Maciej Ogrodnik ma już za sobą debiut na mistrzostwach świata w Utah. W tegorocznej edycji chce wykorzystać lekcje i doświadczenia z tamtego występu. Przed wyścigiem trenuje w Boulder. Jak „mekka sportów wytrzymałościowych” może pomóc mu podczas wyścigu?
Akademia Triathlonu: Zanim jeszcze porozmawiamy o tegorocznych mistrzostwach świata 70.3 w Utah, chciałbym na chwilę wrócić do zeszłorocznej edycji imprezy. Tam chyba spadły na Ciebie wszystkie możliwe klęski. Najpierw problem z rowerem – nie mogłeś jechać na swoim, później bidon. Jak wspominasz tamtą edycję?
Maciej Ogrodnik: Tak, zeszłoroczna edycja była moim debiutem w mistrzostwach, a zarazem ostatnią szansą na powalczenie w najmłodszej kategorii. Ambicje miałem wysokie, tym bardziej że restrykcje covidowe mocno przerzedziły stawkę osób spoza USA. Wtedy była to dla mnie porażka, jednak teraz patrzę na to jako na nieodłączny element drogi do sukcesu i to jak się po nim podniesiemy, zadecyduje czy finalnie osiągniemy założony cel. Była to cenna lekcja, ale uważam, że bardzo mi pomogła i pomaga w tegorocznych przygotowaniach do mistrzostw, które odbywają się w tym samym miejscu, na lekko zmodyfikowanej trasie.
ZOBACZ TEŻ: Robert Wilkowiecki o wyścigu w Konie: „Raz nawet dostałem pochwałę. Pewnie dlatego, że odpadałem od grupy”
AT: Zająłeś wtedy 10 miejsce. Czy dzisiaj patrzysz na ten występ jako na lekcję? Coś byś zmienił?
Maciej Ogrodnik: Każda porażka uczy pokory. Teraz wiem również, że przyjechałbym na miejsce przynajmniej 7 dni przed zawodami lub spędził ostatnie tygodnie w górach na, gdzie mógłbym się lepiej zaaklimatyzować do wysokości, która mnie czeka na zawodach. Nie jest tam co prawda wysoko, ale ja czułem różnice, którą czułem również podczas rywalizacji.
AT: Kilka dni po tym pechowym występie startowałeś w kolejnym wyścigu i uzyskałeś czas bliski 4 godzin. Jak ważny jest dla Ciebie ten mentalny element startów? Lepiej w takiej sytuacji myśleć ambitnie o wysokich lokatach, czy lepiej obniżyć oczekiwania w celu uniknięcia rozczarowań?
MO: Uważam, że same zawody to składowa pracy i poświęcenia ostatnich tygodni lub miesięcy. Jeśli więc podczas przygotowań wiem, że zrobiłem, co w mojej mocy, aby być jak najlepiej przygotowanym w dniu startu, wtedy jestem pewny siebie, spokojny i podekscytowany. Raczej nie wyznaczam sobie konkretnych celów odnośnie do miejsca, a skupiam się na tu i teraz podczas zawodów jak odpowiednie nawodnienie, pozycja, tętno czy subiektywne odczucie zmęczenia itp.
AT: Startowałeś w St. George. Startowałeś w Egipcie, gdzie wygrałeś. Był też Oman, starty w Europie. Czy Ty w ogóle boisz się jakichkolwiek triathlonowych wyzwań i przygód? Różna pogoda, różne kontynenty. Mam wrażenie, że uwielbiasz wyzwania związane z różnymi trasami i dostosowaniem się?
MO: Uznam to za komplement. Starty faktycznie były mocno wymagające pod względem logistycznym samego wyjazdu, miejsca na mapie świata czy samych warunków na trasie. Jednak nie było to celowe i w najbliższej przyszłości wolałbym mieć jak najmniej dodatkowych wyzwań poza samym dystansem czy rywalami na zawodach.
