Mam wrażenie, że w Polsce bardzo wielu triathlonistów ma swoich trenerów. Czasem jest to opieka indywidualna, czasem przynależność do grupy. Trenerów triathlonu nie mamy jeszcze zbyt dużo, a dobrych i doświadczonych jeszcze mniej, więc nierzadko zawodnik współpracuje z kilkoma szkoleniowcami na raz. Właściwie nie ma w tym nic złego, jest zapotrzebowanie – jest usługa. Zastanawia mnie jednak, czy strony ustalają sobie warunki graniczne takiej współpracy. Jeżeli powstaje jakiekolwiek przedsięwzięcie, a takim jest nawiązanie relacji trener-zawodnik, ustala się pewien harmonogram zadań. Niech naszym zadaniem będzie osiągnięcie założonego wyniku na zawodach lub celu sportowego, na co dajemy sobie przykładowo dwa lata.
W biznesie, a w szczególności w sferze inwestycji kapitałowych plan taki poddawany jest ciągłemu monitoringowi i jeżeli sprawy nie układają się po naszej myśli, wprowadzamy niezbędne modyfikacje, lub wycofujemy się. W rzeczywistości umiejętność konsekwentnego trzymania się decyzji o nie przekraczaniu podjętych wcześniej założeń jest tajemnicą sukcesu wielu firm, a dla jeszcze większej grupy strategią pozwalającą przetrwać na rynku. Akceptowanie strat to najprostsza metoda ich minimalizowania.
Jak to się ma w przypadku treningu amatorów? Czy pamiętamy nasze cele i marzenia, z którymi przychodziliśmy do trenera? Czy trenerzy traktują te cele jak swoje własne? Co się dzieje, kiedy wyniki rozczarowują? Kulturalne rozstanie czy kłopotliwa cisza? Wspomniane założenia warto sobie wcześniej gdzieś zapisać, aby upływ czasu nie pozwalał na wprowadzanie takich zmian, jakie będą dla nas akurat wygodne. Równie dobrze możemy kierować się lawinowo rosnącymi ambicjami, jak i obawą przed uczciwym rozliczeniem poświęconego na sport czasu. Wielu zawodników zapomina bowiem, że plany z początku sezonu zrealizowali w całości, często je przekraczając. Szybkie postępy powodują jednak coraz bardziej śmiałe podnoszenie poprzeczki tak wysoko, aż staje się zbyt trudna do przeskoczenia. Ale to nie trener nawalił, on swoją pracę wykonał dobrze. Problem leży w naszym braku cierpliwości, lub szacunku dla wyniku. To, co było marzeniem sprzed kilku miesięcy przemknęło w sposób niezauważony, skupiamy się na niepowodzeniu, i ono determinuje ocenę efektów treningu. Pożegnanie się z trenerem niewiele tu zmieni.
Na drugiej stronie szali mamy przymykanie oka na brak wyników w dłuższej perspektywie. Kolejny rok nie udało się osiągnąć celu, choć obie strony uważały go za realny. Sytuacji takiej sprzyja nawiązanie towarzyskich relacji z trenerem. Jeżeli nie będziemy umieli oddzielić sportu od spraw prywatnych, trudno będzie o obiektywną ocenę. Rozstanie z trenerem to nie zdrada ani rozwód. Jeżeli współpraca nie przynosi wyników, powinna być poddana dyskusji i ewentualnie zakończona, gdy nie widać skutecznego rozwiązania sytuacji. Rozmowa nie powinna się oczywiście pojawiać dopiero w przypadku problemów. Prawidłowa i jasna komunikacja obowiązuje obie strony, kiedy jej brak, trudno o sukces. Zawodnik musi wiedzieć jaki jest cel jego treningu, trener musi znać reakcje swojego podopiecznego, a żadne z nich nie jest jasnowidzem. Zdarzają się zawodnicy, którzy zasypują trenerów pytaniami, telefonami, mailami. Albo dostają zbyt mało danych, albo mają wyjątkowo dociekliwy charakter. Jeżeli obydwie strony nie czują się z tym komfortowo, to również powód do zastanowienia.
Dochodzimy do kolejnego elementu współpracy – chemii międzyludzkiej – tu muszą być emocje i chęć do działania, Jeżeli tylko gdziekolwiek przemknie myśl „znowu się nie udało”, czas na refleksję. Apatia i brak wiary nie stanowią zbyt dobrych fundamentów rozwoju. Doświadczeni trenerzy zwracają uwagę, że przedłużanie takiej współpracy przeważnie nie przynosi rezultatów, po kolejnym roku dochodzi się do tych samych wniosków, rzadko zmieniając zdanie. Trudno ją kończyć, ponieważ przekładamy tu standardy z życia prywatnego, gdzie pewien spadek zapału w relacjach uważany jest za normę.
Trening to nie życie, decyzje o wiele łatwiej oprzeć o mierzalne parametry. Nasz czas jest tu także znacznie krótszy. Na sukcesy, chwałę i laury amator ma zaledwie kilka lat. Później następuje zniechęcenie, a w przypadku zdrowego podejścia czas na spokojną samorealizację i doskonalenie bez apetytu na złoto dla zwycięzców.
Zauważam wyraźny trend, w którym zawodnicy prowadzeni przez trenerów osiągają lepsze rezultaty od „samouków”. Trzeba tu jednak zauważyć, że są to osoby, które wiedzą czego chcą i zgadzają się współpracować. Posiadanie trenera może być niedługo warunkiem koniecznym, ale na pewno nie dostatecznym do osiągnięcia sukcesu.
Postawmy sobie również pytanie – czego szukamy? Wyniku czy towarzystwa? W części wypadków w pierwszej kategorii, a w całości w drugiej wystarczy nam przynależność do sportowej grupy, czy społeczności. Być może czas na osobistego trenera jeszcze nie nadszedł.
Kolejnym przypadkiem są cierpiący triathloniści. Trening nie sprawia im przyjemności, lecz wciąż w nim tkwią po uszy. Przecież nie musimy być triathlonistami na pełnym etacie. Nie namawiam nikogo do porzucenia tego sportu, ale być może mamy jakiś wybitny talent w jednej z dyscyplin, lub nawet elemencie przygotowań (trening siłowy, zajęcia uzupełniające itd.). Możemy skupić się na tym, w czym jesteśmy dobrzy, a triathlon pozostawić jako formę aktywności fizycznej dla przyjemności. Tam, gdzie jest on masowo uprawiany od dłuższego czasu właśnie taka grupa zawodników stanowi większość.
Dobierajmy się więc w sensowne pary. Szanujmy nawzajem swoją pracę i czas, wykorzystując wspólny potencjał do maksimum.