Wcześniej uprawiała futbol amerykański, a do triathlonu trafiła przez przypadek. Całkowicie zakochała się w tej dyscyplinie sportu, a dzisiaj leci na Hawaje, aby rywalizować w mistrzostwach świata. W rozmowie z Akademią Triathlonu opowiada między innymi o tym, jak amatorka łączy pracę, studia i starty oraz tym, czemu nie chce czekać z realizacją swoim marzeń.
ZOBACZ TEŻ: Hawajskie historie #1 – Sześć metrów, które stworzyły legendę Ironman
Akademia Triathlonu: Niecałe 10 lat temu w mediach pisano o Tobie jako pierwszej kobiecie, która zagrała w oficjalnym meczu Polskiej Ligi Futbolu Amerykańskiego. Od tego do triathlonu droga jest jednak… dość daleka! Jak zaczęła się przygoda z TRI?
Ewa Susmarska: Triathlon to był zupełny przypadek. Idąc na studia na AWF w Poznaniu, zarzuciłam futbol z powodu braku umiejętności gospodarowania czasem oraz chęci posiadania niewybitych palców, które na fizjoterapii bardzo się przydawały. Dla wypełnienia swojego wolnego czasu zaczęłam więc biegać, a jak to na AWFie bywa – sportowych świrów dookoła nie brakowało. W mojej grupie dziekańskiej był chłopak, który trenował triathlon (pozdrawiam serdecznie Olka Sęczkowskiego).
Pojechaliśmy mu kiedyś kibicować na zawody w Kórniku i stojąc na pomoście z jego tatą, ten się zapytał, dlaczego sama nie wystartuję. Przecież pływanie mamy na studiach, trochę biegam, a na rowerze na pewno umiem jeździć! Myśl się trochę rozwinęła, zaczęłam dorabiać na nockach lub popołudniówkach, żeby kupić piankę i strój startowy. Żeby mieć pewność, że inwestycja się opłaci – zanim wystartowałam w pierwszych zawodach, byłam już zapisana na więcej startów. Lubasz 2017 był więc moim debiutem (lodowatym zresztą), a teraz… Pakuję rower do walizki, żeby wysłać ją na Konę!
AT: W jednym z wczesnych postów na Twoim IG umieściłaś zdjęcie, na którym z dumą prezentujesz dorobek medalowy zawodów z całego sezonu. Czy po kilku latach w triathlonie, któryś z sukcesów ma dla Ciebie szczególne znaczenie?
ES: Na pewno wyjątkowo wspominam swoje „pierwsze razy” na każdym z dystansów. Lubasz na 1/8, Sieraków na 1/4, Charzykowy na 1/2 i Malbork na pełnym. Myślę, że największym sentymentem wspominam właśnie debiut w Malborku w 2020 roku. Wtedy wciąż bawiłam się triathlonem, nie trenowałam go pod niczyim okiem. Znajomi robili troszkę zakłady czy ukończę, biegając raptem 2 razy w tygodniu, nie pływając wcale (to się do tej pory jeszcze nie zmieniło) i niespecjalnie jeżdżąc na rowerze. Zaczęłam trenować systematycznie dopiero po debiucie na pełnym. Ze startów poza triathlonowych na pewno z ogromną dozą pozytywnych emocji wspominam bieg na 110 km w Lądku Zdroju i zeszłoroczne 75 km w Kudowie. Od tego czasu mało bywam w górach, ponieważ ultra troszkę kolidują z sezonem startowym.
Wyświetl ten post na Instagramie
AT: Praca, studia, kursy, treningi, a jeszcze są przecież starty. Jak w ogóle łączysz to wszystko?
ES: Łącze to wszystko na wiecznym debecie finansowym u rodziców a tak na poważnie – myślę, że sport doprowadza nas w pewnym momencie do albo: rzucenia tego wszystkiego, albo maksymalizacji efektywnego wykorzystania doby. Wiąże się to z treningami o 5:20 przed pracą i treningami po pracy, a nauką po nocach. Mam szczęście do bardzo wyrozumialej szefowej, co pozwala mi też, jeśli mam większy projekt do zrobienia, uciec trochę szybciej z biura, żeby nie zarywać nocki do końca. Dojeżdżam też 6 godzin na uczelnię, bo studiuje na Mazurach, więc część rzeczy udaje mi się zrobić w pociągu. Czasami nie nadążam z organizowaniem na bieżącą spraw związanych z byciem starostą i tutaj też mam wsparcie mojej grupy. Jeśli nie jestem w stanie czegoś zalatwić – wiem że na pewno mogę poprosić o pomoc. Mam szczęście do ludzi na swojej drodze.
