Maria Cześnik wspomina swoje pierwsze starty w triathlonie oraz analizuje, co zmieniło się w tej dyscyplinie na przełomie 20 lat.
ZOBACZ TEŻ: Marcin Andrzejewski: „Mentalnie ciągle byłem w sporcie, mimo że fizycznie nie mogłem go uprawiać”
Kamila Stępniak: Widziałam, że rozpoczęłaś już przygotowania do kolejnego sezonu. Ja jednak zatrzymam się jeszcze na tym. W tym roku skupiłaś się na startach w kraju. Zaliczyłaś jeden start szyldu World Triathlon, podczas gdy rok temu znalazło się kilka pucharów świata, w których brałaś udział. Skąd ta zmiana?
Maria Cześnik: Ten sezon był specyficzny. Prawdę mówiąc, nawet nie za bardzo planowałam, że będę startować. Do maja prawie w ogóle nie siedziałam na rowerze. W pewnym momencie przyszła nagle taka myśl, żeby jednak wystartować. Pierwszy start był zupełnie bez treningu i naturalnie bez formy. Potem udało się trochę popracować i odbić od dna, ale bez przepracowanego sezonu przygotowawczego to ściganie było mocno średnie.
I faktycznie startów była garstka i tylko jeden pod szyldem World Triathlon. To taka naturalna zmiana. W 2021 roku jeszcze podjęliśmy próbę walki o kolejne igrzyska i startowałam w Pucharach Świata. W tym sezonie walki już nie podjęłam. Stąd brak udziału w kwalifikacjach.
KS: Słyszałam pogłoski, że ten sezon może być już tym ostatnim w Twojej karierze. Ja jednak wolę zapytać u źródła. Czy myślałaś już nad tym, by zrezygnować ze startów w triathlonie?
MCZ: Ja takiej deklaracji nie składałam i z nikim o tym nie rozmawiałam, natomiast na pewno ten moment jest bliżej niż dalej. Tak naprawdę już w tym sezonie mogłam nie pojawić się na starcie. Na razie rozpoczynam przygotowania. Chciałabym jeszcze zrobić to jak najlepiej i uzyskać kilka znaczących wyników.
Ostatnie 3 sezony nie układały się po mojej myśli. Pojawiły się problemy osobiste, pandemia, podczas której na ponad 3 miesiące utknęliśmy w USA. Straciliśmy tam cały budżet na kwalifikacje olimpijskie, przez co w następnym sezonie zabrakło środków na przygotowania i same starty kwalifikacyjne. Nie chciałabym tak kończyć. Wolę dokonać tego pozytywnym sezonem.
KS: Czy masz już wyznaczoną jakąś konkretną datę?
MCZ: Nie, nie mam takiej daty. Nie planuje spektakularnego zakończenia, raczej to będzie taki proces stopniowego schodzenia z aktywności treningowej i startowej. Zapewne nie do zera. Sport jest takim moim nałogiem i zawsze będę się ruszać.
KS: Myślę, że czas zmienić temat. Jest wiele rzeczy, o które chciałabym Cię zapytać. Na początek Twój bardzo imponujący staż startowy. Kiedy przeglądałam Twój profil na World Triathlon, zauważyłam, że startujesz na arenie międzynarodowej już 20 lat. Rzadko kiedy zdarzało się, że kończyłaś pod koniec stawki. Jakbyś miała spojrzeć na te wszystkie lata, co było największym kamieniem milowym w Twojej karierze?
MCZ: Rzeczywiście ten staż jest długi. Tym bardziej, że jak pierwszy raz wystartowałam w triathlonie, miałam już 24 lata, a na poważnie zaczęłam trenować jako 28-latka. Początek nie był udany. Po pierwszym starcie zostałam przyjęta do kadry, a po pierwszej kontuzji zostałam z niej wyrzucona. Ścigałam się wtedy trochę w Polsce. Zostałam nawet mistrzynią Polski (na dystansie olimpijskim), ale myślałam, że kariera międzynarodowa jest poza moim zasięgiem. Wtedy poznałam mojego trenera (Marcin Słoma – przyp.red.), który prowadzi mnie do dziś.
