jesteśmy MKonami”…zastrzegam sobie od razu jedną…
a za kilka lat Marcin założy szkółkę i nazwie MKnijcie
Na dobre koszulki treningowe. plus jakiś cel charytatywny. Brałbym!
Dobre hasło na koszulki.