Myślę, że go znam. Spotkałem z się z nim nie raz. Czasem nawet bywa ciekawie. Jest dodatkowym utrudnieniem treningu. Wyzwaniem. Lubię się z nim zmagać ale nie na zawodach. Potrafi przeszkadzać bardziej niż ukształtowanie terenu. Nawet najcięższy podjazd z czasem się kończy. On potrafi wiernie towarzyszyć przez cały czas i z niewiadomych przyczyn zawsze z najmniej korzystnej strony. Pal licho kiedy to tylko trening i nie walczy się o wynik. Wtedy myślę sobie, że bez względu jaki będzie mocny i tak mu się przeciwstawię. Ja i mój rower. Nie wyprowadzi mnie z równowagi jak kilkukilometrowy korek na autostradzie. Spokój. Tylko on może mnie uratować.
Ruszam. Nie bawiąc się w konwenanse od razu uderza z dużą mocą prosto w twarz. Huk jaki rodzi się w chwili pierwszego spotkania jest przerażający. Ale na wysokości wybrzeża i tak jest niczym w porównaniu z tym, czego się doświadcza w głębi lądu, w górach i dolinach pomiędzy nimi. Po czasie człowiek się przyzwyczaja, ale uczony doświadczeniem, jadę z zatyczkami w uszach. Notabene, skręconymi w palcach z kawałka miękkiej serwetki. Mały kawałek papieru stanowi o przetrwaniu. Zadziwiające. Pierwsze 2 km łagodnego podjazdu z czołowym wiatrem, a potem ok. 18 km z wiatrem bocznym, oczywiście łagodnie do góry. Wieje zawsze z północy, a dodatkowo czasem kręci tak, że wiatr zmienia się na północno-zachodni lub północno-wschodni. Fuerta, zupełnie pozbawiona drzew, stanowi doskonałą platformę dla rozpędzonego wiatru, przed którym nie ma schronienia. Podobnie jak przed słońcem, choć o sile tego drugiego przekonujemy się dopiero wtedy, kiedy jedziemy (a jeszcze dobitniej kiedy biegniemy) z wiatrem. Pod wiatr jego paląca moc nie jest tak bardzo odczuwalna.
Z Caleta de Fuste, którą uważam za najlepszą bazę wypadową do treningów kolarskich na wyspie, połączonych z rodzinnymi wakacjami, kieruję się zawsze do Antiqua, a stamtąd dokąd dusza poniesie i zataczając pętlę wracam do Caleta de Fuste. Zawsze trzeba pamiętać o tym, że jeśli wybierzemy trasę, której powrót oznacza jazdę na północ, to będzie bardzo bolało. Należy dobrze oszacować swoje siły i zostawić ich sobie więcej na koniec, bo nawet kilkanaście lub kilka kilometrów z kilkudziesięciu jakie przejechaliśmy, może odebrać nam wszelkie chęci i doprowadzić do płaczu. Trzeba mieć zawsze więcej żeli na zapas, nawet gdybyśmy ich mieli nigdy nie wykorzystać. Jestem mądrzejszy, bo na Fuerte wracam po dwóch latach. Tam debiutowałem na rowerze przed pierwszym sezonem tri. Było bardzo ciężko. Znam trasy, wiem gdzie jechać, czego się mogę spodziewać. Nie muszę też walczyć ze zmienną pogodą, w tym z deszczem, bo termin majowy zastąpiłem lipcowym. Jest pełne słońce, niebo bez chmurki. Upał od rana. Kolarzy na trasach można policzyć na palcach jednej ręki. Nikt normalny latem na Kanarach nie trenuje. Ja tak. Tak łączę wakacyjny wyjazd rodzinny z treningami, uwijając się z rowerem do godz. 11:30 (maks do 13.00 dwukrotnie). Po każdym treningu mam zapewnioną sesję regeneracyjną, czyli zabawę z synem w basenie hotelowym. Czasem po południu idę na bieg, a czasem popływać w zatoce. A kilka razy, stawiając pierwsze kroki biegowe, na trening wychodzi moja Ania, robiąc ostatecznie chyba większą objętość marszowo/biegową niż ja.