Oboje byliśmy spoza triathlonu. Musieliśmy się go uczyć. Mieliśmy szczęście, bo pomagali nam znakomici polscy trenerzy specjalizujący się w pływaniu i bieganiu. Mogliśmy też liczyć na pomoc trenerów i zawodników zza granicy. Przed Igrzyskami w Pekinie miałam okazję trenować z kadrą Niemiec, w tym z takimi zawodnikami, jak Jan Frodeno, Daniel Unger czy Anne Haug. W późniejszym okresie trenowałam także z Nicolą Spirig i jej obecnym mężem Reto Hug, a na koniec z międzynarodową grupą skupioną na Javierze Gomezie.
W 2006 zaufałam trenerowi i podjęłam bardzo ciężką pracę, żeby wejść na światowy poziom. I chyba tak, jak mówisz, ten profil na World Triathlon najgorzej nie wygląda. Myślę, że wspólna praca, moja, żeby rozwijać się jako zawodnik i trenera, żeby zostać jak najlepszym trenerem, pozytywnie wpisała się w historię polskiego triathlonu olimpijskiego. Było parę bardzo dobrych startów i sporo przyzwoitych. Były też oczywiście wpadki czy wypadki typu kraksy, choroby, zatrucia…
KS: Nie mogę nie zapytać się o te trudniejsze aspekty. Jeśli miałabyś wskazać, co było dla Ciebie największym wyzwaniem podczas tych dwóch dekad?
MCZ: Myślę, że cały proces szykowania się do igrzysk był dużym wyzwaniem. Mieliśmy zielone światło ze związku, ale wszystko musieliśmy sami organizować. Właściwie zajmował się tym sam trener. Najpierw trzeba było zaplanować zgrupowania i starty. Potem znaleźć miejsca do trenowania, szukać i rezerwować hotele i obiekty, znajdować loty. Nikt tego w związku nie robił. Początki nie były więc łatwe. Z czasem, jak już poznaliśmy miejsca, gdzie można dobrze trenować, nawiązaliśmy kontakty i było łatwiej.
Problemem był też zawsze brak fizjoterapeuty, lekarza, dietetyka, fizjologa. Czyli osób, które w wyczynowym sporcie są niezbędne, a dla nas, jak i innych polskich triathlonistów były niedostępne.
KS: Twoim pierwszym startem ITU (teraz World Triathlon) były Mistrzostwa Europy w Gyor. Startowałaś tam z Ewą Dederko. Pamiętasz może ten wyścig? Jak to wtedy wyglądało?
MCZ: To były początki mojej przygody z triathlonem i nie nazwałabym siebie wówczas zawodniczką. Niby trenowałam i startowałam, ale to nie było profesjonalne. Nie potrafiłam wtedy nawet jeździć w grupie. Chyba rok później na kolejnych ME przed startem na objeździe trasy kolarskiej złamałam rękę i zostałam wyrzucona z kadry. Wyszło mi to na dobre, bo po powrocie do ścigania w 2006 roku byłam już inną zawodniczką.
KS: Widziałaś, jak triathlon ewoluuje przez 20 lat. Co przez ten czas się zmieniło?
MCZ: Na pewno, szczególnie wśród kobiet, bardzo wyrównał się poziom. Jak zaczynałam, to z trzeciej grupy, nawet przy stracie 2-3 minut można było jeszcze awansować do TOP10. A nawet na podium (oczywiście wtedy wszystkie starty dla seniorów były na dystansie olimpijskim, sprint był tylko dla kategorii junior). Z czasem dziewczyny zaczęły biegać (również pływać) na coraz równiejszym poziomie i już z drugiej grupy po rowerze ciężko było o czołowe lokaty. Tym bardziej że zaczęły się wyścigi na dystansie sprinterskim. Akurat skracanie dystansu to nie jest coś, czego jestem zwolennikiem i nie podoba mi się kierunek tych zmian.
KS: Jak sądzisz, co powinno się jeszcze zmienić?
MCZ: Ja bym przede wszystkim zostawiła dla elity dystans olimpijski. Jako ludzie z żelaza mieliśmy na igrzyskach pokonywać najdłuższy dystans z zawodów pływackich na basenie (1500 m), kolarski z toru (40 km) i biegowy ze stadionu (10 km). Podczas biegu na dystansie olimpijskim dopiero na drugich 5 km biegu zaczynała się selekcja i ci gorzej wytrenowani odpadali. Z emocjami i podziwem po swoim starcie oglądałam czołówkę mężczyzn i tych, którzy po 5 km nie zwalniali i kończyli bieg z imponującym czasem, często poniżej 30 min.
