Debiut Kacpra Stępniaka na pełnym dystansie podczas IRONMAN Israel był jednym z powodów jego przejścia na zawodostwo. Triathlonista mówi, nie żałuje tego, że wybrał tę imprezę na swój pierwszy długi wyścig, to jej organizację ocenia jako nieudaną.
ZOBACZ TEŻ: Najpierw służba, później sport. Maciej Wiśniewski opowiada o tym, jak zdobył mistrzostwo świata
Kamila Stępniak: Od Twojego debiutu na pełnym dystansie minęło już trochę czasu. Emocje zdążyły opaść i możesz na spokojnie przeanalizować cały wyścig, a ten został okrzyknięty najszybszym ironmanowskim debiutem w historii polskiego triathlonu. Jak się do tego odnosisz? Uważasz, że taki tytuł ma sens?
Kacper Stępniak: Każdy wyścig jest inny. W triathlonie nigdy nie patrzę na czasy, tylko porównuję się do innych rywali, na co mnie aktualnie stać. Uważam, że wyścig nie przebiegł do końca tak, jak go zaplanowałem. Ostatecznie brak doświadczenia i to, jak naciskali rywale, pokrzyżowały mój scenariusz.
KS: Ironmana w Izraelu wybrałeś ze względu na termin oraz lokalizację. W momencie podjęcia decyzji o starcie miałeś dwa miesiące na przygotowania i nie musiałeś przeprawiać się na drugi koniec świata. Uważasz, że podjąłeś dobrą decyzję? Alternatywą był chociażby pełny w Cozumel (Meksyk) i w Teksasie.
KS: Myślę, że to była dobra decyzja. Samo miejsce nie miało dla mnie aż tak dużego znaczenia, jechałem tam, żeby się ścigać, a nie zwiedzać. Głównie patrzyłem na datę. Był koniec sezonu, a ja chciałem jeszcze wystartować. W Polsce i w pobliżu nie było jednak imprez, a że dużą rolę odgrywał budżet, więc zdecydowaliśmy się właśnie na Izrael. Najważniejsze dla mnie było zebranie doświadczenia. Chciałem zobaczyć, jak startuje się na długim dystansie.
KS: Oficjalna lista startowa na Izrael pojawiła się około dwa tygodnie przed startem. Była ona najliczniejszą i najmocniejszą w historii IRONMANa, nie licząc mistrzostw na Hawajach. Jak się czułeś z tą myślą?
KS: Ostatecznie na starcie nie zjawili się wszyscy zawodnicy z listy startowej, jak to często bywa. Ja startowałem tam z myślą, by zrobić swój wyścig. Ostatecznie wyszło tak, że rywale mieli duży wpływ na to, jak przebiegał mój wyścig. Nie do końca byłem świadomy, że tak będzie. Myślałem, że Ironman to wyścig indywidualny. Okazało się jednak, że grupa na rowerze będzie miała naprawdę duże znaczenie, dlatego musiałem być bardzo elastyczny w trakcie wyścigu. Jednak to, jak wyglądała lista startowa, nie miało żadnego wpływu na moje przygotowanie – zarówno fizyczne, jak i mentalne.
KS: Do drugiej połowy listopada najdłuższym dystansem, jaki pokonałeś, była połówka. Nigdy wcześniej nie przebiegłeś również maratonu. W jaki sposób przygotowywałeś się do najdłuższego wyścigu w swoim życiu? Skąd czerpałeś wiedzę, na której ustaliłeś założenia? Mam na myśli nie same treningi, a taktykę żywieniową i założenia ogółem.
KS: Wiedzę czerpałem z obserwacji innych zawodników. Aktualnie jest to dosyć proste, gdyż większość światowych PROsów w triathlonie dzieli się, może nie dokładnymi szczegółami, a takimi ogólnikami, na których można się wzorować. Oczywiście dostałem wiele wskazówek od moich trenerów z GVT BMC 3SOFT Świebodzice.
KS: Było coś, jakaś rada, wskazówka, która szczególnie przydała Ci się podczas wyścigu?
KS: Jedną z takich kluczowych kwestii była strategia żywieniowa. Myślałem, że jestem gotowy na przyjmowanie 120 g węglowodanów na godzinę. Duża intensywność w pierwszej części roweru zweryfikowała jednak moje plany i udowodniła, że nie jestem na to gotowy. Spowodowało to później moje duże cierpienia podczas drugiej części etapu kolarskiego i biegowego.
KS: Mówiłeś, że spodziewałeś się, że Ironman jest wyścigiem indywidualnym. Nie spodziewałeś się, że będzie tak dynamicznie i że Twoje samopoczucie będzie diametralnie zmieniało się podczas tych ośmiu godzin. Który moment był najtrudniejszy?