Generalnie inni współtowarzysze hotelowej doli patrzą na nas z dziwnym wyrazem twarzy, konsumując jednocześnie kolejne piwo lub lampkę zimnego różowego wina. Tylko ratownik pełniący w naszej enklawie także funkcję barmana, były pływak, kolarz amator, patrzy z uznaniem, a pierwsze co zwróciło jego uwagę, to Mikołaj pływający w basenie w zielonym czepku Iron Triatlon Górzno. Zastanawiał się nawet, czy to możliwe, żeby 7 latek był triatlonistą.
Nie będę opisywał dokładnie wszystkich tras i treningów kolarskich, bo większość z nich jest bardzo zbliżona, a część identyczna z tymi, które opisałem na AT w 2013 roku. Zwrócę jednak uwagę na dwie trasy, które warto (być może z jakimiś modyfikacjami) przejechać. Pierwsza z nich to oczywiście przejazd przez Betancurię, która w tej wersji to 82 km z przewyższeniem 1200 m i bajeczną częścią po drugiej stronie gór, kiedy jedziemy kilkanaście kilometrów po zboczu ciągnącą się bez końca drogą. To właśnie jadąc nią, robiłem nieudolnie chyba pierwsze salfie w życiu, żeby pokazać, że ogień jest ze mną… OZD i #niemaniemogę panoszą się po świecie! (dopiero patrząc na zdjęcie uświadomiłem sobie także, że na kasku nadal mam numer startowy z Susza)
Zanim jednak będzie nam dane zobaczyć, co jest po drugiej stronie, trzeba pokonać główny podjazd serpentyną na szczyt, czyli ok. 3,2 km ze średnim nachyleniem 7,4%. Wcześniej mamy ok. 4 km łagodniejszego podjazdu od strony Antiqua ale z mocnym czołowym wiatrem. Powiem szczerze, że nie wiem, która część jest gorsza. Licząc od Antiqua na szczyt to 7,15 km ze średnim nachyleniem 4,3%. 2 lata temu ten podjazd był dla mnie ekstremalnie trudny, kilka razy stawałem i odpoczywałem. Teraz wiedziałem, że podjadę go na pewno bez przerwy, ale jak ktoś myśli, że było łatwo, to się myli. Oczywiście podjazd na 600 m jest niczym w porównaniu z wjazdem na El Teide na Teneryfie na 2200 m, ale jednak też boli.
Tego dnia wg serwisu GC wiało ok. 20 km/h, ale są to wartości uśrednione i w ciągu dnia wiało zdecydowanie mocniej. Następnego dnia wg serwisu było prawie 30 km/h, ale jest to taka sama prawda jak podawana temp. 23’C, kiedy było grubo ponad 30. Dla porównania na Majorce w dniu zawodów wg serwisu GC było 23’C i wiatr 11 km/h – jaka była prawdziwa siła obu żywiołów wiedzą Ci, co startowali. Porównując zatem Majorkę z Fuertą można powiedzieć, że na tej drugiej wieje 2-3 razy mocniej niż bardzo mocny wiatr na Majorce i to non stop, a nie tylko na jednym wybranym odcinku. Z tej trasy zapada także w pamięć jeszcze inny fragment. To powrót z Tunieje do Antiqua. Niekończący się łagodny podjazd pod wiatr. Wtedy po raz pierwszy spokój mnie nie uratował i musiałem wykrzyczeć swoją niemoc i złość w niewidzialną paszczę atakującego mnie potwora. Drugi raz nie wytrzymałem psychicznie w ostatni dzień. Trasa 90 km, przewyższenie 1050 m, od strony Antiqua na północ drogą w kierunku La Oliva. Taki wybór kierunku sprawił, że pierwsze 40 km było początkowo z wiatrem bocznym, następnie czołowym i pomijając jeden krótki zjazd (też pod wiatr) było w górę lub płasko. Na marginesie, każda z tych tras przejechana w drugą stronę to zupełnie inne wyzwanie.
