Kilka metrów to tak naprawdę bardzo niewiele w porównaniu do dystansu maratońskiego Ironman, czyli 42 km. Jednak właśnie te kilka metrów sprawiło, że mało znana zawodniczka Julie Moss przeszła do historii triathlonu i zawodów IRONMAN. Poznajcie historię znaną jako „The Crawl”.
Julie Moss siedziała właśnie na wykładach biologii morskiej Palomar College i zastanawiała się, czemu wybrała właśnie taki przedmiot. W szkole średniej nigdy specjalnie nie przykładała się do nauki. Studia wymagały większego zaangażowania, a ona chciała po prostu ukończyć szkołę dla samego tytułu.
Zmieniła studia na uczelnię California Polytechnic State University. Ceniła sobie jednak studencką niezależność i całe życie z tym związane. Nauka zdecydowanie ją nie interesowała. Było to typowe zakuć, zdać, zapomnieć. Nie chodziła na zajęcia, a kiedy nadchodził czas zaliczenia, udawała się do wykładowcy i zadawała to samo pytanie: jak zaliczyć ten przedmiot?
Co to triathlon?
Jak to się stało, że studentka, która właściwie nie interesowała się sportem, znalazła się na Hawajach, gdzie rywalizowała w jednym z najbardziej wymagających wyścigów świata? Wszystko zaczęło się rok wcześniej. Julie siedziała właśnie w domu i była nieco znudzona, bo pogoda nie pozwalała na spędzanie czasu na zewnątrz. Przełączała kolejne programy i trafiła na „Wide World of Sports” na ABC. – Pokazujemy cały świat i jego sportową różnorodność. Od ekscytacji zwycięstwem… do agonii porażki – usłyszała.
Program prezentował sporty, które wymagały od zawodników wielkiego poświęcenia oraz siły, koordynacji, strategii, wytrzymałości i innych cech. To właśnie wtedy młoda Amerykanka zobaczyła relację z Ironmana. Oglądała to z wielką uwagą, zapamiętując szczególnie widoczny ból na twarzy zawodników, którzy biegli maraton w ciężkich, hawajskich warunkach.
Zresztą nie tylko to zwróciło jej uwagę. Wspaniale zbudowani mężczyźni tylko w slipkach. Piękne i wysportowane kobiety. Nie to było najważniejsze. Czemu to robią? Jak to jest wziąć udział w tym wyścigu? Co dzieje się z ciałem, kiedy ktoś startuje na Konie? To pytania, które pojawiały się w jej myślach. Zauważyła też, że relacja koncentrowała się mocno na mężczyznach, a o udziale kobiet wspominano bardzo mało. Gdzie one się podziewały?
Mniej więcej w tym samy czasie Julie musiała rozpocząć przygotowanie swojej pracy dyplomowej z kinezjologii. Potrzebowała oryginalnego tematu. Czemu więc nie polecieć na Hawaje, gdzie mogłaby porozmawiać z zawodnikami, przeanalizować ich start i to wszystko spisać? Było to jednak dla niej za mało. Pomyślała, że może właściwie w sumie… wystartować na Konie!
Ambitne, prawda? Julie jednak zdała sobie sprawę, że jazda na rowerze i bieganie nie było czymś, co uprawia na co dzień. Pływała doskonale, ale przecież triathlon to 3 sporty. Musiała też najpierw przekonać swojego promotora Dr. Jamesa Webba. Ten spojrzał na jej zapiski i zapytał: Czy kiedyś startowałaś w zawodach w pływaniu, jeździe na rowerze lub bieganiu? Czy kiedyś pokonałaś dystans Ironman? Odpowiedź na te pytania brzmiała „nie”. Promotor zaakceptował jednak temat projektu, uznając go za bardzo oryginalny. – Nie mogę się doczekać, jak sobie poradzisz. Pamiętaj jednak, że jeżeli nie przekroczysz linii mety, nie ukończysz tego wyścigu, to nie zdasz – powiedział na koniec.