KS: Pierwszy taki moment pojawił się na 80 km roweru. Poczułem wtedy pierwszy energetyczny spadek i bałem się, że to może być koniec. A była to dopiero trzecia godzina wyścigu. Potem jednak dostałem bonus od losu i energia zaczęła się przyswajać, a narzucane przez rywali tempo nieco się uspokoiło, co ułatwiło pracę mojego żołądka. Na pewno trudniejszym momentem była też końcówka roweru. To było wielkie cierpienie. Borykałem się z uciążliwymi problemami, by móc jakoś przyswajać energię.
Kiedy w strefie zmian usiadłem na chwilę, by ubrać buty, byłem przekonany, że jak zrobię pierwsze kroki, to zwrócę wszystko, co do tej pory zjadłem i to będzie koniec. Ostatecznie okazało si, że biegłem w całkiem przyzwoitym tempie przez pierwsze 20 km. Czułem się naprawdę wyśmienicie, nawet musiałem się hamować. Jednak przymusowy postój w toalecie zmienił wszystko. Miałem wrażenie, jakbym zostawił tam całą swoją energię. Ostatecznie drugi półmaraton to była raczej walka ze sobą, by dotruchtać jakoś do mety.
KS: Przewijał się przed chwilą temat roweru i tego rwania tempa przez rywali… Przez zdecydowaną większość etapu kolarskiego jechałeś w grupie goniącej dwóch liderów. Jak z perspektywy zawodnika wygląda jazda w takiej grupie? Ostatnio przecież dużo mówiło się o drafcie wśród PROsów, czego dowodem były m.in. liczne kary otrzymane przez nich na Hawajach. Jak to wyglądało w Izraelu?
KS: Mam wrażenie, że cały czas jest to bardzo wielki problem tych długich dystansów i zmierza to w złym kierunku. Przez to zdarza się nierzadko, że zawody wygrywają ci najbardziej cwani zawodnicy, a nie najlepsi. W Izraelu wyglądało to podobnie.
Jeśli zawodnik jedzie i widzi, że sędzia przywala na drifting, mam wrażenie, że reszta zawodników czuje się niejako usprawiedliwiona do tego, by naginać przepisy. Czasami nawet wręcz perfidnie jadąc w odległości 2-3 metrów. To, co się działo na Hawajach może i spotkało się z dużą krytyką zawodników, ale wydaje mi się, że to nie działo się przypadkiem. Sędziowie czasami muszą być tacy restrykcyjni, nawet jeśli skrzywdzą któregoś z triathlonistów. Finalnie może to doprowadzić do tego, że wyścigi będą bardziej uczciwe i w większym stopniu odzwierciedlały, kto jest w lepszej dyspozycji, a nie kto szybciej usłyszy nadjeżdżający motor sędziów.
KS: Czyli może zdarzyć się, że nawet zmiana bezpiecznego dystansu na 20 metrów może okazać się nieefektywna, jeśli sędziowie będą zbyt pobłażliwi?
KS: Uważam, że samo 20 metrów będzie mogło sporo zmienić. W praktyce, jeśli będzie to 20 metrów, a zawodnicy będą jechać na 15 metrów, to handicap będzie bardzo mały. Jeżeli teraz jest to 12 metrów, a zawodnicy jadą w odległości 8 metrów… Nie trzeba wytrawnego matematyka, by zauważyć różnicę.
KS: To już prawie ostatnie pytanie o Twój start w Izraelu. Skąd w ogóle wziął się pomysł na ten debiut? Czemu pełny, a nie np. jakaś połówka gdzieś dalej? Można byłoby połączyć to z wakacjami i przyjemnym zakończeniem sezonu?
KS: Startowałem wcześniej w Bilbao, gdzie połączyłem właśnie wyścig z wakacjami i zakończyło się to bardzo słabym startem. Dlatego podjąłem decyzję, że tym razem nie będzie wyjazdu startowo-wakacyjnego. Głowa wtedy jest nie tam, gdzie powinna – zarówno przed jak i w trakcie wyścigu.
Dlaczego debiut na pełnym dystansie? Chciałem tego spróbować, a moment wydawał się idealny. Co prawda dużo osób odradzało mi to i twierdziło, że nie jestem na to gotowy i nie dam rady przygotować się w dwa miesiące. Słyszałem, że powinien najpierw przebiec maraton, a dotychczas na treningach przebiegałem najwięcej 30 km podczas jednej sesji. Nie przejechałem też nigdy 180 km. Czasowo odbyłem wiele treningów powyżej 4,5 godziny na rowerze, więc tutaj nie było problemu stricte kilometrażowego. Biegania jednak trochę się obawiałem. Okazało się jednak, że kryzysy, które napotkałem, były spowodowane naturą energetyczną, a nie mięśniową.
KS: Chciałabym jeszcze zapytać, jaka jest Twoja opinia na temat samych zawodów IRONMAN Israel? Były to pierwsze w historii Mistrzostwa Środkowego Wschodu IRONMANa. Do tego nigdy wcześniej słynna marka nie zorganizowała tam pełnego dystansu. Zdali egzamin?
