Ola Bańbor została wicemistrzynią Europy w sprincie, zdobywając srebro na zawodach w Vichy. Jak przyznaje, miała jednak plan „rozwalić konkurencję”. Na przeszkodzie stanęły pomyłka sędziego i kraksa na rowerze.
ZOBACZ TEŻ: Cadex Tri w ultratriathlonie? „Detale mają znaczenie”
Nikodem Klata: W kwietniu wystartowałaś w mistrzostwach Polski w indoor triathlonie i zdobyłaś tytuł. Sezon „właściwy” zaczęłaś jednak stosunkowo późno, bo pod koniec sierpnia. Dlaczego zrobiłaś tak długą przerwę?
Ola Bańbor: Absolutnie nie była to planowana przerwa. Raczej niespodziewana i mocno pokrzyżowała moje plany.
Miałam zaplanowaną super zakładkę na niedzielę. 2 godziny roweru, a później 10 km biegu w 37 minut. Mega się jarałam tym zadaniem. Ale dwa dni przed poszłam na rozbieganie i nagle coś zaczęło mnie boleć w nodze. Dyskomfort był na tyle duży, że musiałam przerwać bieg. Ostatecznie zrezygnowaliśmy z moim trenerem z zakładki. Nie biegałam tydzień.
Następne były zawody w Żyrardowie. Ustaliliśmy, że jak będzie boleć bardziej niż 7 na 10, to schodzę z trasy. Z pływania wyszłam pierwsza, na rowerze byłam pierwsza, a po 2 km biegu – koniec. Nie dałam rady, mimo że i tak byłam już na silnych lekach. Zeszłam z trasy.
Przed zawodami poszłam do fizjoterapeuty, który powiedział mi, że to zwykłe przeciążenie. Po starcie zrobiłam USG. Wyszło, że to złamanie zmęczeniowe. Na kolejny dzień poszłam zrobić rezonans, który wykazał, że jednak tego złamania nie ma. Poszłam do ortopedy z wynikami badań. On znowu prześwietlił nogę i powiedział, że faktycznie nie widać złamania (śmiech).
Powiedział też, że jest 5% szans na to, że opuchlizna, którą mam na kostce powoduje, że nie widać tego złamania. Kiedy zrobiłam zdjęcie rentgenowskie, wyszło jak byk, że to złamanie zmęczeniowe kości strzałkowej.
NK: To chyba dość poważna kontuzja?
OB: Jak ortopeda zobaczył, że mam złamaną kość strzałkową, to patrzył się na mnie jak na wariatkę, bo powiedział, że jeszcze nigdy w karierze nie zdarzyło mu się, żeby ktoś tę kość złamał zmęczeniowo (śmiech).
Kością nośną przy bieganiu jest piszczel. Jak coś się łamie przy bieganiu to piszczel. Jedynym sposobem, żeby złamać kość strzałkową jest to, że kostka ucieka przy bieganiu na zewnątrz. A ja tak miałam, ponieważ przez lata pływania moja stopa zrobiła się niestabilna. A ja zaczęłam biegać mocne tempa w butach karbonowych i sama sobie tym mocno popsułam stopę.
Miałam też dość ciekawy protokół leczenia, bo byłam na czterech obozach (śmiech). Cały czas cisnęłam, na tyle ile mogłam. Dość szybko wróciłam do biegania, bo po trzech miesiącach. Także i tak mi się jakoś to udało (śmiech).
NK: Najpierw było mistrzostwo Polski w indoor, później mistrzostwo Polski w supersprincie. Do tego dwa starty treningowe również wygrane. Jadąc na mistrzostwa Europy, czułaś, że forma jest wysoka? Jakie było Twoje nastawienie?
