Jak połączyć prowadzenie kilku firm z długimi, wymagającymi treningami? Paweł Wójcik za klucz do swojego sukcesu uważa organizację. Jednak, czy zawsze wszystko może iść zgodnie z planem? Czy rutyna nie zabija motywacji?
Akademia Triathlonu: Prowadzisz firmę i to nie jedną. Na pewno masz sporo obowiązków, a do tego wszystkiego wybrałeś jeszcze triathlon. Nie jedną dyscyplinę, a trzy. Jak to łączysz? Dlaczego akurat triathlon?
Paweł Wójcik: Praca daje mi dużo satysfakcji, jednak nie ma co ukrywać, generuje również sporo stresu. Moim podstawowym zajęciem zawodowym jest prowadzenie biura projektów, branża budowlana. Bardzo wymagający okres przez ostatnich kilka lat. Najpierw mieliśmy pandemię Covid, teraz kryzys energetyczny i załamanie rynku nieruchomości. Wymaga to podejmowania wielu trudnych decyzji. Muszą być trafne. Nie ma miejsca na błędy.
Prowadzimy też wspólnie z żoną pensjonat z salą bankietową. Dla gastronomi to również ciężki okres. Od czasu Covid wszystko leży na kolanach i nie widzimy prognozy, aby w najbliższym czasie jakoś znacząco miało się to zmienić.
Bardzo naturalne dla mnie było to, aby znaleźć odskocznię, dlatego właśnie triathlon. Każdy, kto trenuje sporty wytrzymałościowe, wie, jak dobrze treningi wpływają na głowę.
AT: Jeździectwo Ci już w tym nie pomagało?
PW: To nasza pasja, jeździmy całą rodziną. Zresztą właśnie na koniach poznałem się z moją żoną. Jazda konno daje mi bardzo dużo przyjemności i wewnętrznego spokoju poprzez obcowanie ze zwierzętami. Potrzebuję jednak większego bodźca, także tego fizycznego. Długie i często wykańczające treningi powodują twardy reset. Dają mi energię na resztę dnia.
Triathlon od wielu lat był moim marzeniem. Jestem z okolic Gdyni. Zawsze oglądałem zawody, które się tam odbywały i podziwiałem uczestników. W głowie ciągle pojawiało się magiczne słowo „Ironman”. Był jeden problem. W tym okresie budowałem firmę, walczyłem o zlecenia. Następnie urodziły się dzieci, później wybudowaliśmy pensjonat. Nigdy nie było wystarczająco dużo czasu, aby poważnie o tym pomyśleć.
Dzisiaj wiem, że ten czas był. Wszystkim mogę powiedzieć: nie czekajcie.
AT: Triathlon pomógł Ci w organizacji?
PW: Tak. Obciążenie jednostkami treningowymi spowodowało, że zmuszony byłem do tego, aby zoptymalizować swoją pracę. Żeby rzeczywiście robić to, co jest najważniejsze. Żeby nie bać się oddelegować zadań innym osobom. Nauczyłem się nie marnować swojego czasu.
Firma to moje dziecko. Tworzyłem ją od podstaw, bez wydeptanych ścieżek i znajomości. Nie było łatwo, aby dojść do tego poziomu, na którym obecnie się znajdujemy. W tamtym okresie włożyłem w nią całą swoją energię i zdrowie.
Myślę, że wiele osób prowadzących firmy ma w sobie coś takiego, że w pewnym momencie liczba osób i struktur rośnie do takiego poziomu, że pojawia się problem z tym, jak przekazywać część swoich obowiązków współpracownikom. Pojawia się obawa czy wszystko dalej będzie dobrze funkcjonowało.
Ja miałem przekonanie, że wszystkiego muszę dopilnować, dotknąć, usłyszeć, być na każdym spotkaniu. To jest błędne spojrzenie młodego przedsiębiorcy. Musiałem dojrzeć. Nie ukrywam, że nie udałoby się to bez świetnego zespołu, jaki mam w firmie.
AT: Nie miałeś takiego momentu, że pomyślałeś, że tego planowania w Twoim życiu jest za dużo? Triathlon go wymaga, w biznesie też jest nieustannie potrzebne. Planowanie nie zabija Twojej motywacji?
PW: Jestem typowym umysłem ścisłym. Lubię planować, analizować. Mój grafik jest teraz w zasadzie stały. Najważniejsze jest to, aby mieć z góry ustalone priorytety. Dla nas z żoną są to dzieci. W pierwszej kolejności planujemy kto, kiedy które dziecko odwozi, zabiera ze szkoły. Do tego są zajęcia dodatkowe itd. To jest nasz fundament. Pod to układamy naszą pracę i pozostałe zajęcia.
Treningi realizuję zwykle rano, zanim wszyscy wstaną. W dniach, kiedy nie jest to możliwe, wykorzystuję pojawiające się okienka. Zawsze w samochodzie wożę torbę na basen i ciuchy do biegania. To super opcja, kiedy odwołają mi jakieś spotkania. Sprawdza się dosyć często.
