Els Visser jest jedną z najbardziej utalentowanych holenderskich triathlonistek. Na swoim koncie ma m.in. mistrzostwo Holandii. Swoją przygodę z triathlonem rozpoczęła jako forma terapii i walki z traumą, po tragicznym wydarzeniu, które odmieniło jej życie.
ZOBACZ TEŻ: Nowy mistrz Ameryki IRONMAN. Kim jest Rudy von Berg?
„Toniemy”
Els Visser od najmłodszych lat uprawiała sport. Jako młoda dziewczyna uczęszczała na zajęcia z pływania. W 2008 roku postanowiła jednak skupić swoją uwagę na studiach medycznych.
Els podróżowała po całym świecie, zdobywając doświadczenie w zawodzie chirurga. W 2014 roku ukończyła miesięczny staż w szpitalu na Bali w Indonezji. Do samolotu powrotnego miała jeszcze tydzień. Postanowiła wykorzystać swój czas w Indonezji i udała się na czteronocną wycieczkę łodzią, płynącą z wyspy Lombok do Komodo.
Drugiej nocy, dwudziestu pięciu pasażerów usłyszało krzyk załogi statku. Komunikat był prosty, a swojej prostocie przerażający: „Toniemy”.
Gotowa na śmierć
Okazało się, że podłoga statku, znajdującego się na środku oceanu, jest dziurawa. Statek bardzo szybko nabierał wodę, a pogoda pogarszała sytuację.
– Pogoda była naprawdę zła. Fale były wysokie, a woda szorstka. Wieczorem było już kilka okien, które pękły z powodu wiatru i wysokich fal. I to też była bardzo prosta łódź, byłam backpackerem, więc dla mnie była to tania opcja, aby odbyć podróż tą łodzią. Nie była najlepsza, nie był to najlepszy wybór – wspomina Els.
Załoga nie mogła nawiązać kontaktu z innymi łodziami, a wszystkie telefony osób znajdujących się na statku były poza zaisgiem sieci. Els ubrała na siebie kamizelkę ratunkową. Spakowała paszport, żeby jak mówi, można było łatwiej zidentyfikować jej ciało. Nagle do jej kabiny wszedł jeden z członków załogi. Chwycił Els za ramiona i doprowadził do małej łodzi ewakuacyjnej, będącej częścią wyposażenia tonącego statku.
Umrzeć walcząc
Do małej łódki ratunkowej zmieściło się jedynie sześciu pasażerów, sześciu ścisnęło się na froncie tonącego statku, a pozostała część, dla której zabrakło miejsca, dryfowała w wodzie.
– Nie było odbioru, prawie nie widzieliśmy żadnych łodzi, odkąd wypłynęliśmy, a nasza wycieczka miała zająć cztery dni, więc nikt nas nie szukał – mówi Els.
O 6 nad ranem zaczęło wschodzić słońce, a z przestrzeni oceanu wyłonił się mglisty trójkątny kształt – wyspa.
– Gdy tylko zobaczyłam wyspę, zaproponowałam, że powinniśmy tam popłynąć. Nie mogłam przekonać innych. Ludzie mnie ostrzegali […] ale druga noc na statku, tracąc więcej energii i czekania na nic, to nie było coś, czego chciałam. Nie mogłam myśleć o niczym innym, tylko o tej wyspie.
Wśród pasażerów rozpoczęła się kłótnia. Kolejna godzina rozmów nie przyniosła żadnych efektów. Els uznała, że „woli umrzeć walcząc, niż nie robiąc nic”. Podjęła decyzję – popłynie do wyspy wpław. Razem z nią wyruszyła trójka pasażerów.
ZOBACZ TEŻ: Para, która ukończyła IRONMANa 400 razy
„Podążyłam za swoim instynktem”
Zaczęli płynąć na plecach, ubrani w kamizelki ratunkowe. Fale utrudniały trzymanie się w jednej grupie. Aby móc lokalizować swoje położenie używali gwizdków przymocowanych do kamizelek.
– Tak szybko jak opuściliśmy statek, poczułam się lepiej. Wciąż byłam pewna, że umrę, ale walczyłam o swoje życie i podążyłam za swoim instynktem, wbrew temu co, chcieli inni – wspomina.
Els i Galen (pasażerka z Nowej Zelandii) płynęły szybciej i walcząc z falami, odłączyły się od pozostałych pasażerów. Po 5 godzinach pływania, kobiety zdały sobie sprawę, że widzą pojedyncze drzewa na wyspie. Ostatnie godziny okazały się niezwykle trudne. Prąd stał się silniejszy, a fale większe. Po kolejnych trzech godzinach walki kobiety poczuły pod swoimi stopami piasek.
Euforia z pokonania potwornego wysiłku nie trwała długo. Pływanie było tylko pierwszą częścią. Przetrwanie na wyspie bez jedzenia, wody i schronienia, czekając na pomoc stanowiły kolejne wyzwanie.
Ranem, po pierwszej przetrwanej nocy, zobaczyły na horyzoncie łódź. Kobiety zaczęły machać w jej stronę kamizelkami zamieszczonymi na długim patyku, ale łódź zniknęła.
Po kilku godzinach ta sama łódź ponownie pojawiła się w zasięgu wzroku. Tym razem zmierzała w stronę kobiet. Uratowani zostali wszyscy pasażerowie statku, oprócz hiszpańskiej pary, która wypłynęła razem Els. Ich ciał nie odnaleziono.
„Nie czekaj, aby gonić za swoimi marzeniami”
Wydarzenie zmieniło życie Els. Jak mówi, doświadczyła siły ludzkiego ciała i jego zdolności. Chciała znaleźć dla siebie wymagające wyzwanie, które miało być dla niej formą terapii – postanowiła wziąć udział w wyścigu IRONMAN na pełnym dystansie.
– Wierzę, że fizyczne i psychiczne wyzwania związane z udziałem w tych wyścigach, intensywny trening, a także potrzeba jak najlepszego wniesienia siebie na dzień zawodów, związane są z tym, czego doświadczyłem w Indonezji – tłumaczy.
Visser szybko odkryła, że ma talent do triathlonu, zajmując czwarte miejsce w klasyfikacji generalnej w swoim pierwszym Ironmanie w Szwajcarii w 2017 roku. Po wyścigu podjęła odważną decyzję – postanowiła wstrzymać karierę chirurga, rozpoczynając życie jako zawodniczka PRO.
– Moja praca jako lekarza jest bardzo znacząca, pomagając leczyć ludzi z rakiem, ale przetrwanie katastrofy statku uświadomiło mi, że życie może być krótkie. Nie czekaj, aby gonić za swoimi marzeniami, życie jest teraz – mówiła Visser.
W 2018 roku Visser zwyciężyła w IRONMAN Maastricht. W 2019 zadebiutowała na Hawajach, zajmując tam 16. miejsce, a jej celem nieustannie zostaje rywalizacja o tytuł mistrzyni świata IRONMAN.