– Nie ukrywam, że to byłoby naprawdę wspaniałe zakończenie mojej kariery triathlonowej jako amatorka. – mówi Alicja Pyszka-Bazan o swoim potencjalnym zwycięstwie open wśród wszystkich amatorek w mistrzostwach świata IRONMAN 70.3 w Utah. Jak wyglądają przygotowania zawodniczki do tego startu?
ZOBACZ TEŻ: Marcin „MKON” Konieczny: „Stosowanie środków dopingujących w kontekście regeneracyjnym może być dużą pokusą”
Kamila Stępniak: Startowałaś w Jesolo, Twoim ostatnim wyścigu przed mistrzostwami w Utah. Widziałam, że można byłoby wiele rozmawiać na temat tego startu – działo się bowiem niemało – i przed startem, i w trakcie, i po. Zacznijmy więc od początku i od problemów z kołem. Wchodzisz do strefy przed startem i patrzysz, że jest ono do wymiany. To wybija z rytmu. Człowiek jest jeszcze bardziej zestresowany i zamiast się skupić, musi uporać się z takim problemem. Jak nie dać się ponieść wtedy tym gorszym emocjom?
Alicja Pyszka-Bazan: Z założenia miał to być start kontrolny przed mistrzostwami świata. Nie chcę mówić, że był to start treningowy, bo nie lubię tego określenia. Był on robiony z dużej pracy i miał on celu sprawdzenie wszystkiego – co gra, co nie gra.
Pierwszy problem przytrafił się już na samym początku. Był to problem z pełnym kołem. Około 2-3 tygodni przed moim wyjazdem do Jesolo postanowiłam, że nauczę się zmieniać dętki, żeby w razie czego w Stanach nie było żadnego problemu. [śmiech] Nauczyłam się ją zmieniać z Ministrą Kolarstwa. Obliczyłyśmy, że mniej więcej w stresie powinno mi to zająć od 5, a w dużym stresie do 10 minut.
Zaczęłam tak analizować i stwierdziłam, że możemy spróbować jednak na szytkach, bo tam, w przypadku takiego naprawdę małego uszczerbku, można byłoby sytuację uratować bez utraty tych 10 minut. Stwierdziłam więc, że zmienimy dętkę na mleko i teraz wiem, że to nie była najlepsza decyzja dla mnie, takiego laika technicznego, jeśli chodzi o sprawy związane z rowerem.
Dzień przed zawodami i na treningu wszystko było ok. Zdałam rower w godzinach wieczornych. Rano, jak przyszłam do strefy okazało się, że z mojego tylnego koła wylało się to całe mleko. Trzeba było zmienić całe koło pełne tylne na koło zapasowe, które miałam u siebie w pokoju.
Więc oczywiście szybka akcja – Jacek [mąż – przyp. red.] pojechał po nie do hotelu. Zmieniliśmy je, ale wiadomo – trasa w Jesolo jest szybka i płaska, więc to pełne koło, by sie na niej przydało….
W tym momencie zatrzymałam się na chwilę i powiedziałam sobie: „Ala, przyjechałaś tutaj zrealizować zadanie, które wyznaczył Ci trener.” Miałam pojechać określone waty, które sobie ustaliliśmy na etap rowerowy. Powiedziałam sobie, że muszę zrealizować te założenia, a kwestie aerodynamiki i prędkości odłożyć na bok – i tak też było.
Szybko więc powróciłam do takiej swojej równowagi i stwierdziłam, że po prostu skupiam się na zadaniu i na watach i nie patrzę na prędkość i się nie denerwuję.
KS: W trakcie wyścigu, podczas biegu, przestałaś przyswajać żele. Co zawiodło? To będzie ta jedna z rzeczy do poprawienia przed startem w St. George?
APB: Na rowerze udało mi się super spożywać węglowodany zarówno w formie płynnej, jak i w formie żeli. Wszystko to miałam przygotowane. Być może oprócz jednego bidonu, który straciłam na dziurach. Więc z tego jestem zadowolona. Wybiegłam na bieg pełna energii, z dużym powerem. Powoli się rozkręcałam. Czułam się naprawdę wyśmienicie do 9-10 km.
