W ubiegły weekend dodał do swojej kolekcji kolejne mistrzowskie trofeum. Michał Oliwa to zawodnik, który ma na swoim koncie złote krążki MP na różnych dystansach.
Po wyścigu w Zabierzowie Bocheńskim udało nam się go namówić do krótkiej rozmowy, w trakcie której opowiedział m.in. o tym, jakie są jego priorytety na ten sezon oraz co czuł, kiedy podczas startu na drugim końcu świata złapał „laczka” dyskwalifikującego go z dalszej części wyścigu.
Kamila Stępniak: Piąty złoty medal z rzędu podczas MP na dystansie sprint. Twoja mistrzowska passa trwa. To, jak było w ten weekend, dobrze pamiętasz. Jak wspominasz jednak swój pierwszy krążek z MP?
Michał Oliwa: Pierwszy złoty medal Mistrzostw Polski na sprincie zdobyłem w Suszu! W tamtym okresie nie mogłem sobie wymarzyć lepszego miejsca, aby sięgnąć po swój pierwszy tytuł. Susz zawsze przyciągał najlepszych zawodników, więc można było liczyć na mocne i widowiskowe ściganie.
W 2018 roku było podobnie. Na liście startowej byli wszyscy najlepsi zawodnicy i ja — piąty zawodnik poprzednich MP. Nie ukrywam, że w tamtym okresie nie przepadałem startować na Mistrzostwach Polski, ponieważ układ tych wyścigów był prawie zawsze taki sam. Pływanie na zaliczenie, duża grupa na rowerze, wyścig rozpoczynał i kończył się na biegu. W 2018 trzeba było to zmienić. Swój pierwszy tytuł mistrzowski zdobyłem po solowym ataku od startu do mety. Chyba nie można sobie wyśnić lepszego pierwszego tytułu Mistrza Polski Elity.
KS: Michał Oliwa jako pierwszy na mecie, to już w Polsce praktycznie tradycja. Nie powszednieje Ci takie ciągłe wygrywanie?
MO: Trenuje po to, żeby wygrywać [śmiech]. W pierwszych latach zdobywanie tytułów mnie „jarało”. Po latach priorytety się zmieniły, a zdobywanie tytułów się znudziło. Na polskim podwórku będziecie mnie widzieć coraz rzadziej — wolę dostać baty za granicą.
KS: Trochę tych mistrzowskich medali masz już w swoim triathlonowym worku. Wiem, że nie pojawisz się jednak w Białymstoku i nie dołożysz kolejnego podium do swojego „dorobku”. Dlaczego?
MO: Zależy mi tylko i wyłącznie na startach zagranicznych, dlatego w tym roku start w Mistrzostwach Polski w Krakowie był pierwszym i ostatnim startem w Polsce. W Białymstoku nie pojawię się przede wszystkim dlatego, ponieważ tydzień przed będę startować w Monachium na Mistrzostwach Europy na dystansie olimpijskim. Dwie olimpijki pod rząd w tym okresie do szczęścia nie będą mi potrzebne.
KS: Startujesz na krótszych dystansach i masz na swoim koncie mistrzostwa na sprintach i olimpijkach. Myślisz, żeby spróbować czegoś innego? Np. dłuższego dystansu? Nie kusi się mała odmiana?
MO: Oczywiście, że starty na jakiejś popularnej „połóweczce” kuszą. Na razie jednak nie ma na to czasu. Jeśli będę w odpowiednim sztosie, to kto wie, może w najbliższych latach będę w stanie ścigać się na wysokim poziomie na krótkich dystansach i będę rotować to z dłuższymi wyścigami. Zawodnicy na światowym poziomie pokazują, że się da. Może warto więc spróbować. [śmiech]
KS: Jak już jesteśmy przy „czymś dłuższym”… Jeśli miałbyś wystartować na pełnym dystansie, które zawody byś wybrał? Dlaczego?