Droga do Kony
Moss musiała się w jakiś sposób przygotować do swojego występu. Zaczęła od codziennej jazdy na rowerze. W wakacje znalazła letnią pracę przy Lopez Lake, gdzie była ratowniczką. Codziennie pokonywała kilkadziesiąt kilometrów z domu. Zaczęła też biegać ze swoją koleżanką, chociaż ten element treningu właściwie nie był dla niej szczególnie interesujący. Biegała początkowo po kilka kilometrów.
Pod koniec jesiennego semestru w 1981 roku Moss musiała przedstawić postępy nad swoją pracą magisterską. W tym czasie trenowała ze swoim ówczesnym chłopakiem i pod koniec lata wystartowała w swoim pierwszym dłuższym triathlonie na dystansie 70.3 rozgrywanym w Santa Barbara. Nie obyło się bez problemów, bo złapała gumę. Jeden z zawodników pomógł jej, ale na mecie znalazła się kilka godzin po zwyciężczyni Kathleen McCartney. Zapamiętajcie to nazwisko, bo w tej historii odgrywa kluczową rolę.
Kilka miesięcy później Moss pobiegła w maratonie. W swojej książce „Crawl of Fame” przyznaje, że decyzję o starcie podjęła również bez większego przygotowania. Start w Oakland Marathon był jednak udany. Pobiegła w czasie 3 godzin i 39 minut, chociaż wspomina, że na ostatnich kilometrach nogi odmawiały posłuszeństwa.
Niestety w życiu prywatnym przestało jej się układać. Zerwała z chłopakiem, który pomagał jej w treningach. Ciągle nie rozumiała jeszcze niuansów związanych z przygotowaniem. Swój drugi maraton pobiegła w styczniu 1982 roku. Było to zaledwie 3 tygodnie przez MŚ na Hawajach, bo 6 lutego Julie postawiła stopę na wyspie. Wiedziała, że przetrenowała się w biegu, a nie spędziła wystarczająco dużo czasu na szlifowaniu umiejętności kolarskich i pływackich.
Po prostu ukończyć wyścig
Młoda zawodniczka wylądowała na Hawajach na 3 tygodnie przed zawodami. Zakwaterowanie znalazła dzięki rodzinie, o nie było ją stać na hotel. Nie miała sprzętu, który przypominał choćby profesjonalne wyposażenie. Szybko jednak zaprzyjaźniła się z uczestnikami wyścigu, wraz z którymi trenowała. Na kilka dni przed startem poszła na imprezę zawodniczą. Tam spotkała się ponownie z McCarthy, a niektórzy z zawodników już znali jej historię. Byli zaskoczeni tym, że młoda i niedoświadczona zawodniczka tak dobrze radziła sobie na treningach, osiągając solidne czasy.
Parę dni później, wszystkie te nowe znajomości i przyjazna atmosfera „wyparowała przed jej oczami”, kiedy znalazła się na starcie zawodów. Wiedziała, że niektórzy chcą wygrać. Inni pragnęli ukończyć Ironmana w dobrym czasie. Niektórzy walczyli o sponsorów. Ona w ogóle nie czuła podobnej energii. Chciała po prostu dotrzeć do mety zawodów.
Pływanie przebiegło bez problemów, a Moss wspomina doping fanów przy strefie zmian. Na rowerze miała tylko jeden cel. Nie chciała… zjeść swojego Snickersa przed 30 kilometrem na Waikoloa. Zanim jednak w ogóle zabrała się za baton, słońce roztopiło przekąskę. Widzowie w telewizji mogli zobaczyć, jak wyciera ręce brudne od czekolady i mówi „Aloha!” do kamery. To wszystko podczas jazdy w mało aerodynamicznej pozycji i kasku przeznaczonym dla jazdy na deskorolce.
Moss zajmowała w tym momencie 2. miejsce. W strefie zmian pojawił się jednak kolejny problem. Zawodniczce pękł stanik. Szybko odnalazła jednak wolontariuszkę, którą poprosiła o pomoc. Po wymianie elementu garderoby wyruszyła na trasę biegową.
Kilkaset metrów bólu
Podczas biegu Julie Moss trzymała dobre tempo. Wyszła na prowadzenie, ale około 30 kilometra zaczęły pojawiać się problemy. Czuła, że jej nogi są sztywne, pojawił się duży ból. Doskonale zdawała sobie sprawę, że gdzieś za sobą ma Kathleen McCarthy. Myślała o zwycięstwie.
