Paweł Najmowicz wygrał zawody 2x Ironman rozgrywane niemieckim Emsdetten. Nie zdołał poprawić rekordu świata, ale uzyskał rekord trasy. W rozmowie z Akademią Triathlonu zawodnik opowiada o tym, czego nauczył go pierwszy wyścig ultra, kolejnej próbie zmierzenia się z rekordem i wielkim wsparciu jego dzieci.
ZOBACZ TEŻ: PŚ Emsdetten 2x Ironman – zwycięstwa Najmowicza i Bednarczyk!
Akademia Triathlonu: Pierwsze zawody ultra i od razu zwycięstwo. Rekordu nie było, ale wygrałeś. Pisałeś jednak, że „poległeś”. Mam wrażenie, że to takie słodko-gorzkie zwycięstwo, bo jednak nastawiałeś się mocno na ten rekordowy czas?
Paweł Najmowicz: Debiutem debiutem, ale to było fajne doświadczenie. Tak jak pisałeś, interesowało mnie tylko poprawienie rekordu świata. To się nie udało. Do 62 km biegu czas był na rekord. Pojawiły się jednak tak duże problemy mięśniowe ze skurczami, że wiedziałem, że po prostu nie dam rady utrzymać takiego tempa, żeby pobić rekord świata.
Po prostu odpuściłem. Coś we mnie pękło. Kryzysy były bardzo duże. Zrobiłem jednak wszystko, aby te zawody ukończyć jak najmniejszym kosztem zdrowia, żeby można było dalej startować i przygotowywać się do drugiej części sezonu. Gdybym nie zatrzymywał się na masaże, to miałbym czas około 19 godzin. Postanowiłem jednak się zatrzymywać, aby chłopaki ogarnęli mój organizm, aby szybciej się zregenerował i można było wystartować w kolejnych zawodach.
AT: Zapytam od razu – czego w takim razie zabrakło? Twoja ekipa informowała o kryzysach. Co stało się na trasie?
PN: Myślę, że byłem bardzo dobrze przygotowany do próby bicia rekordu. Być może za brakło mi obycia z bardzo długimi dystansami na treningach? Mogę jeszcze dużo poprawić, jeżeli chodzi o sam trening – przygotować mięśnie do długich godzin spędzonych na trasie.
Trzeba tutaj dodać, że trasa w Emsdetten to 82 pętle. Z tego 81 pętli ma nawrotkę 180 stopni. Po każdej nawrotce musiałem „rozkręcać” rower od zera. Wszystkie te nawrotki pokonywałem na stojąco. Teraz tak na chłodno analizując, te problemy mięśniowe ze skurczami wynikają właśnie z nich. Nie trenowałem tak dużej częstotliwości wstawania z siodła i pewnie za to zapłaciłem na trasie biegowej. Odżywianie, nawadnianie i reszta była dograna bardzo dobrze. Problemów żołądkowych nie było – tylko mięśniowe.
AT: Kryzys udało się jednak pokonać. Jak go przezwyciężyłeś?
PN: Kryzysy zwalczałem kartami i listami motywacyjnymi od swoich dzieci! Zostały przygotowane wraz z moją narzeczoną. Każdy koperta była otwierana co 10 km biegu. Nie ukrywam, że to bardzo pomagało w motywacji. Aż chciało się to wszystko kontynuować i „cisnąć” do mety. Wiem, że z takich elementów będę w przyszłości również korzystał, bo zawsze motywacja dzieci po prostu pomaga. To było ogromne wzruszenie.
AT: Kto pomagał Ci na trasie w roli supportu? Z tego, co widzieliśmy, wszyscy świetnie spełnili się w tej roli. Fani otrzymali też dodatkowo sporo aktualizacji z trasy…
PN: W roli supportu pomagał między innymi brat Sebastian. Odwalił kawał dobrej roboty. Mam wrażenie, że pracował za 4 osoby. Był też mój tata, który też jest doświadczonym kibicem i wiele imprez z nami zaliczył. Wie, jak nam pomagać. Kolejną osobą był fizjoterapeuta Jacek Aptowicz, który był również głównym pomocnikiem mojego zawodnika Pawła Czuryłło, który startował w zawodach.
Mogę śmiało dodać, że przy kolejnej próbie będę chciał zwiększyć liczbę osób, które pomagają na trasie. Zespół odwalił kawał dobrej roboty, ale jednak na dwie osoby z mojego teamu, które startowały, jest to za mały support.
AT: Żartowałeś, że kolejne zawody 2x IM są za miesiąc. Wspomniałeś już jednak, że planujesz atak na rekord w Poniewieżu. Chcesz spróbować poprawić wynik Roberta Karasia na tej samej trasie?
PN: Myślę, że aż takim szaleńcem nie jestem! (śmiech). Wiem, że takie zawody są w niemieckim Lensahn, ale nie jestem aż szalony, aby startować w drugim ultra w ciągu miesiąca. Wspominałem, że kolejna próba będzie na Litwie.