AT: Jesteś jednym z zawodników, który w mediach społecznościowych dość dokładnie opisuje swoje starty i przemyślenia. Czy po każdym wyścigu masz taki moment refleksji i zastanawiasz się: „To mogłem zrobić lepiej”, „To mogłem zrobić inaczej”?
MO: Tak, zdecydowanie. Wzoruję się na znanym biegaczu Eliudzie Kipchoge, który po każdym treningu zapisuje, co było dobre, a co można poprawić. Dążę do czegoś, co nazwałbym taką względną doskonałością. Staram się wyciągać wnioski, niezależnie jak poszły te zawody, aby poprawić te rzeczy, które warte są skorygowania w przyszłości. Wiadomo, że każdy start jest i inny i nie dojdziemy do ideału.
AT: W połowie wrześnie wystartowałeś w IM Erkner. Jesteś zadowolony z tego występu? Wspomniałeś też o śmiesznym epizodzie na trasie. Opowiesz coś więcej?
Maciej Ogrodnik: Jestem zadowolony, ale nie do końca. Te rzeczy opisane w moim poście, jak wyjście krowy na drogę, faktycznie się wydarzyły. Ogólnie ta trasa nie była specjalnie dobra do ścigania. Momentami był zakaz wyprzedzania, bo była to kręta i wąska droga. Bardzo niebezpiecznie byłoby taki manewr wykonywać. Stąd duże możliwości z urwania tego czasu 4 godzin.
Taka sama sytuacja była z rozłożeniem punktów żywieniowych na trasie biegowej. Moim zdaniem było nierównomierne. Na jednej pętli 7 km były dwa wodopoje, które były na odcinku 1 kilometra, a potem przez 6 km nie było żadnej stacji z wodą. W ten sposób na ostatniej pętli już bardzo mocno odczuwałem odwodnienie. Spowodowało to znaczy spadek tempa na ostatnich kilometrach. Mam kolejne wnioski na ten ostatni start w sezonie, który już niebawem.
Wyświetl ten post na Instagramie
AT: Teraz nadszedł czas na najważniejszy występ sezonu – MŚ 70.3 w St. George. Jakie masz oczekiwania związane z tym startem? Z jakiej pozycji będziesz zadowolony?
MO: Przede wszystkim chciałbym pokazać, w jakiej dyspozycji jestem, na jaką pracuję i na jaką mnie stać. Wiąże się to z tym, aby popełnić jak najmniej błędów do startu. Chodzi o trening na odpowiedniej intensywności, czy te rzeczy okołotreningowe jak odżywianie, długość snu, jakość snu i jego regularność. Jeżeli to się wydarzy i te ostatnie tygodnie będą tak wyglądały, to utwierdzę się w przekonaniu, że będę pewny i podekscytowany na samą myśl o starcie. Tam wszystko będzie zależne od rywalizacji. Nie mam konkretnego miejsca w planie. Oczywiście chciałbym walczyć o podium, ale bardziej interesuje mnie, aby dać tam z siebie wszystko. To pierwsze sprawa. Druga to chęć sprawdzenia, na co mnie stać, złączenia tych treningowych puzzli w całość.
Oczywiście tutaj może być jeszcze aspekt takich stresujących elementów przed startem np. defektów roweru przed startem, problemu z hamulcami, kapeć na trasie lub wypadnięcie bidonu. Możemy na te rzeczy mieć wpływ, ale nie zawsze. Potrzeba trochę szczęścia, aby wszystko się zgrało i żebyśmy dobiegli do mety.
AT: W rozmowie z naszym portalem po występie w Gdyni powiedziałeś, że tym razem w St. George zjawisz się nieco wcześniej. Poprzednio miałeś tam pewne problemy z oddychaniem. Twój obóz w Boulder potrwa jednak łącznie aż 4 tygodnie. Opowiesz coś tych przygotowaniach?