MO: Moja głowa nie jest w stanie wyobrazić sobie dystansu długiego. Musiałbym na początku zmierzyć się z połówką. Jeśli chodzi o ten start, to wybrałbym na pewno coś szybkiego i na pewno na zagranicznym podwórku.
KS: Podróżujesz nie tylko na zawody MP, ale i na PŚ i PE rozsiane na różnych kontynentach. Który ze startów wspominasz najgorzej?
MO: Najgorzej wspominam rok 2019 i start w Pucharze Europy w Malmo. Jadąc na start, wiedziałem, że nie jestem w najlepszej dyspozycji. Pływanie przeciętne, a na rowerze strzelałem jak ping-pong, niezbyt przyjemne doświadczenie strzelić z koła z dwóch grup.
KS: W tym roku byłeś w Meksyku. Przeleciałeś pół świata, wystartowałeś, złapałeś „laczka” i w rezultacie uzyskałeś DNF. Co czułeś, kiedy usłyszałeś w trakcie wyścigu ten najgorszy dla triathlonisty dźwięk ulatującego z koła powietrza?
MO: Wyścig w Meksyku to był wyższy poziom logistyczny. Ze względu na panujące warunki oraz zmianę strefy czasowej trzeba na taki start polecieć znacznie wcześniej. Do tego startu na pewno byłem dobrze przygotowany. Od samego startu wyścig układał się po mojej myśli. Kiedy usłyszałem dźwięk ulatującego powietrza, wiedziałem, że w tym momencie mój wyścig się zakończył. Parę razy przekląłem i poszedłem „z buta” w stronę mety… Poleciało kilka łez… I jedyna myśli w głowie: „Po co taki kawał było lecieć”?
KS: Skoro już jesteśmy przy podróżach – co według Ciebie jest największym wyzwaniem dla triathlonisty podczas organizacji wylotu na zawody?
MO: Największym wyzywaniem w trakcie podróży w moim przypadku to zapewnienie odpowiedniego jedzenia przed wylotem, przed wyjazdem z domu. Na nogi skarpety kompresyjne, „laczki” i żadna podróż nie jest mi straszna. Mam o tyle spokojną głowę, że logistyką wyjazdów zajmuje się Polski Związek Triathlonu. Przylatując na miejsce startu, mam również zapewniony transfer organizatora z lotniska do hotelu.
KS: Jeśli miałbyś wybrać wyścig, w którym ponownie chciałbyś wziąć udział, gdzie by to było? Dlaczego?
MO: Fajnie się wraca do wyścigów, gdzie wszystko zagrało i ma się dobre wspomnienia. Ja chętnie wróciłbym do Meksyku i rozliczył porachunki z Hutaulco i tym mniej udanym startem.
KS: Na Twoim plecaku widnieje nadrukowane słowo „paprykarz”? Do czego ono nawiązuje?
MO: Widnieje i będzie widzieć nie tylko na plecaku! Ale to już niebawem. Jestem za Szczecina. Moja kariera potoczyła się tak, że już od 5 lat reprezentuję AZS AWF Katowice. Jednak moje korzenie są tutaj. Jest to produkt tradycyjny, więc będę go godnie reprezentować, nosząc jego nazwę jako ksywkę. [śmiech]
KS: Zakończmy czymś przyjemnym – Twoim ulubionym postartowym daniem.
MO: I tutaj pojawia się ogromny problem. Po starcie zazwyczaj mam ochotę na jakiś „syf”. Jeśli mam bardzo ciężki i wymagający wyścig, podczas którego daję z siebie 100%, to mój żołądek po prostu cierpi. Niejednokrotnie przez swoją głupotę i chęć zaspokojenia miałem nieprzespaną noc. Jednak głowa i tak do tego ciągnie…
KS: Dziękuję za rozmowę i życzę Ci, by żołądek pozwolił Ci jeść, co tylko chcesz. Powodzenia na ME w Monachium! Niech łapanie „laczków” omija Cię z daleka.
ZOBACZ TEŻ: Kacper Stępniak: „To, co najbardziej mi się podoba w triathlonie to fakt, że ścigamy się o miejsca”