Tego słowa dotrzymam. Będę się przygotowywał do tej imprezy. Myślę, że próba pobicia tego rekordu na tej samej trasie, będzie najlepszą weryfikacją mojej formy. Warto dodać, że na tej imprezie, na której startowałem, osiągnąłem rekordowy czas trasy. Poprawiłem go o 15 minut. To małe zaskoczenie i satysfakcja po tym pucharze świata.
AT: Twój czas na pływaniu był bardzo podobny do czasu Roberta Karasia. Podobnie zresztą było na rowerze. Były to różnice sekundowe. Myślisz, że teraz, mając większa doświadczenie, mógłbyś jeszcze poprawić czasy na tych dwóch etapach?
PN: Od samego początku moje założenie na etap pływacki i kolarski było takie, aby osiągnąć bardzo podobne czasy do tych rekordowych. Nie zakładałem szybszego tempa. Myślę, że do przyszłego roku to się jeszcze mocno zmieni. Podejdę do tego znacznie poważniej.
Mogę śmiało powiedzieć, że trochę zlekceważyłem dystans ultra i się przeliczyłem. Wiem już teraz, jak podejść do treningu i chciałbym przy kolejnej próbie nie pozostawić żadnych złudzeń i poprawić rekord.
AT: Czego nauczył Cię pierwszy start ultratri? Jakie najważniejsze lekcje wyciągnąłeś?
PN: Dowiedziałem się, że praca zespołu jest nawet ważniejsza od naszego przygotowania. Cała logistyka wyścigu, zaplanowanie jedzenia i nawadniania, a nawet momentu, w którym możemy się zatrzymać i wykonać elementy regeneracji, potrafi zdziałać cuda. Takie rzeczy na pewno są cenne w tych wyścigach.
Nauczyłem się też tego, że trzeba mieć też minimum 3 różne „wyjścia ewakuacyjne” do każdego etapu, który nas czeka, gdyż różne rzeczy mogą się wydarzyć na trasie. Trzeba na to być gotowym, ale to wynika też z przygotowana logistyki.
Jako finiszer tego dystansu, nabrałem do niego bardzo dużej pokory i w ogóle tej dyscypliny sportu. Trzeba być mega silnym fizycznie i psychicznie, aby dotrzeć do mety.
Ostatnią lekcją jest to, że nawet po największym kryzysie można kontynuować wyścig i nie wszystko jest stracone. Pozytywne myślenie na takich długich wyścigach jest na wagę złota. Cały team nie może okazywać oznak słabości i musi wspierać zawodnika, który startuje. To ważne przy doborze drużyny przy takim wyzwaniu. Musimy od nich tego wymagać.
AT: W jaki sposób zawody ultra różnią się od innych dystansów? Pytam w kontekście charakteru zawodów (trasa, support i inne).
PN: Takie zawody charakteryzują się pływaniem na basenie i krótkimi pętlami. Rzadko odbywają się na otwartym akwenie. Ludzie są bardzo pozytywnie nastawieni. Czułem się komfortowo. Przez cały czas dopingowali mnie ludzie z innych drużyn, organizatorzy, przypadkowi przechodnie. To było wspaniałe.
Nawet osoby, które kończyły jako ostatnie te zawody, miały mocny doping. Przez to czuły, że wyścig ciągle trwa. Tego niekiedy nie ma na polskich i zagranicznych imprezach. Zawodnicy zostają czasem sami ze sobą. Tego w Emsdetten nie było, ale to też wynika pewnie z krótkich pętli, gdzie można tego dopilnować.
Na zawodach ultra pomoc supportu jest dużo większa niż przy krótszych dystansach. Bez pomocy nie jesteśmy w stanie kontynuować wyścigu. Support musi coś podać, pomóc się przebrać, pomóc ze sprzętem. Jest dużo elementów, których nie ma na dystansie Ironman i krótszych.
Jak na razie brałem udział w jednych zawodach. Ciężko więcej oceniać z tej perspektywy. Organizatorzy się jednak mega postarali. Polecam tę imprezę każdej osobie, która chce spróbować 2x Ironman. Na pewno się nie zawiodą. Po kolejnych zawodach powiem więcej o samej atmosferze. Jeszcze tam kiedyś wrócę, aby wyśrubować ten wynik.
AT: Jakie masz plany na dalszą część sezonu? Planujesz jeszcze jakiś znaczący start?
PN: Wystartowałem na dystansie 1/8 IM w Grudziądzu. Były małe przygody. Miałem problem techniczny z rowerem, powietrze mi zeszło w przednim kole, ale szybko, po 400 metrach na kapciu, napompowałem koło i ukończyłem zawody. Były tam ze mną moje dzieci i musiałem też pokazać charakter – niezależnie, jak na zawodach idzie, trzeba ten wyścig kończyć.
Głównym startem w pierwszej części sezonu będzie Triathlon Susz. Dystans 1/2 Ironman otrzymał status mistrzostw Polski. Jakieś kolejne plany są, ale to na razie tylko plany.
AT: Dziękujemy za rozmowę.