MO: Jestem bardzo szczęśliwy, że mam wujka, który mieszka w Boulder, miejscowości będącej taką mekką sportów wytrzymałościowych u podnóży Gór Skalistych, która jest na wysokości 1600 NPM. Są tam bardzo dobre drogi i warunki jazdy. Można tak naprawdę wspinać się na 3000 metrów. Jestem za to bardzo wdzięczny. To miejsce sprzyjające rozwojowi. Można tam spotkać dużo osób, które mają podobne zainteresowania jak ja. Zamiast picia alkoholu i spędzania czasu na imprezach, wolą ćwiczyć, dobrze się odżywiać i dbać o siebie pod względem fizycznym.
Minęło już siedem dni, od kiedy przyjechałem do Boulder. Pierwszy dzień wiązał się z bólem głowy ze względu na tę wysokość, ale starałem się to jakoś kontrolować i zrobiłem trening na mniejszych prędkościach i intensywnościach, aby dać organizmowi czas na adaptację. Czytałem zresztą o tym, jak zorganizować taki obóz, bo nigdy czegoś takiego jeszcze nie robiłem. Patrzę w perspektywie długoterminowej, aby móc też w przyszłych latach z tego korzystać. Dlatego zbieram dużo danych związanych z tym, jak organizm reaguje i jak ja się czuję. Przede mną wiele treningów, ale na razie nie mam sobie nic do zarzucenia i jestem zadowolony.
Rok temu w St. George na wysokości 950 NPM wraz z Mariuszem Pirkiem (jeździ często na mistrzostwa na pełnym i połówce) wyjeżdżaliśmy na rozjazd rowerowy i ja cały czas czułem tę wysokość i było to wymagające. Mariusz już tego nie odczuwał. Jestem osobą wrażliwą na bodźce zewnętrzne. Stąd wiem, że taka wysokość może zadziałać na mnie dobrze, ale może być też destrukcyjna. Dlatego ta możliwość, że mogłem polecieć do Boulder i przygotować się do tego klimatu, jest bezcenna. Mam nadzieję, że okoliczności będą mi sprzyjały w dniu startu.
Pierwszy tydzień wiązał się ze zmianą czasu. Przyleciałem w poniedziałek i do piątku nie wykonywałem żadnych sesji jakościowych. Starał się wszystko robić na niższych intensywnościach, aby wdrożyć organizm. Gdy widziałem, że wszystko jest dobrze i nie ma złych reakcji, a wręcz przeciwnie, wtedy wraz z trenerem Jackiem Tyczyńskim zaczęliśmy wprowadzać akcenty. Będziemy starać się spędzać czas i realizować jednostki na większych wysokościach. Tam ustaje proces erytropoezy, czyli tworzenia się czerwonych krwinek. Chodzi o wysokość 2000 NPM. Zobaczymy, jak to wszystko się zazębia. Mam ze sobą pulsoksymetr, którym sprawdzam wysycenie krwi tlenem. Patrzę też na inne parametry takie jak HRV i tętno spoczynkowe, aby monitorować, jak organizm reaguje i czy jestem odpowiednio wypoczęty.
AT: W Boulder przebywasz już trochę czasu. Jesteś zadowolony z treningu i postępów?
MO: Jestem ogólnie bardzo zadowolony. Miałem możliwość spędzenia części czasu na wspinaczce górskiej. Było też trochę zwiedzania w tym pierwszym tygodniu, aby mieć styczność z tą wysokością. Widzę w tym momencie brak przeciwwskazań włączyć kolejny bieg i z większą intensywnością czy objętością realizować kolejne treningi.
AT: Na koniec zapytam jeszcze: czego Ci życzyć przed występem w St. George?
MO: Przede wszystkim życzyłbym sobie, aby nie mieć żadnych przygód, na które nie mam wpływu. Chodzi przykładowo o wypadnięcie bidonu, defekt hamulców, czy najechanie na koła przez inną osobę. Gdy to mnie ominie, będę mógł w spokoju zrealizować swój plan. Mam nadzieję, że będę mógł się przygotować i pokazać to podczas wyścigu na końcu miesiąca.
AT: Dziękuję za wywiad.