Czym zajmuje się menadżer zawodników Pro? Opowiada Marek Drob

Czasem nawet jedna decyzja podjęta wraz z teamem może kosztować zawodnika Pro setki tysięcy euro – mówi Marek Drob, który jest menadżerem Roberta Wilkowieckiego i Maćka Bruździaka.

Maciej Bruździak może być czołowym zawodnikiem pucharu świata, a Robert Wilkowiecki „ma papiery” na zostanie mistrzem świata IRONMAN. Tak uważa menadżer obu zawodników Marek Drob. Podczas gali Polskiego Związku Triathlonu rozmawialiśmy o tym, czym zajmuje się agent zawodników, coraz większych pieniądzach i konkurencji oraz tym, że w triathlonie dobre wyniki są szybko zapominane.

Akademia Triathlonu: Jak patrzysz na sezon 2024? Z jednej strony Robert Wilkowiecki nazywa go fatalnym, z drugiej strony Maciek Bruździak odpalił i szczególnie w końcówce miał fenomenalne wyniki…

Marek Drob: Cały sezon i starty Roberta, to nie było to, na co się szykowaliśmy. Jestem osobą, która patrzy pozytywnie. Widząc wszystko od kuchni (cyferki, pracę, którą wykonaliśmy) i na koniec wiedząc, co było przyczyną problemów, jestem znacznie spokojniejszy. Retrospektywnie potrafię popatrzeć inaczej na to wszystko, co się wydarzyło.

Mieliśmy z Robertem bardzo ambitne cele. Chcieliśmy osiągnąć bardzo dużo. W tym kontekście sezon jest rozczarowaniem. Kiedy jednak na koniec znamy wszystkie elementy układanki (Teksas, St.George, Frankfurt), to znacznie łatwiej wiedząc to, przełknąć to, co się wydarzyło.

Ogólnie to jako menadżer Roberta i Maćka miałem też bardzo ciekawy dzień. Maciek robił życiowy wynik w pucharze świata. Dokładnie 12 godzin później musieliśmy przełknąć gorycz porażki Roberta. To była duża huśtawka nastrojów. Z jednej strony odbieram telefon od Maćka i wspólnie się cieszymy. A później był ten smutek. To nie jest przyjemne. Dalej podkreślam, że praca, którą wykonaliśmy, nie uciekła. Wiemy, gdzie jesteśmy i co zrobiliśmy.

Nie ma co ukrywać – Maciek potrzebował tego sezonu. Było dużo braku wiary. Styl i to, co pokazał – dużo rzeczy się tutaj złączyło. Ten dystanse (standard, sprint) i w ogóle sport kwalifikowany są bardzo brutalne i te wszystkie niuanse są ważne. W końcu wszystko zagrało. Należało mu się. Duża radość.

AT: Rozmawialiśmy z Maćkiem tutaj i śmialiśmy się, że Ty wrzucasz dużo więcej statystyk rowerowych z jego treningów lub wyścigów niż on sam. On mówi, że lubi bardziej ten wynik udowodnić na zawodach. Trochę traktujesz to jako marketing?

MD: Jestem fanatykiem tego sportu. Uwielbiam cyferki. To, co robi Maciek na rowerze, to jest światowy poziom. Mam dużą radość z chwalenia się tym i pokazywania, ile wymaga to pracy i na jaki poziom trzeba wejść, aby liczyć się na świecie. Wartości, które robi, sprawiają ogromne wrażenie.

Oczywiście jest to jakiś element marketingu. Każdy się wyróżnia innymi rzeczami. Maciek swoją formą kolarską i tym, jaki postęp w tym robi. Ja na to patrzę w ten sposób.

AT: Triathlon to raczej niszowy sport, szczególnie w Polsce. Czy bycie menadżerem triathlonisty to trudny, ciekawy zawód? Jak oceniasz z perspektywy dwóch lat?

MD: Z perspektywy dwóch lat patrzę to w ten sposób, że gdybym był menadżerem piłkarzy na tym poziomie, to moje życie pewnie wyglądałoby inaczej. Z drugiej strony to na pewno jest dla mnie spełnienie marzeń, bo łączę swoją pasję do cyferek z pracą dla najlepszych. Najbardziej w tym mnie jara to, że robimy nasze taktyki i podejście do tego, jak np. wygrać mistrzostwo świata, zdobyć medal i walczyć z najlepszymi. Mały Mareczek we mnie się cieszy.

AT: A te tematy organizacyjno-logistyczne (będące w kuluarach), które widzimy, jak wyglądają (sponsorzy i partnerzy) to jest coś trudnego? Musiałeś się tego jakoś uczyć?

MD: Z punktu widzenia skomplikowania i odpowiedzialności, robię najmniejsze projekty w swoim życiu. Z drugiej strony jedna źle podjęta decyzja może mieć ogromne znaczenie. Przykładowo takie decyzje podjęliśmy wspólne z Robertem (jako zespół) w Cozumel. Kosztowała nas około 200.000€.