Niestety, jak zaczęłam spożywać żele, to za każdym razem, gdy próbowałam coś zjeść, to pierwszy raz miałam taką sytuację, że doskwierało mi takie, jakby kłucie kolkowe. Jedyne, po czym nic mnie nie bolało, były płyny, więc starałam się przyjąć chociaż trochę węglowodanów w formie płynnej. To nie wystarczyło. Wszystko, co spożyłam na rowerze starczyło mi do połowy etapu biegowego i od tego momentu nastąpiła przysłowiowa bomba. [śmiech]
Odcięło mi prąd, moje tempo zaczęło zwalniać i nie udało się tego uratować. Takie rzeczy jednak się zdarzają. Fajnie, że mieliśmy ten start i że zdarzyło się to właśnie w Jesolo. Już wiem, że w Utah muszę być przygotowana na formę płynną podawania węglowodanów, a nie w formie żelu, jak to było we Włoszech – pomimo tego, że na treningach tak funkcjonowałam i wydawało się, że to działa i jest sprawdzone.
Jak widać, warunki wyścigowe są jednak inne, niż treningowe i warto robić testy, sprawdziany, starty kontrolne właśnie po to, by takie okoliczności w przyszłości niwelować.
KS: Wspominałaś u siebie o draftingu podczas startu. To niestety popularny problem na zawodach triathlonowych. Jak to wyglądało w Jesolo? Czyja to wina?
APB: Drafting to rzeczywiście popularne zjawisko w triathlonie – nie tylko w środowisku amatorskim, lecz także wśród zawodowców. Ja mogę odnieść się tutaj tylko do age-grouperów, bo ich właśnie obserwowałam na zawodach. Były tam ogromne peletony. Peletony, bo inaczej nie da się tego nazwać.
Byłam naprawdę w szoku, bo sędziowie w ogóle na to nie reagowali. Przejeżdżali obok bez żadnej reakcji. To mnie więc zastanawia. Jak widać nie był to problem braku sędziów na trasie. Wydawało się, jakby oni nie chcieli tego widzieć.
Ja jechałam swoje. Bardzo zależało mi na tym, by zrealizować zadanie, które dostałam do trenera. Skupiłam się na swoich watach i jechałam samotnie. W pewnym momencie, w połowie trasy, zaczęłam się nawet zastanawiać, czy jestem na dobrej trasie. Zrobiła się wtedy taka spora dziura i byłam całkiem sama. Później pojawiły się jednak drogowskazy i wszystko było ok.
KS: Kilka godzin po starcie zostałaś usunięta z listy z wynikami. W trackerze widnieje, że nie trzymałaś się trasy. Słyszałam, że zapomniałaś o dokrętce przed metą. To było Twoje niedopatrzenie?
APB: Trasa biegowa w Jesolo wynosiła prawie 22 km. To było trochę mylące. Przebiegłam trzy pętle po niecałe 7 km i udałam się do mety. Natomiast w samolocie dowiedziałam się, że ominęłam jeden zakręt, który był dobudowany do tej trasy, a ja po prostu tam nie trafiłam. Zwykła pomyłka – zdarza się.
KS: Przejęłaś się tym błędem i DNF?
APB: Totalnie to nic nie zmienia w moim podejściu i w moich przygotowaniach. Po rowerze moja przewaga wynosiła 8 minut, a na biegu ją tylko powiększałam. Dlatego nawet jeślibym pobiegła ten dodatkowy kilometr albo więcej, to utrzymałabym tę wygraną.
Mam do tego naprawdę luźne podejście, bo ten DNF niczego nie zmienił w moim życiu. Następnym razem na pewno będzie już więcej uważności. Błąd taki, jak ten każdemu może się zdarzyć.
KS: Wróćmy jednak do przygotowań do startu w Utah. Wspominałaś na IG, że jest kilka rzeczy, które będziesz chciała poprawić. O co chodziło?
APB: Rzeczy, które na pewno zmienię względem wyścigu w Jesolo to będą buty biegowe – teraz biegłam w treningowych. Inna będzie również konsystencja przyjmowanych węglowodanów. No i zmieniam też tylne koło na dętkę i biorę zapas ze sobą, bym mogła sobie w razie czego ją zmienić na trasie i sobie poradzić. [śmiech]
KS: Poza trudną trasą będzie chociażby jeszcze wymagający klimat. Jak się do tego przygotowujesz?