Nogi Moss w końcu odmówiły posłuszeństwa. Moss usiadła na chodniku. Obok siebie widziała ekipę ABC, która filmowała zdarzenie. Zdołała wstać i zaczęła pokonywać chwiejnie kolejne kroki przed Ali’i Drive. Wkrótce znowu upadła.
Na kilkadziesiąt metrów przed metą Moss znowu padła na kolana. Otaczał ją tłum fanów, pojawili się wolontariusze. Wszystkich odpychała od siebie, bojąc się dyskwalifikacji. Wkrótce ktoś próbuje ubrać jej hawajski wieniec. Widzi również swoją mamę, która próbuje wręczyć jej kwiaty. Ignoruje wszystkich, bo do mety jest coraz bliżej. Zostawały metry.
– Wtedy upadłam po raz czwarty. Zobaczyłam Kathleen McCartney – jej opalone nogi, białe spodenki, tęczowe logo – przebiegającą obok mnie. Cierpiałam. To był ból gorszy od bólu fizycznego. Zaczęła czołgać się do mety. Ten moment zapamiętany zostanie jako „The Crawl” i jedno z najważniejszych wydarzeń w historii triathlonu.
Po 25 sekundach Moss znalazła się na mecie. Wtedy wiedziała już, że nie chodziło o zwycięstwo. – Wtedy to do mnie dotarło. Zrobiłam to. Kiedy testujesz swoją wytrzymałość i ciągle znajdujesz trochę siły, jesteś prawdziwym mistrzem. Wiedziałam wtedy, że jestem Ironmanem – wspomina.
Już przy ceremonii przyznania nagród publiczność nagrodziła ją gorącymi oklaskami. Wiedziała wtedy, że to 2. miejsce i kilka pamiętnych metrów zmieni jej życie.
Okazało się, że Ironman z 1982 roku miał ogromny wpływ nie tylko na karierę i życie Julie Moss, ale ogromny wkład w rozwój dyscypliny. Informacje o niesamowitym finiszu młodej Amerykanin roznosiły się bardzo szybko. Parę tygodni później telewizja ABC nadała relację z Hawajów. Walkę Moss zobaczyły miliony osób. Jej niesamowity wysiłek zainspirował kobiety i mężczyzn, którzy chcieli teraz spróbować swoich sił na Konie. Julie Moss stała się symbolem walki i tego, jak ciężkim wyzwaniem są zawody na Konie.
Legenda sportu, legenda triathlonu
Dzisiaj można śmiało powiedzieć, że Julie Moss stała się nie tylko ikoną triathlonu, ale też wpłynęła w ogromny sposób na wybuch popularności dyscypliny. Stała się częścią grupy zawodników, która promowała triathlon startami na całym świecie. Byli i są w niej także między innymi Dave Scott, Scott Molina, Scott Tinley i Mark Allen.
Moss powracała na Hawaje jeszcze kilka razy. Wystartowała w 2012 roku, ale nie chciała w ten sposób kończyć swojej kariery. Wystartowała w 2017 roku, ale nie ukończyła wyścigu. Awansowała jednak na MŚ w 2018 roku, wygrywając wcześniej swoje AG podczas zawodów Ironman Teksas.
W ostatnich swoich zawodach na Konie 13 października 2018 roku Moss biegła z mindsetem podobnym jak ponad 30 lat wcześniej – chciała je tylko ukończyć. Na mecie otrzymała gromkie brawa i uściskana została przez syna Matta (który także ukończył wyścig) i byłego męża, również legendę triathlonu, Marka Allena.
ZOBACZ TEŻ: Iron War – legendarny pojedynek, do którego prawie nie doszło
Zdaniem zawodniczki Kona to sprawdzian charakteru i wytrzymałości. Charakter zmienia się podczas wyścigu, ale można znaleźć zawsze nowe powody, aby dążyć do mety i biec dalej. – Musisz mieć jednak jakąś granicę wytrzymałości w takim wyścigu, ale także w życiu. Jeżeli znasz swoją granicę wytrzymałości, wiesz, gdzie ona przebiega, to możesz poruszać góry – mówi.