W sprincie mi tego brakuje. Brakuje też dobrego atrakcyjnego przekazu medialnego, Moim zdaniem World Triathlon robi to słabo. Myślę, że tu mogliby się uczyć, chociażby z kolarstwa, które jest bardzo atrakcyjnie pokazywane i widzowie chętnie oglądają wielogodzinne transmisje. Jest też bardzo słaba dostępność transmisji, a sama idea kanału World triathlon (Triathlon.tv), gdzie transmisje są płatne, zamiast promować, powoduje to zamykanie się tej dyscypliny.
Kibic sportowy, który ma za darmo może obejrzeć mundial, tenis, kolarstwo, lekką atletykę, F1 i inne popularne sporty, nawet się o triathlonie nie dowie. A już na pewno nie będzie szukał transmisji online, za którą musi zapłacić. Zupełnie nie rozumiem tej polityki.
KS: Skoro jesteśmy przy zmianach, chciałabym chwilę poświęcić Polskiemu Związkowi Triathlonu. Jak oceniasz działania naszej krajowej federacji na przełomie Twojej kariery?
MCZ: To raczej nie jest pytanie, na które chciałabym odpowiadać. Przede wszystkim przez te wszystkie lata skupiałam się na swojej pracy, treningach i startach. Jeśli związek chciał mi w tym pomagać, to oczywiście współpracowaliśmy. Jeśli nie, szukaliśmy z trenerem pomocy u sponsorów.
KS: Myślisz, że wiele brakuje PZTri do zagranicznych odpowiedników?
MCZ: Ciężko i też trochę niezręcznie jest mi dokonywać takich porównań i oceniać czyjąś pracę. Szczególnie dziś, kiedy już w tym nie jestem i nie wiem tak naprawdę, jak PZTri teraz funkcjonuje.
KS: Startowałaś w igrzyskach. Również tych wojskowych. Zdobyłaś sporo medali MP. Stawałaś na podium wyścigów ITU. Trochę tych osiągnięć jest… Były jakieś cele, których nie udało Ci się zrealizować?
MCZ: Myślę, że najważniejsze dla każdego zawodnika są właśnie igrzyska (te właściwe, nie wojskowe, na których akurat udało się zdobyć medale) i one są właśnie takim celem, którego nie udało mi się do końca zrealizować. Szczególnie drugi start jest bardzo bolesnym wspomnieniem. Cztery lata pracy, najlepsze w życiu przygotowanie i forma. Idealny początek, pływanie zrealizowane w 100%, dobra zmiana i grupa na rowerze z wszystkimi kandydatkami do medali i miejsc TOP10. Po dwóch rundach kraksa i cała 4-letnia praca zmarnowana… Zaliczony jest udział i ukończenie, ale tego upragnionego dobrego wyniku brak.
KS: Co byś chciała jeszcze osiągnąć w triathlonie?
MCZ: Przygotować się i wystartować kilka razy na wysokim poziomie. Nie mam jeszcze zaplanowanych konkretnych startów. Wybór jest ogromny. Do wyboru mam wiele prestiżowych zawodów. Na razie trzeba się zmobilizować i skupić na jak najlepszych przygotowaniach.
KS: Wiem, że nie tylko triathlon odgrywa w Twoim życiu ważną sportową rolę. Startowałaś również w pięcioboju nowoczesnym. Skąd wzięła się ta dyscyplina?
MCZ: Ja się wywodzę z tej dyscypliny, więc to był mój taki powrót do korzeni.
KS: Widziałam, że największy problem sprawia Ci strzelanie, które zadecydowało podczas tegorocznych MP i Twoim spadku poza TOP10. Jakie były to różnice?
MCZ: Nie do końca na MP spadłam poza TOP10. Zawody organizowano w Polsce (zresztą przez moj obecny klub ZKS Drzonków) i cieszyły się dużą popularnością. Na te MP przyjechali zawodnicy z całej Europy i wśród tych zawodników faktycznie wypadłam z pierwszej dziesiątki, jednak w MP byłam 6.
Jakie to są różnice? Może najpierw opowiem, jak to w ogóle wygląda. W tej chwili po zmianie przepisów jest bieganie połączone ze strzelaniem. Jak w biathlonie (wcześniej były to dwie oddzielne konkurencje). Jest pięć odcinków po 600 metrów i cztery strzelania po pięć trafień. I tak jak w biathlonie, trzeba trafić w środek tarczy. W biathlonie jednak zamyka się klapka, a w pięcioboju, ponieważ jest pistolet laserowy, zapala się zielona lampka. Najlepsi zawodnicy, takie pięć trafień robią poniżej 10 sekund. Mnie zajmuje to czasami koło 20 sekund. Zdarza się, że i 40 (czyli ja jedną serię wykonuję w takim czasie, co niektórzy wszystkie cztery).
