Trenujemy niby dla przyjemności. Ścigamy się niby towarzysko. A mimo wszystko kiedy przychodzi ten dzień, to lęk przed startem kiszki ściska. Przed pierwszym Ironmanem w Borównie nie spałem prawie w ogóle. Przed Roth podobnie. Nawet próbuję sobie wmawiać, że jak nie idzie mi przedstartowy relaks, to dobrze pójdą same zawody. Ale nie o tym ten felieton. Gdyby rozłożyć ten lęk na czynniki pierwsze, to nasuwa się pytanie, czego ja właściwie się boję?
Lęk podstawowy – strach przed bólem.
Nie wiem jak większość trenujących, ale ja rozróżniam dwa rodzaje bólu podczas treningów i zawodów. Ten mięśniowy i ten wątrobowy. Pierwszy związany jest z długim dystansem – dla mnie bardziej komfortowy – jeśli w ogóle można tak to określić. Drugi wiąże się z odcinkami albo dystansem bieganym szybko lub bardzo szybko. Tutaj oprócz mięśni dochodzi również ból brzucha, wątroby… czego konkretnie? Nie wiem. I tego bólu boję się najbardziej. Jak próbuję go oswoić. niestety metodą najbardziej masochistyczną, czyli przyzwyczajaniem się do niego na treningach, to oznacza walkę ze ścianą, przekraczanie granicy, której teoretycznie nie da się przekroczyć. Ale można jeszcze oszukiwać siebie. Przykład z ostatniego treningu na basenie. Zadanie główne 8×300. Dosyć miałem już po dwóch odcinkach. Postanowiłem kantować na maksa. Kontrakt ze sobą opiewał na 4 sztuki, a potem koniec – rezygnuję z treningu. Po 4 postanowiłem zrobić 5, bo ładniej wygląda realizacja 60% treningu niż 50%. Po 5 dałem sobie nagrodę – 2 sekundy dłuższą przerwę po to, żeby zainwestować w 6 odcinek. 7 był naturalny, bo przedostatni, a 8 to wiadomo. Po co to robię? Pewnie nie dlatego, że jak twierdzi Kasia Sidor mam uszkodzony gen masochizmu, ale chyba po to, żeby móc pokonywać ostatnie kilometry tak jak w Roth i z perspektywy czasu móc powiedzieć sobie – chciałbym jeszcze raz podjąć to wyzwanie.
Lęk pośredni – co powiedzą inni?
Patrząc na zestaw lęków ten przychodzi mi jako kolejny do głowy. Presja, którą sam sobie narzucam kolejnymi celami, życiówkami, wygranymi z tym czy tamtym, to z jednej strony droga donikąd, a z drugiej – bardzo silny motywator. Na swoich wykładach mówię – chcesz, żeby cel był motywujący to go ogłoś – od tej pory jest tylko jeden kierunek – do jego realizacji. Z drugiej strony strach przed tym, co powiedzą ludzie, jak się nie uda zrealizować? Dodatkowo nakręcamy się wzajemnie publikując na profilach, blogach, forach ile to przejechaliśmy, z jaką prędkością itd. Jak się tu nie bać, kiedy inni pracują mocniej i więcej niż ja? No więc stąd ten strach. Jak sobie z nim radzić? Nie mam za bardzo recepty. Wmawiam sobie, że nic już nikomu udowadniać nie muszę, że osiągnąłem już pewien poziom, ale to wszystko guzik prawda. Chcemy więcej, szybciej, lepiej. I może po prostu do tego akurat lęku trzeba się przyzwyczaić.
Lęk wydumany – ile brakuje mi do perfekcji?
W historii swojego „triathlonowania” (bo nie biegania – to zamierzchłe czasy) złapałem się już wielokrotnie na myśleniu, jak to trzeba sprytnie wykombinować, żeby tego konkretnego dnia, o tej siódmej rano mieć odpowiednią masę, składniki ciała, formę i ładowanie węglowodanowe. I martwienie się o to w okresie budowania formy daje nieźle popalić. Rodzą się pytania: „Czy jak nie zrobię tego treningu, to zrujnuje swój plan i całkowicie załamię formę? Czy zjedzenie tego jednego ziemniaczka więcej spowoduje gwałtowny przyrost wagi i całkowicie rozwali mój plan dietetyczny i drogę ku wadze startowej?” Tutaj najlepszym doradcą jest doświadczenie. Patrzę na zjedzone extra kalorie i myślę sobie: „OK, byłbym może i 100 gram chudszy, ale za to nie miałbym przysłowiowego banana na gębie po torciku wedlowskim”, „OK, nie zrobiłem tego treningu (basenowego, a jakże), ale czy oznacza to, że popłynę wolniej o 0,1 na 100m czy raptem o 0,01?” Bo w to, że odpuszczenie jednego czy dwóch treningów w makrocyklu wpłynie zasadniczo na formę już nie wierzę. Albo inaczej – wierzę, że wpłynie pozytywnie! Tak więc nie przejmuję się za bardzo, czy będę w 90 czy 95 percentylu mojej idealnej wagi/formy. Ważne, że 9-tka będzie z przodu.