OB: Nie oszukujmy się. Ja tam jechałam z jednym nastawieniem – rozwalić konkurencję. Chciałam to wygrać. Taki był plan. Nie ukrywam też, że myślę, że moja forma idzie w dobrą stronę. Zrobiłam spory postęp przez rok trenowania. Oczywiście nieszczęsne bieganie trochę spadło i jeszcze nie wróciło do tego, co było przed złamaniem, ale też zamierza w odpowiednim kierunku. Więc na mistrzostwach Europy chciałam powalczyć nie tylko o zwycięstwo w kategorii wiekowej, lecz także wysokie miejsce w klasyfikacji generalnej.
NK: Srebro pozostawia niedosyt? Zwłaszcza że do 1. miejsca zabrakło 19 sekund…
OB: Na te 19 sekund w ogóle nie patrzę. Straciłam ponad dwie minuty na głupim błędzie…
NK: Więc nie obyło się bez przygód…
OB: Wyszłam pierwsza z wody. Wsiadłam na rower razem z inną zawodniczką i razem uciekałyśmy przed grupą. Były trzy kółka na rowerze. Razem uciekałyśmy do drugiego. Tam nas złapały kolejne trzy dziewczyny i jedno okrążenie zrobiliśmy w piątkę. W prawo był skręt na kolejne okrążenie. Prosto – belka i strefa zmian. Pani sędzia zaczęła nam machać, że mamy skręcać w prawo. Posłuchaliśmy jej i skręciłyśmy w prawo. Tam nam krzyknęli, że to jednak nie tutaj. Zawróciłyśmy – znowu krzyczą, że nie tutaj. Kolejna zwrotka – znowu to samo. W momencie kiedy zawracałam, ktoś we mnie wjechał rowerem. Wywróciłam się.
Podniosłam rower. Łańcuch w bardzo dziwnych kierunkach, przerzutka też w inną stronę. Wiedziałam, że na nim nie pojadę. Chwyciłam więc rower i zaczęłam biec do belki strefy zmian (śmiech). No i udało się do niej wbiec…
NK: Na trasie biegowej było kolejne zaskoczenie?
OB: Wydawało mi się, że na bieg wybiegłam pierwsza, bo tak krzyczeli ludzie. Nie mam pojęcia, skąd wzięła się dziewczyna, która mnie wyprzedziła. Musiała jakość szybciej dostać się do strefy zmian, kiedy my bawiliśmy się w ciuciubabkę, szukając wejścia do strefy (śmiech).
Po zawodach ja i kilka innych zawodniczek chciałyśmy złożyć protest. Dowiedziałyśmy się, że jak to zrobimy, to dostaniemy dyskwalifikację za zmianę trasy. Więc zostawiłam ten temat i pogodziłam się z tym.
Dla mnie to taka walka „o złote gacie”. W sumie nic z tego nie mam. To jest tylko i wyłącznie dla mnie, a dla mnie sport jest po to, żeby czerpać z niego zabawę. Jeżeli ja będę się frustrować na wynik, to nie będę umiała się z niego cieszyć tak, jakbym chciała.
NK: Oczywiście możemy tylko gdybać, ale czy gdyby nie wszystkie „przygody” miałabyś tytuł mistrzyni, a nie wice?
OB: Nie wiem, czy zajęłabym 1. miejsce, ale na pewno byłaby dobra rywalizacja w takim bezpośrednim starcie. Pewnie można byłoby stanąć na najwyższym stopniu podium, ale każdy był zdezorientowany tym, co się stało.
NK: W trakcie sezonu udało Ci się też zdobyć slot na mistrzostwa świata. Niedosyt napędza Cię do działania? To impreza wysokiej rangi, ale wyniki dają też podstawy, żeby celować wysoko z miejscem.
OB: Staram się ostatnio nie nastawiać na tylko na miejsce, ale na to ile jestem w stanie z siebie dać. Chciałbym dać z siebie tyle, ile mogę. Wiem, że to oznacza dobry wynik i wysokie miejsce. Chcę powalczyć z innymi zawodniczkami, bo to daje i frajdę. Dlatego startuję z draftem. Bezpośrednia rywalizacja to dla mnie czysta radość. Z niecierpliwością czekam na te mistrzostwa świata.