APB: Jadę tam wcześnie, bo prawie dwa tygodnie przed startem – dokładnie 15 dni. Całość wypadu to 17 dni, ponieważ zostaję nieco dłużej, by zobaczyć start mężczyzn. Myślę więc, że przez te dwa tygodnie będę w stanie fajnie się zaaklimatyzować do zmiany strefy czasowej i do warunków klimatycznych.
KS: Ostatni raz rozmawiałyśmy m.in. o Twoim nowym trenerze. Zapewne wciąż się docieracie. Było coś, czym zaskoczył Cię w trakcie przygotowań do Utah?
APB: Tak, wciąż się siebie uczymy. Myślę jednak, że trener już dość sporo o mnie wie. Przeszliśmy razem długi obóz w Sierra Nevada. Później wielokrotnie spotykaliśmy się u mnie w Tychach. Trener przyjechał też do mnie na testy, tak że trochę ze sobą przebywaliśmy.
Czy czymś mnie zaskoczył w trakcie przygotowań do Utah? Na pewno treningi trochę się różnią od tych poprzednich. Nauczyłam się wprowadzać więcej spokoju w trening i wykonuję bardzo dużo spokojnych jednostek – bo niektóre po prostu muszą być wykonane wolno. Nauczyłam się, by chować wtedy swoje ego do kieszeni, jechać sobie te 120 watów i zobaczyć kawałek jakiegoś serialu i tyle.
Bardzo się cieszę, że wykonujemy fajną stabilną robotę.
KS: Podróż do Stanów to nie lada wyzwanie – zarówno pod względem logistyki, jak i budżetu. Jak zaplanować taki wyjazd, by nie zbankrutować? Gdzie można szukać jakiś oszczędności?
APB: Ja lecę akurat w trzyosobowym składzie, a w zasadzie cztero-. Wyleciałam z mężem i z córką. Dzisiaj dolatuje do nas trener. Jeżeli chodzi o planowanie takiego wyjazdu, to tak naprawdę trochę to trwało. Miałam być w St. George w ubiegłym sezonie, ale niestety Stany zostały zamknięte, więc miałam już taki przedsmak rok temu.
Niestety mieliśmy przykrą przygodę z biletami lotniczymi. Bilety w jedną stronę dla nas zostały odwołane, a w wyniku tego przepadły nam pieniądze. Walczymy jeszcze z linią lotniczą o zwrot i zobaczymy – może się uda. Natomiast musieliśmy kupić nowe bilety, zanim odzyskaliśmy pieniądze z poprzednich.
Ciężko mi powiedzieć, gdzie szukać oszczędności w takim wyjeździe. Dla nas jest to jedna z bardziej kosztownych podróży w tym roku – w zasadzie to w ostatnich latach. Bardzo mi jednak zależy na tym, by wszystko się udało i warunki były komfortowe. Znaleźliśmy dość spory dom, mam dość blisko do miejsca startu, około 7 km. Będziemy więc sobie tak funkcjonować: trenować, odpoczywać, jeść i czekać na ten start.
KS: Twoim celem na Utah jest zwycięstwo – ostatnie? – open wśród amatorek?
APB: Mój cel na Utah to na pewno dać z siebie wszystko. Chcę pokazać pełnię swoich możliwości i to, co wytrenowałam. Myślę, że ostatnie treningi szły naprawdę bardzo dobrze. Chciałabym, żeby obyło się bez żadnych komplikacji i bym mogła pokazać swój potencjał.
Czuję się naprawdę mocna, choć ciężko mi szacować, na ile to wystarczy. Wiadomo, jedzie się na zawody po to, by wygrywać. Natomiast, co będzie, jak przygotowane będą inne zawodniczki – nie mogę tego przewidzieć.
Nie ukrywam, że to byłoby naprawdę wspaniałe zakończenie mojej kariery triathlonowej jako amatorka. Tak, jak wspomniałam w ostatnim wywiadzie z Tobą, po tym starcie chciałabym złożyć wniosek o profesjonalną licencję triathlonową i przez ten pierwszy rok próbować się mierzyć z zawodniczkami PRO. Zobaczyć, w jaki jestem miejscu, co trzeba poprawić. Taki udany start w Utah bez wątpienia byłby taką fajną wisienka na torcie na zakończenie mojego rozdziału amatorskiego. Także na to liczę.
KS: Dziękuję Ci więc za rozmowę i trzymam kciuki za Utah. Powodzenia!