Agnieszka Jerzyk o IM Israel: „Setki razy chciałam zejść z trasy”

Dostałam od Was tak wiele gratulacji i słów, które powinny utwierdzić mnie, że ten start był naprawdę dobry, ale ja ciągle czuję niedosyt – mówi Agnieszka Jerzyk na temat swojego udziału w wyścigu IM Israel. Z czego Polka nie jest do końca zadowolona?

ZOBACZ TEŻ: Puchar Afryki Dakhla – Zuzanna Sudak i Marta Łagownik walczyły o punkty

25 listopada w Tyberiadzie nad Jeziorem Galilejskim po raz pierwszy w historii odbyły się zawody IRONMAN. W tym wyścigu udział wzięło czworo Polaków: Kacper Stępniak. Tomasz Szala, Miłosz Sowiński oraz Agnieszka Jerzyk. O tym, jak poradzili sobie mężczyźni, można przeczytać w dwóch miejscach – tutaj:
„IRONMAN Izrael – bomba Szali…” oraz tutaj: „Kulisy startu Tomasza Szali w IM Israel…”. Dziś prezentujemy punkt widzenia Agnieszki Jerzyk, która kilkanaście dni po starcie zdecydowała się na napisanie obszernego podsumowania.

W pierwszej części wpisu Polka pisze o tym, jak trudny pod wieloma względami jest dla niej ten sezon. – Było mnóstwo dni kiedy chciałam się poddać i nie wierzyłam w siebie. Byłam zdołowana i przestraszona tym wszystkim wokół mnie. Zawsze po takim
okresie potrzebowałam kilku dniu na to, by wziąć się w garść i uwierzyć, że jeszcze mogę się ścigać i że to ściągnie będzie miało sens – mówi Jerzyk.

Dopiero potem skupia się na wydarzeniach z ostatniego wyścigu. – Podczas startu w Izraelu też zabrakło mi szczęścia. Począwszy od kapryśnej pogody, zgubieniu bidonu z żelami i skończywszy na bólu nóg.

Wszystko miało wyglądać trochę inaczej

Trzeba zacząć od tego, że przed wyjazdem na zawody do Izraela Polacy spodziewali się całkowicie innych warunków atmosferycznych. – Cieszyłam się na start w cieplejszym klimacie – pisze Jerzyk. Niestety skończyło się na zaledwie kilkunastu stopniach Celsjusza, na pogodzie deszczowej i wietrznej. Nasza zawodniczka nastawiała się również na pływanie bez pianek i spokojną wodę w jeziorze. Okazało się, że było całkowicie odwrotnie, tzn. w piankach i wśród wzburzonych fal Jeziora Galilejskiego.

To nie koniec przykrych niespodzianek, które dopiero wyszły na miejscu. Jak się okazało, trasa wcale nie była taka płaska, jak to chcieli widzieć organizatorzy. Jak mówi Agnieszka Jerzyk, nie same wzniesienia były problemem, bo na nich czuje się dobrze, a bardziej to, że nie była w stanie na długim zjeździe dogonić grupki najsilniejszych rywalek. To sprawiła, że lekko przysiadła mentalnie, ale najgorsze miało się dopiero wydarzyć.

Nie ukrywam, że podcięło mi to skrzydełka i byłam zrezygnowana, tym bardziej, że po pewnym czasie na dziurze, gdzieś około 110-115 km, wyskoczył mój bidon z żelami. Tym samym zostałam bez jedzenia.

Agnieszka Jerzyk - Tyberiada IM Israel
Zdjęcie: Agnieszka Jerzyk – Triathlete

Walka do końca o to, żeby nie zejść z trasy

Na trasie biegowej do pewnego momentu Polka czuła się nieźle, mimo niesprzyjających warunków pogodowych, lekkich skurczów w nogach i obywając się bez swojego jedzenia.

Do 18 km czułam się nie najgorzej – pisze o sytuacji na biegu JerzykNiestety z każdym kolejnym kilometrem sytuacja się pogarszała. Im bliżej było do mety, tym bardziej ból nóg stawał się nie do zniesienia. Polka wielokrotnie myślała o tym, czy może powinna zejść z trasy, ale nie pozwoliła jej na to jej sportowa ambicja. – Bolało, naprawdę bolało. I tak, setki razy chciałam zejść z trasy. I tak, znów było mi przykro, ale nie umiem się poddać. Ja nie chcę się jeszcze poddawać. Dlatego biegłam i cieszyłam się, że potrafię walczyć z takim bólem.

To był ostatni start w roku naszej olimpijki. Jak sama mówi, ten obecny, w którym wycierpiała bardzo dużo – pamiętajmy o tym, że w połowie sezonu Polka miała wypadek na zawodach, który zakończył się złamaniem obojczyka – właśnie się kończy. Pocieszające jest to, że zaraz rozpocznie się nowy rok/sezon, w którym znów będzie można powalczyć o realizację swoich marzeń i sportowych celów.

Powiązane Artykuły

Śledź nas

18,455FaniLubię
2,772ObserwującyObserwuj
19,200SubskrybującySubskrybuj

Polecane