Lubię mieć wszystko zaplanowane i poukładane. Jak kładę się spać i wiem, co będę robił następnego dnia, zasypiam ze spokojem. Nie boje się popaść w rutynę. Każdy dzień kryje za sobą nowe niespodzianki. Nie ma czasu na nudę.
AT: Jak wygląda to czasowo? Liczyłeś kiedyś, ile procent zajmuje Ci praca, a ile treningi?
PW: Moją podstawową działalnością jest biuro projektów i tutaj funkcjonuję w największej ilości godzin. Staram się, aby to był typowy wymiar 8 godzin.
W to wszystko wklejam trening. Myślę, że trening utrzymuje w granicach 15 może 20%. Jest to od 12 do 15 godzin tygodniowo.
Wprowadziłem jakiś czas temu zmiany organizacji mojej pracy. Ten schemat bardzo dobrze się sprawdza.
Wyznaczyłem określone dni, kiedy jestem w biurze. Moi współpracownicy oraz kontrahenci wiedzą, że jestem i to jest stały czas. Kolejne dni wykorzystuję na spotkania zewnętrzne i delegacje. Piątki przeznaczam na pracę zdalną w domu. Ten czas bardzo efektywnie wykorzystuję na sprawy formalne, umowy oferty. Piątek jest także nie bez przypadku dniem dłuższych treningów. Wykorzystuję czas zaoszczędzony na podróży do pracy.
AT: Co się dzieje, gdy ten plan, z jakiegoś powodu musi się zmienić?
PW: Miałem taki okres, że zdarzało mi się mieć wyrzuty sumienia, z powodu niezrealizowanego treningu. Myślałem: „Dopiero 23:00, przecież mogę jeszcze iść na trenażer albo bieżnię”. Teraz podchodzę do tego znacznie zdrowiej. Zrozumiałem wiele rzeczy. Wiem, że odklepany trening niewiele wniesie. Ważna jest jakość. Znacznie efektywniejsze będzie zrobienie kolejnego treningu w dniu następnym. Triathlon uzależnia. To jest pewne. Trzeba bardzo umiejętnie go dawkować.
Widzę też jak bardzo problemy, które napotykam w pracy, odbijają się na jakości treningu. Z jednej strony to jest fajne, bo wchodzisz w trening i próbujesz się odciąć i zresetować, ale z drugiej strony pewien etap na tym treningu jest taki, że myślami jesteś gdzie indziej i nie jesteś w stanie go dobrze zrealizować. Podziwiam triathlonistów, którzy są na wyższym levelu niż ja. Są age-grouperami, pracują, mają rodziny i trzaskają kosmiczne wyniki. Wielki szacunek dla tych osób.
AT: Ile czasu zajęło Ci pozbycie się wyrzutów sumienia po niezrealizowanym treningu i pogodzenie się z tym, że w końcu takie jest życie?
PW: Swoje zrobił czas, doświadczenie, ale także dużo wniósł mój bardzo dobry kolega Mateusz. Można powiedzieć, że dba o mój mental (śmiech). Jest dużo bardziej doświadczony sportowo. Często udziela mi cennych rad. Oczywiście one nie zawsze trafiają do mnie od razu. Czasami muszę to wszystko przegryźć.
Zmieniła się też moja świadomość jako sportowca, postrzeganie wyznaczonych celów, a także umiejętność wyciągania wniosków z porażek.
AT: Jako przedsiębiorca nauczyłeś się odpoczywać i regenerować? Masz świadomość tego, jak istotne to jest?
PW: Staram się (śmiech). Bardzo tego pilnuję. Niestety z natury jestem osobą, która ma problem z tym, żeby się położyć, wyciszyć. Jak mam wolne przeloty to już kombinuję, żeby coś zrobić. Jest tych obowiązków bardzo dużo i mam z tym problem. Mam też problem ze snem. Nawalam, bo śpię za mało. Często jest mi ciężko sobie darować godzinę czy dwie, żeby pójść szybciej spać, ale pracuję nad tym. Kiedyś było znacznie gorzej. Pierwsze zawody triathlonowe pokazały mi, jak ważna jest regeneracja. Staję się coraz bardziej dojrzały w tej kwestii.
AT: Dużo Ci jeszcze brakuje?
PW: Myślę, że tak, ale to jest fajne. Gdybym osiągnął już wszystko, to nie miałbym wyzwań. Tak samo, jak w sporcie, tak i w biznesie, bardzo lubię stawiać sobie cele. Muszę mieć cel.
Jeżeli mam działać efektywnie stawiam cel, realizuję go, dochodzę do niego. Nie mam też problemu z tym, że nie osiągnę jakiegoś wyniku, że nie dostanę zlecenia, o które bardzo walczyłem. Tak się stało i jedziemy dalej. Pokory, która potrzebna jest w sporcie, nauczył mnie biznes.
ZOBACZ TEŻ: Jakim budżetem operuje PZTri? Podsumowanie działań związku
Fajny człowiek i… piękny rower, powodzenia!