KS: Nie do końca. Co prawda dotychczas nigdy nie startowałem na pełnym dystansie, ale brałem udział w wielu połówkach z serii IRONMAN w Polsce. Jako dziecko jeździłem też na imprezy organizowane przez tę markę z tatą. Byliśmy m.in. we Frankfurcie czy Kalmar i zawsze było to takie wielkie święto. Wszyscy spotykali się na bankiecie poprzedzającym zawody oraz po zawodach na wręczeniu slotów. W Izraelu w ogóle nie było tej atmosfery. Strefa finiszera nie należała do najlepszych, w jakich byłem. Bufety żywieniowe na trasie były słabo zorganizowane. Trzeba było się przebijać, by dotrzeć do kubka z wodą. Na szczęście moje tempo biegowe spokojnie pozwalało mi na to, żeby zatrzymać się i sięgnąć po ten kubek. [śmiech]
KS: Przejdźmy na chwilę na tematy bardziej ogólne. W tym sezonie, a w zasadzie pod jego koniec, zdecydowałeś się przejść na sportowe zawodowstwo. Dlaczego tak późno? Dotychczas musiałeś łączyć pracę na pełen etat w biurze projektowym z treningami, więc czas na aktywność sportową był mocno ograniczony.
KS: Bardziej powiedziałbym, że podjąłem tę decyzję za wcześnie. Można było to przeciągnąć o dwa miesiące i rozpocząć sportowe zawodowstwo przygotowaniami do kolejnego sezonu startowego. Jednak jak dowiedziałem się o starcie w Izraelu, wiedziałem, że nie dam rady przygotować się do niego w takim stopniu, jakbym rzeczywiście chciał, jednocześnie pracując na pełen etat. A mnie cały czas korciło, żeby sprawdzić, jak ściga się na pełnym dystansie. Można więc powiedzieć, że to był jeden z takich głównych bodźców. A jeśli chodziło o Ironmana, to na pewno nie powiedziałem jeszcze ostatniego słowa.
KS: Rozumiem więc, że myślisz o tym, by powalczyć o slota na Mistrzostwa Świata IRONMAN?
KS: Zobaczymy, jak to się rozwiąże. Jest teraz duże zamieszanie z mistrzostwami świata. Możliwe, że prestiż tych zawodów spadnie, nikt nie będzie chciał tam się ścigać i inna organizacja będzie organizowała mistrzostwa świata. Moim celem jest to, by ścigać się z najlepszymi na świecie. A czy to będzie na Hawajach, w Nicei, czy w jeszcze innym miejscu i na innych zawodach, nie ma to dla mnie żadnego znaczenia. Na to będzie miało wpływ, jak zachowa się reszta zawodników.
KS: Skoro już jesteśmy przy ściganiu się z najlepszymi… Zostańmy jeszcze na chwilę przy tych mistrzostwach świata. Ostatnio świat obiegła informacja o podzieleniu najbardziej kultowej imprezy IRONMANa na dwie lokalizacje. Co sądzisz o tej decyzji?
KS: Nigdy nie byłem na Hawajach, więc ciężko mi się ustosunkować do tej sytuacji. Z tego, co rozmawiałem z moim tatą, który niejednokrotnie tam startował czy innymi zawodnikami, słyszałem różne opinie. Biorąc pod uwagę, chociażby sam koszt, z jednej strony może być to słuszna decyzja. Patrząc na to przez pryzmat historii, może nie warto jednak tego zmieniać.
KS: Teraz czeka Cię kolejna drobna zmiana. Wraz z końcem roku kalendarzowego przeprowadzasz się do Hiszpanii. Rozpoczniesz tam przygotowania do przyszło sezonu startowego. Wywalczyłeś kwalifikacje na Mistrzostwa Świata IRONMAN 70.3 w Lahti pod koniec sierpnia. Czy to będzie jeden z Twoich głównych celów?
KS: Moim głównym celem na przyszły sezon jest podnieść swój poziom sportowy na rowerze, bo z tego, co widzę, ten poziom biegowy nie jest aż tak istotny. Na długim dystansie kluczową rolę odgrywa to, by zejść z roweru wypoczętym, na tyle, na ile to możliwe i później pobiec swoje. Nie skupiam się więc stricte na samych eventach. Nie ma zresztą jeszcze dokładnego kalendarza imprez na przyszły rok.
KS: Dlaczego w ogóle Hiszpania?
KS: Jest to uwarunkowane w dużym stopniu tym, że jestem członkiem drużyny GVT BMC 3SOFT Świebodzice. Moją pracą nie jest jedynie trenowanie, lecz także opiekowanie się zawodnikami age-grup z naszej drużyny, która organizuje tam trzy obozy: w styczniu, lutym i marcu. Dlatego najbardziej ekonomiczną opcją było, by przeprowadzić się do Hiszpanii na kilka miesięcy, niż co dwa tygodnie lecieć tam i z powrotem do Polski.
KS: Dziękuję za rozmowę.