Pod koniec tego odcinka, podjeżdżając w huraganowym wręcz wietrze pod drugie wzniesienie, pękłem i tak zakląłem w eter, że aż sam się wystraszyłem. Ale nikt nie mógł tego usłyszeć. Byłem sam na pustkowiu. To jest kolejne doświadczenie, z jakim mierzę się na Fuercie, tak jak inni nieliczni w tym czasie kolarze. Ruch jest mały i na bocznych drogach (asfalt wszędzie w dobrym albo bardzo dobrym stanie!) często jesteśmy zupełnie sami pośród wulkanicznych szczytów. Inna ciekawostka jest taka, że wspomniany już ratownik z hotelu przestrzegał mnie, że na Fuercie kierowcy, a szczególnie taksówkarze, nie szanują rowerzystów (sam pochodzi z Gran Canaria). Pomijając to, że tam praktycznie ruchu jest niewielki, to nie spotkałem się z żadnym aktem braku tolerancji i tylko się uśmiechnąłem słysząc to ostrzeżenie. Musiałby Juan przyjechać do Polski. A poza tym zdecydowanie większy ruch jest chociażby na Teneryfie, która wg mnie jest mniej przyjazna dla rowerzystów, szczególnie na głównych drogach. Na Fuercie bez problemu jechałem główną autostradą wyspy do Corralejo i z powrotem bez żadnych obaw.
O ile wiatr czołowy jest w miarę przewidywalny w swoim działaniu, po prostu jedzie się bardzo wolno, dając z siebie bardzo dużo, to w przypadku wiatru bocznego nie wiadomo, czego się spodziewać. Jadąc po płaskim za każdym razem musiałem mocno balansować na rowerze, żeby utrzymywać równowagę, często kładąc rower w kierunku wiatru i odchylając się w drugą. Nie wiem, czy to prawidłowa technika w takich warunkach, ale dawało mi to stabilność. Raz strach zajrzał mi w oczy kiedy zjeżdżając w mocnym jednostajnym bocznym wietrze z prędkością ponad 60 km/h w kierunku Puerto del Rosario (na profilu ostatni fragment stromego zjazdu po drugim szczycie), doświadczyłem dodatkowo kilku mocniejszych podmuchów. Utrzymanie równowagi było naprawdę bardzo trudne.
Miło jest potrenować w innych warunkach pogodowych niż te, które mamy na co dzień. Jedno, na co na pewno nie mogę narzekać u siebie, to brak podjazdów, bo nawet jadąc niedaleko od domu można znaleźć kilka wbijających w siodełko i bez problemu kręcąc się po okolicy można na trasie ok. 95 km zrobić 1100 m podjazdów, a powrót do domu jest zawsze pod górkę.
Wakacyjnych treningów na Fuercie na pewno nie można nazwać obozem sportowym, ale jak na standardy rodzinnych wakacji to objętości były przyzwoite. To był początek ostatniego etapu przygotowań do startu w IM 70.3 Gdynia. Łącznie w ciągu 6 dni udało mi się przejechać 450 km z przewyższeniem 4,5 km, przebiec ok. 25 km i przepłynąć w zatoce ok. 6,2 km. To pływanie bez pianki w oceanie było ciekawym doświadczeniem, pozwalającym przełamać kolejne bariery. Trening w takich warunkach, biorąc pod uwagę także wysoką temperaturę, można częściowo porównać do treningu wysokogórskiego. Istnieją badania, które wskazują na podobne efekty takiego treningu choć oczywiście odczuwalna temperatura nie była ekstremalnie wysoka.