Patrząc więc na te duże projekty, to nie jest coś, co mnie przeraża. Doświadczenie z mojej branży bardzo ułatwiło mi negocjacje, rozmowy i zarządzanie kryzysowe. Ze sponsorami praca wygląda de facto tak, że zamykamy budżet na cały rok, mamy też swoje podejście i to, jak wyobrażamy sobie pracę z nimi.

Mam też takie powiedzenie ze swojej branży. „Dzielimy na klientów i nie-klientów”. Ci pierwsi od tych drugich różnią się tym, że płacą. Tak samo ze sponsorami. To faktycznie są firmy, które wspierają tych zawodników w ich ambitnych celach. Bardzo dobre jest to, że mamy taki okres roku, gdzie musimy te współprace dograć – staramy się o nich myśleć długofalowo, na cały rok. To ułatwia nam później pracę.

Taka praca jak zorganizowanie sprzętu na wyjazd, gdzie mamy różne projekty i tunele. Trzeba to wszystko wyprodukować, złożyć i przywieźć na miejsce. Nie sądziłem, że to zajmuje tyle czasu. Wydawało mi się to prostsze. Przykładem może być ten bidon dla Roberta. Zakładaliśmy na początku, że będzie gotowy na Teksas. Nie byliśmy nawet blisko. W wersji race ready wyszedł na 3 tygodnie przed Hawajami. To są rzeczy, które mnie zaskoczyły. Z drugiej strony wiem, że kolejny projekt zrobimy w miesiąc.

AT: Współpraca z menadżerami w Polsce w takiej dyscyplinie jak triathlon nie jest powszechna. Czy do Ciebie odzywają się jacyś inni zawodnicy, którzy proszą o pomoc lub radę?

MD: Tak, to się zdarza. Nie mam już jednak na to przestrzeni (czasu). Pracuję z dwoma zawodnikami. Pomagam jeszcze jednemu, ale na razie nie jest to oficjalne. Największym zaskoczeniem było dla mnie to, że odnaleźli mnie zawodnicy z innych dyscyplin. Chodzi o dyscypliny, w których są medale olimpijskie. To było miłe i dziwne zarazem.

Tutaj muszę powiedzieć, że mi często przypisuje się pracę, którą wykonali już zawodnicy. Przykładowo często sponsorów pozyskiwał wcześniej Robert.

AT: Wydaje się, że świat triathlonu zawodowego jest w najlepszej kondycji od wielu lat. Jest T100, IRONMAN Pro Series i większe budżety. Czy to jest w stanie się przełożyć na lepszą sytuację polskich PRO?

MD: Zdecydowanie tak, chociaż to, co zawsze broni się na końcu, to wynik. Możliwe zarobki są teraz jednak nieporównywalne. Konkurencja między T100 a IRONMAN wpłynęła na to bardzo pozytywnie. Widzimy to nawet w naszych kontaktach z federacją IRONMAN. Takie prozaiczne rzeczy jak wspólna rolka. Kiedyś trzeba było ją dogadywać z menadżerami i planować trzy tygodnie. W tym momencie załatwia się to od razu.

Ten poprzedni sezon był pierwszym takim przełomowym z T100 i Pro Series. Z Robertem wiele z tego nie skorzystaliśmy. Jednak nawet z naszej perspektywy pod względem sponsorów, wiemy, że kiedyś bez nich ściganie nie byłoby możliwe. Dzisiaj na tym poziomie, na którym chcemy się ścigać, te nagrody są na tyle atrakcyjne, że możesz myśleć o większej swobodzie rozmowy ze sponsorami.

AT: To mam też powiązane pytanie. Jak zmienia się perspektywa finansowa w triathlonie? Organizacje płacą więcej, mówi się też, że triathloniści muszą więcej zarabiać i porównuje się ich do najlepszych sportowców innych dyscyplin. Idzie to faktycznie w tym kierunku?

MD: Zdecydowanie tak. Patrzymy jednak na to tak, że, jak pojawiają się pieniądze, to pojawia się konkurencja. Dla mnie takim przykładem jest połówka w Walencji, gdzie Maciek Bruździak startował na początku sezonu. Startowało tam 90 mężczyzn Pro i chyba 30 kobiet. Strefa Pro wyglądała jak mały Garmin. Nie dało się zrobić wersji z wkładanymi rowerami – normalnie wisiały jak u age-grouperów.

Wynika to z tego, że pojawiły się większe pieniądze. Więcej osób widzi w tym swoją szansę. Konkurencja jest większa. Poziom też jest jeszcze większy. Granice będą się zacierały. Wydaje się też, że nie będzie już sytuacji, gdy ktoś wygra talentem. Będzie dużo mniej przypadkiem. Patrząc na to, ilu utalentowanych zawodników teraz startuje w IRONMAN… nie pamiętam wyścigu z 90 zawodnikami Pro.

AT: Masz jakieś rady dla młodych i ambitnych zawodników, którzy może nawet zostaną kiedyś profesjonalistami? Co byś radził im w kontekście układania kariery?

