Wojciech Poparda był najmłodszym uczestnikiem tegorocznych mistrzostw świata IRONMAN na Hawajach. Na Wielkiej Wyspie wystartował w wieku 20 lat.
ZOBACZ TEŻ: Age-Grouper szybszy niż PRO, czyli rekordy mistrzostw świata IM 2024
Nikodem Klata: Próbowałeś różnych dyscyplin – od sportów walki po tańce. Czemu więc triathlon?
Wojciech Poparda: Faktycznie, sport od zawsze był u mnie w życiu – piłka, taekwondo, taniec. Sport jest dla mnie fajną zajawką. Różne jego dyscypliny budują charakter, sylwetkę, wytrzymałość. To element mojego życia.
Zajawka triathlonem zaczęła się od ojca. To on zaczął trenować pierwszy i wciągnął mnie w ten sport. Pierwsze zawody pamiętam jako kibic. Ta otoczka, adrenalina, różnorodność – to było super. Kiedy złapałem już porządną zajawkę, zacząłem treningi pod okiem trenera i zaliczałem pierwsze starty.
Przez to, że trenowałem różne sporty, mam porównanie. Triathlon podoba mi się najbardziej. Służy mi właśnie jego różnorodność. Najpierw można wystartować na krótkim, później na długim dystansie i można bawić się tym sportem. Nigdy się nie nudzi i ciągle można odkrywać coś nowego.
NK: Triathlon to pasja, którą dzielisz ze swoim tatą. Jak wygląda Wasza „triathlonowa relacja”?
WP: To zdecydowanie wsparcie i motywacja. Ojciec jest moim supportem na zawodach. Podczas wszystkich startów, które wymagają logistyki i odpowiedniej organizacji on jest ze mną. Na trasie i poza trasą. Działamy razem, żeby przeżyć fajne chwile. Kiedy on startuje na zawodach, to ja też tam jestem jako kibic.
Zawsze też mamy o czym porozmawiać, bo śledzimy scenę triathlonową. Ja obejrzę odcinek u Lionela Sandersa na kanale, później on, później sobie pogadamy, pośmiejemy się. Triathlon to na pewno element, który buduje naszą relację.
NK: W tym sezonie zaliczyłeś kilka mocnych startów. Jednym z nich były mistrzostwa Europy w Vichy. Jak czułeś się, startując w barwach narodowych?
WP: To było super przeżycie – poznałem świetnych ludzi, wystartowałem w stroju kadry i do tego sprawdziłem się. Moim celem na ten sezon było zmienianie dystansów i zabawa nimi i to był właśnie ten element. Zarówno Vichy, jak i Kona były w planach, więc cieszę się, że się udało.
Kolejnym planem było „przeżywać starty”. W poprzednim sezonie one mi bardzo szybko mijały. Nie do końca miałem z nich zajawkę i fun. A teraz miałem inne nastawienie. Chciałem się cieszyć zawodami. Jak najwięcej skorzystać z tego sportu. Eksplorować miejsca, w których byłem.
Pomysł na długie dystanse też przyszedł od ojca. Pojawił się kiedy zobaczyłem go na pełnym dystansie. Chciałem się sprawdzić psychicznie zarówno na starcie, jak i w procesie przygotowań. We Frankfurcie miałem zamiar zrobić jak najlepszy czas. Tam z kolei chciałem przeciągnąć się do granic możliwości. W Vichy i Konie chciałem cieszyć się z klimatu tych imprez. Nie patrzeć na czas, na miejsce. Poczuć vibe.
NK: Z jednej strony pełny Ironman, z drugiej dystans olimpijski… czyli faktycznie lubisz różnorodność.
WP: Czasami się śmieję, że robię to, co Norwegowie – tutaj olimpijka, tam Ironman… (śmiech). W sezonie 2024 potrzebowałem po prostu elastyczności. Uznałem, że to będzie dobry poligon doświadczalny, żeby przetestować rożne metody treningu, startów i moje doświadczenie. Wykorzystywałem wiedzę, którą zdobywałem przez poprzednie sezony ze współpracy z innymi zawodnikami czy trenerami. Mam np. plany ze Szkoły Triathlonu. Łączyłem to doświadczenie z własnymi obserwacjami i z luźną głową trenowałem.