…a tym czasem w wysokich Alpach „klan Professore” tylko uśmiechał się pod nosem…
U mnie było podobnie, jak zresztą wiesz, treningi na czas, który w przypadku roweru i tak przekraczałem:) w Polsce mi się to nie zdarza;)
Marcin – objętości jak to na obozie sportowym. Spore. 25h tygodniowo. nie liczyłem jeszcze km, ale nie patrzę na to teraz. Filip rozpisuje mi treningi kolarskie i biegowe na czas, a nie na km. Napiszę niedługo felieton.
Marcinie, gratuluję determinacji. Pokonywać takie wzniesienia i to przy takim wietrze… To ja już wolę samo bieganie :-). Ja w zeszłym roku przeżyłem podobne przedsięwzięcie, ale w skali mikro. Portugalia , to też piękny kraj na takie zagraniczne wojaże. No, a w Gdyni będzie rowerowa moc! 🙂
Piękny mi nie obóz, zazdraszczam i czekam na wynik w Gdynii, pewnie będzie super!
Łukasz, samo przebywanie w Alpach nie kwalifikuje na szczęście automatycznie do klanu;)) Ty lepiej się pochwal jakie tam objętości robisz we Włoszech:) Arek o superkompensacji na razie mogłem tylko marzyć, bo kolejne dwa tyg po tych były b. intensywne, teraz powoli zaczyna się lekkie luzowanie:) Jarku i na tej swojej świeżości nie przeładowany objętościami pokażesz nam swoje plecy na zawodach, zobaczysz:)
Ta Marcina skromność :))) Podany łączny kilometraż daje w sumie ok. 22 godzin treningowych w 6 dni, przydałby się więc „śledczy” do oceny możliwego progresu po życiówce w Suszu. Ja w lipcu na rowerze mam ledwie 589km. A treningi z wiatrem przydzadzą się jak znalał w Gdyni. Jeżdziłem ostatnio kilka razy krótki odcinek za Rumią i ta „przyjazna, płaska” trasa zawsze oferowała wiatr w skali mocno-bardzo mocno
Arek – wyjąłeś mi to z ust! W 6 dni taka objętość i to nie był obóz! Ciekawe, ile Marcin zrobiłby na obozie? Na Gdynię będzie moc!
Fiu, fiu! 450 km roweru, 25 km biegu i ponad 6 km plywania w 6 dni!!! ,, Na pewno nie można, nazwać tego obozem sportowym”…. hehe… Teraz jak zlapiesz superkompensacje to nikt Ciebie w Gdyni nie zlapie! 🙂
Doceniam, doceniam…ładnie Pan trenuje Doktorre 🙂 wiatru nie cierpię 🙂 ale chyba zaliczam się dzisiaj do „klanu Professore” i pozdrawiam z Alp. 🙂
Grzegorz, to prawda, podjazdy jak noga podaje dają dużo satysfakcji, a tereny wokół BB sa fajne:) jako początkujący kolarz na razie nie wyjechałem jeszcze w wysokie górki ale kręcę sie blisko domu i o dziwo odkryłem tyle fajnych bocznych dróg z ciekawymi podjazdami, ze bym sie wcześniej nie spodziewał i inni pewnie tez nie, bo kolarzy tam mało;) trzeba było nie porywać zony z BB tylko dać sie porwać:) dzisiaj 80 km podjazdy 1100 m w tle grzmoty i błyskawice a słońce i deszcz nade mną;)))
Góry to „kwintesencja” kolarstwa 🙂 Gdyby na TdF nie było górskich etapów to praktycznie cały wyścig wszyscy pokonali by razem.. Wiatr też jest jego częścią ale akurat za nim trudno tęsknić, chyba że wieje w plecy :-D. Na koniec mojego wpisu o niczym napiszę że „zazdraszczam” i to nie tyle Fuerty ile terenów otaczających BB bo górki masz tam całkiem fajne… Jak tylko jestem na pd to nadrabiam zaległości w przewyższeniach (tu jest tylko Agrykola x 10, 20 lub więcej :-/)