Sztuka zwycięstwa. Wspomnienia twórcy Nike – recenzja

Pamiętasz swój pierwszy bieg i pragnienie, by to zrobić? Zazwyczaj scenariusz jest taki sam. Patrzysz, jak biegają inni i ty też chcesz być jednym lub jedną z nich. Później już tylko zakupy i czytanie poradników, jak się do tego zabrać. Najpierw stajesz się biegaczem teoretycznym i albo takim pozostajesz, albo zakładasz buty i przekuwasz to w praktykę. Tak też jest z biznesem. Pojawia się chęć bycia jak inni. Zazdrość sukcesu, niezależności jest niezłym motywatorem. Niektórzy nawet kończą specjalne szkoły dla przyszłych menadżerów.

 

Obie te dziedziny łączy jeden mianownik. Sukces odnoszą ci, którzy potrafią być systematyczni i konsekwentni. Ci, którzy nie zrażają się tym, że do sukcesu droga jest daleka. Zastanawiało was kiedyś, jak rodzą się maratończycy? Jak wyglądał pierwszy trening przyszłego mistrza olimpijskiego? Kiedy on był? Tak czy inaczej, musiał postawić kiedyś swój pierwszy krok.

 

Z tego samego założenia wyszedł Phil Knight, który wziął sobie mocno do serca słowa Konfucjusza, że „człowiek, który przenosi góry, zaczyna od przenoszenia kamyków”. Dokładnie tak narodziła się potęga firmy Nike. Od sprzedania jednej pary butów. Sprzedał je własnej matce. Choć wcale nie o sprzedawanie mu chodziło. „Ja wierzyłem w bieganie. Wierzyłem, że jeśli ludzie wyjdą z domów i przebiegną codziennie kilka mil, świat stanie się lepszym miejscem. Wierzyłem też, że w moich butach będzie im lepiej”.

 

Całą swoją drogę Knight opisuje w książce „Sztuka zwycięstwa”. Zadziwiającej przygodzie, gdzie biznes, finanse, strategie mieszają się z pasją, radością, misją i pokonanymi kilometrami. Jak pisze, jego biznes nie jest nastawiony na zysk, a na to, by zmienić biegowy świat. Śledząc budowę i rozwój firmy, śledzimy rozwój myślenia o bieganiu. O tym, czym było i czym się stawało. Dokładnie możemy poznać, dlaczego nasze buty wyglądałyby inaczej niż wyglądają, gdyby nie gofrownica zabrana z kuchni, właściwie po co wymyślono tartanowe bieżnie. I w końcu skąd to dziwaczne logo, które nie przypomina niczego, co znane było wcześniej.

 

Dawno nie czytałem książki, która mówiłaby z takim przekonaniem i bieganiu, i o biznesie. O tym, jak łączyć te dwie wielkie pasje. Nic dziwnego jednak. Knigt biegał zawsze. W chwilach euforii, gdy musiał pomyśleć, gdy stał się milionerem, gdy banki deptały mu po piętach, gdy kochał i czuł się opuszczony. Biegał, bo wierzył, że właśnie to jest sensem tego, co robi.

 

Pamiętasz, ile razy ktoś ci mówił, że przygotowanie do maratonu to ciężka praca? A pamiętasz, jak przekonywałeś się, że to praca pełna radości? Tak samo, jak się okazuje, biegacz może prowadzić biznes. Z radością. Jest to możliwe, gdy chce się dokonać czegoś wielkiego. Jest to możliwe, gdy do tego zaprasza się innych. Dzięki czemu takie poczucie misji ma każdy kto pracuje w firmie, a nie tylko jej założyciel. Knight powtarzał sobie często maksymę „Nie mów ludziom, jak mają coś zrobić; powiedz tylko co mają zrobić, i pozwól, żeby zaskoczyli cię wynikami”. I zaskoczyli wszyscy samych siebie własnym sukcesem. Do tego stopnia, że nieustannie zacierała się granica, gdzie jest biznes, a gdzie jest pomysł na życie i czy to firma staje się ich przedłużeniem, czy to oni stanowią o jej duchu. „Nie jestem, pewny, czy umiałbym wyjaśnić przed grupą obcych ludzi, kim jestem, ale nie miałem kłopotu z wyjaśnieniem, czym jest Nike” – przyznaje Knight.

 

Firmy Nike nikomu nie trzeba przedstawiać. Ale warto poznać jej historię. Historię zbudowana z miłości do biegania.

 

Marek Kacprzak

Dziennikarz Telewizji Polsat News

 

11060911 10202876343988936_377931510471661257_o

 

Powiązane Artykuły

Śledź nas

18,455FaniLubię
2,811ObserwującyObserwuj
21,500SubskrybującySubskrybuj

Polecane