No ale nie jest to nic dziwnego. To są najlepsi zawodnicy z Europy czy nawet świata, którzy trenują od lat. Ja wprawdzie kiedyś strzelałam, ale było to zupełnie coś innego – dokładnie, nie szybko. Więc na razie nawet 10-latki robią to szybciej… Ale spodobało mi się i mam ambicje, żeby się tego nauczyć. Dostałam pistolet i tarczę. Pistolet jest laserowy, więc mogę trenować nawet w domu i od listopada na razie ćwiczę sobie po 15 minut dziennie.
KS: Na chwilę nieco zboczę ze sportowych torów… Wiesz, że jesteś znana m.in. z tego, że masz wielkie serce, jeśli chodzi o zwierzęta? Ostatnio nawet podzieliłaś się tym, że przez pomoc dzikiemu kotu, musiałaś zaszczepić się przeciw wściekliźnie. To była taka najbardziej szalona/niebezpieczna akcja pomocnicza?
MCZ: Nie myślę, że mam szczególnie wielkie serce. Faktycznie kilka razy jakieś potrzebujące zwierze stanęło na mojej drodze i po prostu w odruchu empatii zaopiekowałam się, pomogłam. Było kilka psów, w tym suczka ze szczeniakami, koty i ptaszki. Podczas utknięcia na Florydzie w trakcie pandemii pomagałam też żółwiom, które wchodziły na autostrady i nie umiały zejść. Ale myślę, że w cywilizowanym świecie w środku Europy (a bardzo nie lubimy, jak jesteśmy przypisywani do wschodniej), to powinno być oczywiste zachowanie. Widzisz zwierzę – głodne, bezdomne, ranne, zamarzające, więc pomagasz.
Niestety mimo XXI wieku w Polsce nadal jest ogromna skala bezdomności wśród zwierząt domowych. Problemem jest też brak sterylizacji, czyli dalsze rozmnażanie bezdomności. Ludzie głodzą, biją zwierzaki, nie udzielają pomocy rannym, co wydaje mi się, że w cywilizowanym kraju powinno być obowiązkowe. Nadal istnieją schroniska-mordownie, a ludzie kupują psy z pseudohodowli. Zresztą jestem w ogóle wielkim przeciwnikiem kupowania psów. Uważam, że dopóki będzie chociaż jeden pies, kot w schronisku, a ktoś ma możliwość i chęć posiadania, ale woli takiego zwierzaka zamówić w nawet dobrej hodowli, to (oczywiście w mojej osobistej hierarchii wartości) jest to trochę niemoralne. Stąd często zobaczycie u mnie hasztag: #niekupujadoptuj.
KS: W tym roku skończyłaś 45 lat. Trochę odważnie poruszę tę kwestię wieku, bo kilka razy podczas zawodów usłyszałam, jak spikerzy podkreślają Twój wiek. Osobiście uważam, że wiek to tylko liczba, a Ty jesteś w świetnej formie i nie masz i nie powinnaś się czegokolwiek wstydzić. Jednak czasami nachodziła mnie taka myśl, że to przecież nie każdemu może się podobać. Jak do tego podchodzisz?
MCZ: Nie mam z tym problemu. Tym bardziej że w momentach, które opisujesz, to podkreślanie wieku nie ma na celu dokuczenia, ale raczej wyraz uznania, że jeszcze daję radę.
KS: Na zakończenie – jak myślisz, kogo z Polaków zobaczymy na kolejnych igrzyskach? Jest ktoś taki?
MCZ: Myślę że są spore szanse. Najwyżej w rankingu jest Paulina. To nie jest nowa zawodniczka, ale nastąpił u niej przełom i zrobiła duży postęp. Jeśli jeszcze troszeczkę dołoży w przyszłym sezonie, to miejsce ma pewne. Jest jeszcze Roksana, która też ma szanse. U mężczyzn niestety ten ranking nie wygląda dobrze i tu raczej nie widzę możliwości na awans na najbliższe igrzyska.
KS: Dziękuję Ci bardzo za rozmowę.