Lęk ostatni – lęk przed dniem wolnym w tygodniu.
Moja Ewa twierdzi, ze to syndrom uzależnienia. Tomek twierdzi, że to konieczność (na szczęście nie w każdym tygodniu). To jest rzecz, z którą nie potrafię sobie poradzić. Szukam alternatywy – m.in. tak jak ostatnio Arek, szykujący się do IronDziadek War w Suszu. Na moją rekomendację: „Zmęczony jesteś? Odpuść dzisiaj trening”, powiedział: „OK, poprzenoszę za to płytki chodnikowe… 0,5 tony!” No i weź tu człowieku bądź mądry. Na szczęście jak się ma wolne, można pisać felietony. Pozdrawiam i czekam na Wasze lęki i sposoby na nie!
Arek, jeśli to wszystko w 1 dzień, to naprawdę jesteś Ironman. Ja swoje 3 tony pelletu znosiłem do piwnicy 3 dni 😉
Kuba co za skrupulatność! :-))) Tylko to jeszcze trzeba pomnożyć przez dwa! Musiałem załadować, przewieźć i rozładować! Wyszła najdłuższa stabilizacja jaką ostatnio przerabiałem…. 😉
Wojciechu, dokładnie będzie 2100kg. 1m2 płytek 50×50 waży 140kg, a na zdjęciu jest 15m2 🙂
Faktycznie ten tonaż płytek jest zaniżony. Na zdjęciu pewnie będzie ponad 2 tony 😉
z tym dniem wolnym to chyba juz standard:) to prawie jak narkotyk , moja zona twierdzi ze jak mam dzień bez treningu to jestem niedozniesienia :). Z drugiej strony jak ma trening to słyszę co znowu mamy sobie zagospodarować dzien ….nie dogodzisz , a leki to ma chyba każdy amator pro czy IM 🙂 pozd
Mkon- nie wymaga leczenia ale powiększona nieco wątroba powoduje kłujący ból szczególnie w momencie kiedy w okolicach progu beztlenowego wątroba metabolizuje sporą ilość kwasu mlekowego. Oczywiście rób jak uważasz. Jak sprawdzisz lek to będziesz wiedział czy ból ustąpił. Jak nie spróbujesz? Cóż. Tylko szaleniec oczekuje innych wyników robiąc ciągle to samo 🙂 A „trochę” szalony jesteś 🙂
@ Marcin U co do zespolu Gilberta, cytuję: choroba nie wymaga leczenia. Chorzy z zespołem Gilberta powinni jednak zmienić dietę. Na pewno powinni unikać alkoholu, ponieważ zwiększa on stężenie bilirubiny u pacjentów. Należy także unikać niskokalorycznych diet i głodówek, spożywać regularnie posiłki i pić odpowiednią ilość płynów (min. 2 l dziennie). Ważny jest także bezstresowy styl życia.
http://www.poradnikzdrowie.pl/zdrowie/choroby-genetyczne/zespol-gilberta-przyczyny-objawy-i-leczenie_37606.html
chyba jednak jej nie mam. Nie piję, jem wysokokaloryczne posiłki, mam odpowiednią ilość płynów nie stresuję się 🙂
Lęki ma każdy, mniejsze większe ale są. U mnie podstawowym lękiem jest czy aby nie przesadziłem z treningami i czy nie za mocno wkurzam mojej drugiej połówki. Czy nie za mało poświęcam czasu rodzinie? itp. itd. To czasami potrafi naprawdę zdeprymować i podciąć skrzydła ….
Jakieś lęki a przynajmniej obawy towarzyszą pewnie większości z nas. Ot, chociażby obawa przed sprostaniem własnym oczekiwaniom. Być może stawianie sobie poprzeczki na właściwej wysokości nie powodowałoby sytuacji stresogennej.
Osobiście nie boję się ciężkich treningów nawet jak towarzyszy temu ból, obawiam się tylko konsekwencji takich treningów. To jak stąpanie po kruchym lodzie…
Dlatego jak ma się jakieś znaki zapytania najprostszym sposobem jest porada u kogoś bardziej doświadczonego….
Marcinie, mocno zaniżyłeś tonaż ,,płytek”… :-)))
Marcin – mam to samo z wątrobą. Sprawdź czy nie masz zespołu Gilberta. Zapewne nie muszę Ci tłumaczyć dlaczego boli wątroba „na wysokich” obrotach 🙂 Powiem tylko, że łykam sylimarol forte przed startem i jest po bólu.
mKon, ostatnio czytalem ze Bartek Olszewski przed biegiem bierze zestaw No-spa i Stoperan. Moze nospa zapobieglaby sensacjom watrobowym? Nigdy nie pomyslalem o takich wspomagaczach, ale daleko mi do age-groupersow wiec sie az tak nie katuję jak Ty 🙂 Z drugiej strony moze warto podpytac sie lekarzy czy to nie wylaczy mechanizmow obronnych czlowieka i czy zawodnik sie nie zajeździ.