6 rzeczy, które ciągną „Wilka” do… triathlonu

Ustanowił dwa rekordy Polski w triathlonie, a na jego koncie jest m.in. srebrny krążek z mistrzostw Europy na dystansie pełnym. Czy to jednak tytuły i wykręcanie najlepszych czasów najbardziej ciągną „Wilka” do tej dyscypliny?

Robert Wilkowiecki to aktualnie jeden z najbardziej rozpoznawalnych triathlonistów w naszym kraju. Nie ma się czemu dziwić – jest trzecim w historii zawodnikiem PRO, który wystartuje w Mistrzostwach Świata IRONMAN. Poza nim wcześniej udało się to jedynie Markowi Jaskółce i Grzegorzowi Zgliczyńskiemu.

Mało kto jednak zwraca się do niego po imieniu lub nazwisku. Zawodnik znany jest w „triathlonowym światku” pod pseudonimem „Wilku”. Należy przyznać, że nie raz już pokazał „pazura” i odcisnął swoją łapę w sporcie — i to nie tylko w triathlonie. Okazuje się bowiem, że zanim wskoczył na rower i założył buty biegowe, spędzał czas wyłącznie w basenie.

Wilki wody się nie boją?

Robert swoją przygodę ze sportem rozpoczął w wieku 6 lat. Zdecydował się na pływanie. Od samego początku przejawiał ponadprzeciętny talent – sam nauczył się pływać wszystkimi czterema stylami oraz wykonywać nawroty. Żeby nie było jednak tak „kolorowo”, nie wszystko przychodziło mu z taką łatwością:

Pierwsze kontakty z wodą to był płacz, strach i kurczowe trzymanie rodziców. W momencie, gdy zobaczyłem, jak Julia, moja siostra bliźniaczka, zaczęła pływać samodzielnie, pojawiła się motywacja. W wieku 6 lat umiałem już sporo rzeczy w wodzie włącznie z nawrotami. Uczyłem się sam — podpatrywałem pływaków na torze obok czy w telewizji.

Z każdym kolejnym treningiem było więc coraz lepiej i młody „Wilku” coraz chętniej pojawiał się na basenie. Nie było w stanie go powstrzymać nawet codzienne wstawanie o poranku oraz fakt, że na najbliższy z basenów miał ponad 50 km.

Przez całą karierę pływacką nie wydaje mi się, żebym chociaż raz zaspał na trening. Oczywiście do dziś nie lubię porannego wskakiwania do zimnego basenu, ale szybko stało się to rutyną — do tego stopnia, że nawet nie myślałem o tym, żeby nie wstać na trening.

Koniec z pływaniem początkiem nowego

Lata i treningi mijały, a Robert codziennie rano wstawał na trening. Chciał być niczym drugi Michael Phelps, który jak przyznaje triathlonista, był wówczas idolem każdego pływaka w jego wieku. Ambicje jednak tym razem to było za mało – Wilkowiecki chciał wejść na wysoki międzynarodowy poziom, a do tego sporo mu brakowało.

Po zdobyciu kilkukrotnego tytułu mistrza Polski juniorów oraz kilkunastu medali mistrzostw kraju w różnych kategoriach wiekowych przyszedł czas na decyzję o rezygnacji z pływania. Wpływ na nią miały również chroniczne problemy z zatokami. W wieku 19 lat zakończył on oficjalnie swoją karierę pływacką.

Przez kilka miesięcy „Wilku” zapadł w sen zimowy i nie robił sportowo dosłownie nic. Jednak jego tata, były kolarz, który obawiał się o stan zdrowia syna, namówił go na jazdę rowerem. Robert pokochał kręcenie już od pierwszych przejechanych kilometrów.

Szybko wystartował on w kilku wyścigach amatorskich, a w wolnych chwilach z chęcią wychodził na przejażdżki. Czy był jakiś dystans, którego się obawiał?

Żaden nie był mi straszny [śmiech]. Jeszcze podczas mojej kariery pływackiej przeszedłem chrzest bojowy z kolarzem amatorem (który po kilku latach namówił mnie na triathlon). Miałem wtedy 17 lat i Zbyszek wyciągnął mnie na „przejażdżkę” 185 km. Były to wakacje i tego roku miałem przejechane w sumie niecałe 90 km. Dałem radę i od tamtego momentu żaden dystans nie wydawał mi się straszny, chociaż w tamte wakacje już więcej nie wyszedłem na rower [śmiech].

Długo nie trzeba było „Wilka” namawiać

Jak sam głośno przyznaje Wilkowiecki, do triathlonu trafił przypadkiem. Wówczas sport był dla niego rozrywką. Do startu w nowej dyscyplinie namawiali go znajomi z pracy. Z racji, iż triathlon wydawał mu się ciekawą dyscypliną, namowy trwały kilka tygodni.

Robert szybko złapał „bakcyla” i po swoim debiutanckim starcie w 2015 roku dołączył do klubu GVT, gdzie trenował pod okiem Zbyszka Gucwy. Szybko się rozwijał, a myśl o mistrzostwach na Hawajach zakiełkowała u niego już na samym początku przygody w triathlonie:

Ciągnęło mnie do tych zawodów, chociaż było to bardziej w sferze marzeń. Podobały mi się relacje z mistrzostw świata, zdjęcia i publikowane filmy. Natomiast po IM Barcelona w 2019 roku wiedziałem na pewno, że będę dążył do startu na Hawajach.

Co było dalej? To wie już praktycznie każdy triathlonista. „Wilku” ma na swoim triathlonowym koncie m.in. rekord Polski w triathlonie na dystansie pełnym (7:42:02) oraz na „połówce” (3:38:43). Do tego warto wspomnieć o srebrze przywiezionym z tegorocznych Mistrzostw Europy IRONMAN.

ZOBACZ TEŻ: Kto wygra na Hawajach? [zaktualizowana lista PRO]

Co ciągnie „Wilka” do triathlonu?

Jak się okazuje, to nie śrubowanie wyników i zdobywanie medali w triathlonie ceni sobie Robert Wilkowiecki. Co więc znajduje się na jego liście?

  1. Trzeba dużo jeść. – To można rozwijać bez końca. [śmiech]
  1. Różnorodność treningu. – Jest dużo zmiennych i cały czas trzeba poszukiwać optymalizacji.
  2. Podróże. Sport wymaga wręcz odkrywania różnych miejsc, a sam trening umożliwia docieranie na nieznane ścieżki.
  3. Rywalizacja. – To emocje nie do podrobienia.
  4. Proces/droga/odkrywanie.  – Lubię spojrzeć wstecz i analizować przebytą drogę. To, na jakim poziomie i etapie byłem, chociażby rok temu, a w jakim punkcie znajduję się teraz.
  5. Uczucie zatracenia. Momenty, kiedy wchodzi się w stan pełnego skupienia na danym ruchu.

Każdy ze sportowców ma swoją własną listę, która sprawia, że trenowanie jest jeszcze przyjemniejsze. Teraz już wiecie, co dodatkowo wspomaga „Wilka” w wyjściu na basen, rower lub pływanie. A wy? Też potrafilibyście wskazać sześć takich rzeczy?

Powiązane Artykuły

Śledź nas

18,455FaniLubię
2,773ObserwującyObserwuj
19,200SubskrybującySubskrybuj

Polecane