NK: Na mistrzostwa świata zakwalifikowałeś się podczas IRONMAN Frankfurt.
WP: To był mój start docelowy. Pojechałem tam przetestować organizm i psychikę. Poczuć klimat Ironmana, bo to był mój debiut na pełnym. Zdawałem sobie sprawę, że treningi dają dobre prognozy, ale nie wiedziałem jak będzie na starcie.
Wiedziałem, że im bliżej pierwszego miejsca, tym większa szansa na slot. Wiedziałem też, że z czasem 9:30:00, który sobie zakładałem, ta szansa jest. No i faktycznie na rozdaniu usłyszałem swoje imię i nazwisko. I poszło (śmiech) Naprawdę fajne uczucie.
NK: Pierwszy pełny sezon w triathlonie zaliczyłeś w 2021 roku. Trzy lata później zdobyłeś kwalifikację na Hawaje, a następnie na nich wystartowałeś. Niektórzy o Hawajach marzą znacznie dłużej, części nie udaje się tam zakwalifikować wcale. A Ty marzyłeś o Hawajach? Jakie to uczucie pojawić się w „mekce” triathlonu tak szybko?
WP: To magiczne miejsce. Do tej pory pamiętam i oglądam jeden z pierwszych filmików o triathlonie, właśnie z Hawajów, który pokazał mi ojciec. To zupełnie coś innego niż start w Europie. Wielka Wyspa była unikatowym, tropikalnym przeżyciem. Do tego niesamowici zawodnicy – możliwość minięcia się z PROsami na zakręcie, którą kiedyś sobie wyobrażałem.
Od kiedy zacząłem interesować się triathlonem, miałem Hawaje w głowie. Bardzo cieszę się, że udało mi się zrealizować to marzenie, ale mam w sobie uczucie, że jednak to trochę szybko (śmiech). Nie ma za bardzo nic dalej pod kątem kolejnego startu, na który można się zakwalifikować. Można poprawiać wynik, walczyć o podium, ale trudno pomyśleć o bardziej prestiżowej imprezie, na której można wystartować.
Oczywiście trudno jest się dostać. Ja skorzystałem nieco z „przywileju” swojej kategorii. Zaobserwowałem, że w tych wyższych grupach wiekowych – 30 czy 40 lat, jest trudniej się dostać. Wydaje mi się, że młodsi chętniej idą w stronę olimpijek czy sprintów.
NK: Byłeś najmłodszy spośród wszystkich zawodników na Wielkiej Wyspie. Oczywiście wywalczenie slota na Hawaje to ciężka praca. Jednak dla wielu równie trudny jest aspekt finansowy takiego wyjazdu. Co sprawiło, że w wieku 20 lat mogłeś sobie pozwolić, na nie ukrywajmy, tak drogi wyjazd?
WP: Traktuję to bardziej jak inwestycję niż wydatek. Kona to jest przeżycie, które zostaje na całe życie. Oczywiście miałem wsparcie rodziców oraz firm, które mnie sponsorują. Do tego pracuję na pełny etat. Wszystkie te elementy pozwoliły mi na wyjazd.
W triathlonie jest też mnóstwo wyjątkowych osób, które posiadają super cechy. Często są przedsiębiorcami, pracują na wysokich stanowiskach. To inteligentni ludzie, konsekwentni w swoich działaniach. Przez starty poznaje się tych ludzi i to mnie napędza. Mogę budować kontakty, tworzyć networking. To sport, który nakręca do rozwoju – również tego zawodowego.
NK: W wieku 20 lat odhaczyłeś chyba najbardziej kultowy wyścig na świecie. Co w takim razie będzie dalej?
WP: Będę kierował się tym, co będę czuł, że w danej chwili sprawia mi fun. Będę wybierał to, w czym będę chciał się sprawdzić, gdzie będę czuł zajawkę. Na pewno nic na siłę. Możliwości jest dużo – może krótki, może pełny, a może sprawdzę się w Hyroxie jak Sebastian Kienle (śmiech). Nie wiem – i właśnie to jest fajne.