MD: Nie znam się na marketingu ze strony influencerskiej. To, co ja widzę na podstawie rozmów z partnerami – wynik się broni. Kiedy nie masz wyniku, nie masz się co dziwić, że budżet się nie spina.

Pomyśl, co musisz zrobić, żeby być najlepszym. Dobór trenera, zainwestowanie w siebie i podobne. Robert i Maciek tak zrobili. Myślą o tym, jak mogą pójść dalej. Często jest to granie na dużym ryzyku, stawianie na jedną kartę. Ale jeśli chcesz w tym sporcie zaistnieć, to wynik się zawsze broni.

Kontrakt z firmą produkującą buty nie popchnie cię do przodu. Raczej to, jakiego masz trenera i czy potrafisz zorganizować sobie życie. Może to również być dbanie o taki aspekt jak mental i współpraca z psychologiem. Ja podziwiam wszystkich triathlonistów. Wiem, ile pracy wkładają to Maciek i Robert. Kompletnie im tego nie zazdroszczę.

fot. Bartłomiej Zborowski.

AT: Zakładamy, że u Roberta wszystko jest w porządku – zabieg się udaje i wraca do treningów. Maćka mamy już w formie. Co pokażą w 2025 roku?

MD: Zacznę od Maćka. Liczymy na to, że na stałe się zadomowi w TOP10 pucharu świata. Musieliśmy zapytać Filipa Szołowskiego, ale chyba średnio 11. miejsce w pucharze świata daje kwalifikacje na igrzyska olimpijskie. To jest naszym celem. Chciałbym, żeby Maciek regularnie był w „10”. Będzie ucieczka, to będzie w „3”, będzie ucieczka ośmioosobowa, to będzie 6., a może ucieknie sam, to wygra. Chcielibyśmy, żeby pokazał się w WTCS z topowymi zawodnikami. To, co pokazuje w pływaniu i kolarstwie, jest na światowym poziomie. W bieganiu brakuje jeszcze do topu. Chcemy, aby jednak w WTCS zaznaczył swoją pozycję.

Z punktu widzenia Roberta. Powiedziałem mu nawet dzisiaj, że nie potrzebujemy, aby wszedł na wyższy poziom. Wystarczy poziom bez tej arytmii. Wtedy walczymy o to, o co chcieliśmy walczyć.

Zawsze powtarzałem, że teraz 9. miejsce mistrzostw świata uznalibyśmy za porażkę, a więc walczymy o „3” i to jest dalej celem. Nie zmieniam swojego podejścia.

AT: Może to dość dziwnie brzmieć z punktu widzenia kilku DNF-ów, ale jak rozmawiamy w kuluarach, to poziom jest, tylko przeszkadzają te kwestie zdrowotne…

MD: Ja słyszę te sygnały, że to są buńczuczne zapowiedzi, skoro były te DNF. Rozumiem te osoby, które tak mówią. Siedzę w cyferkach. Czasem chciałbym o sobie myśleć jak o dyrektorze sportowym. Właśnie siedząc w tych cyferkach, widząc treningi – wiem, gdzie jesteśmy. Wiem, że mam podstawy, aby tak myśleć. Inne osoby widzą DNF, a więc mogą tak mówić.

AT: Nie wiemy nawet, czy faktycznie te słowa są buńczuczne. Większości ludzi podoba się chyba pewność siebie Roberta i artykułowanie tych przyszłych wyników. Raczej ten PR ma wyjątkowo dobry.

MD: Oczywiście, jeden lub dwa sygnały nie znaczą, że mówi tak każdy. Z drugiej strony nigdy nie jesteśmy tak dobrzy, jak mówią o nas dobrzy ludzie, ani tak źli, jak mówią inni.

Dla mnie dużym zaskoczeniem było to, jak krótko w triathlonie „żyje” dobry wynik. Bardzo krótko. Robert w jednym sezonie był 2. w Teksasie, 9. w Nicei i 3. w Cozumel. Po Cozumel nikt nie pamiętał o Teksasie. Musieliśmy ludziom przypominać, że to był super wyścig. Miałem taką sytuację, że ktoś powiedział, że „poprzedni sezon też był słaby”. Tymczasem to był najlepszy sezon w historii polskiego triathlonu. Rozumiem kibiców. Są różne opinie. Każdy ma do tego prawo. Ja dalej uważam, że Robert ma papiery na mistrza świata. Wielu zawodników ma takie papiery, ale my robimy wszystko, żeby nim został.

AT: Dziękujemy za rozmowę.

Grzegorz Banaś
Grzegorz Banaś
Redaktor. Lubi Lionela Sandersa i nowinki technologiczne. Opisuje ciekawe triathlonowe historie, bo uważa, że triathlon jest wyjątkowo inspirującym sportem, który można uprawiać w każdym wieku. Fan dobrej kawy i książek Jamesa S.A. Corey'a.

Powiązane Artykuły

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj

Śledź nas

18,455FaniLubię
2,832ObserwującyObserwuj
24,000SubskrybującySubskrybuj

Polecane