AT: Projekt „KONA” zaczął się najpierw od startu w Tallinie. Czy już wtedy myślałaś o tym, że dobry wynik może oznaczać slota na mistrzostwa świata na Hawajach?
ES: Do Tallina jechałam z myślą, żeby sprawdzić siebie i to, jak przepracowałam ostatni rok. Nie sądziłam, że stanę na podium ani tym bardziej zdobędę kwalifikacje. To miał być debiut na imprezie z kropeczką i absolutnie nie byłam przygotowana mentalnie na kolejny start w tym roku
AT: Możesz powiedzieć coś o przebiegu (Twoim starcie) w IM w Tallinnie?
ES: Brudno, mokro, dlugo – jeśli można tak podsumować po kolei dyscypliny, a całościowo zawody – fantastycznie. Woda w jeziorze – jak to woda – mokra i płaska, ale tak czarnego akwenu moje oczy w życiu nie widziały, a zęby nie gryzły (śmiech) Dla mnie warunki były idealne – lekki chłód, przyjemna całkiem trasa kolarska i dobrze zorganizowana impreza. Jestem może trochę zawiedziona swoim bieganiem, co jest spojrzeniem czysto obiektywnym. Pojechałam (tak sądzę) mocny rower i na bieg nie starczyło mocy. Wiem, że jest to element na pewno do mocnej poprawy do przyszłorocznego pełnego dystansu. Same zawody bardzo polecam, szczególnie na debiut. Jeśli ktoś szuka zawodów całkiem niedaleko, w przyjaznej atmosferze, płaskiej trasie kolarskiej i dobrej organizacji technicznej – Tallin może być dobrym wyborem do rozważenia.
Wyświetl ten post na Instagramie
AT: W mediach społecznościowych napisałaś po tamtym występie, że „przestajesz odkładać marzenia na później”. Czym więc dla Ciebie jest Kona i czemu już teraz zdecydowałaś się na start?
ES: Czym jest dla mnie Kona? Ostatnio tyle się w życiu wydarzyło, że mogę powiedzieć, że jest to nowy etap mojej sportowej przygody, i koniec pewnego rozdziału w życiu. Odebrałam slota, ponieważ wiem, że życie bywa nieprzewidywalne i choć nie jestem pewna czy jestem gotowa rywalizować na takim poziomie, nie wiem, co się wydarzy za rok, dwa czy pięć. Wypadki chodzą po ludziach, o czym sama się kilka lat temu przekonałam na własnej skórze. Z jednej strony wydaje mi się, że slot w moim przypadku przyszedł za szybko. Z drugiej uważam, że jeśli mamy możliwość zrealizowania swojego marzenia – trzeba się tej możliwości chwycić i iść za ciosem! No więc idę. A nawet lecę!
AT: Jak przebiegają przygotowania pod kątem logistycznym? Chyba nie jest to łatwe, aby taki start dobrze zorganizować, mając niewiele czasu?
ES: Początkowo, jeszcze w Tallinie planowanie wyjazdu wyglądało zupełnie inaczej. Niedługo po powrocie do Polski okazało się, że jednak zostałam zmuszona lecieć sama i trzeba było się po prostu zebrać w sobie i zorganizować. Na pewno problemem są koszty takiego wyjazdu – bo zasobny portfel zdecydowanie neutralizuje problemy logistyczne. Szukanie budżetu, noclegu w tym budżecie, lotów, które przyjmą rower, walizek, wyposażenia, ubezpieczeń i wszystkich niezbędnych formalności zajmuje trochę czasu. Nie jest to jednak niemożliwe.
AT: Co jest Twoją najmocniejszą, a co najsłabszą stroną? Obawiasz się czegoś w związku z samym startem na Hawajach?
ES: Absolutnie jestem okropnym pływakiem. Jest to dyscyplina, której niemalże nie poświęcam w ogóle czasu (co zamierzam poprawić) i start bez pianki po prostu mnie przeraża. Tak jak wysokie temperatury. Odległość. Trudność. Presja. Obawiam się tego, że nie podołam, ale wiem, że tę presję samą na sobie wywieram. Myślę, że całkiem przyzwoitym założeniem jest ukończyć. Nie byłam nigdy na Hawajach i ciężko mi prognozować moją adaptację do panujących tam warunków. Nie nastawiam się na nic, poza chęcią dania z siebie wszystkiego, co będę w stanie na daną chwilę.
AT: Masz jakieś oczekiwania związane z mistrzostwami świata?
ES: Dolecieć z całym sprzętem. Wystartować. Chciałabym ukończyć i wrócić z poczuciem zadowolenia. Być może niskie oczekiwania, ale ciężko oczekiwać od nieznanego.
Wyświetl ten post na Instagramie
AT: Czego życzyć Ci przed startem na Konie?
ES: Po raz trzeci: METY!