Od głównego startu w 2013 roku, czyli ½ IM podczas HTG, minęło już sporo czasu. Emocje, które towarzyszyły mi w tamtym okresie ulotniły się. „Przelane na papier” na szczęście nie zginą. Wracając do swoich słów po czasie, często nie kryje zdziwienia, że jestem ich autorem. Co dalej? Kiedy mija euforia i radość, którym jak zawsze towarzyszy niedosyt, zadajemy sobie pytanie, co dalej? Czy mogę się już zacząć nurzać w lenistwie? Odpuścić, zacząć „żyć jak człowiek”, nie robić z siebie „głupka na starość”, przecież jestem poważną osobą, zajmuję się na co dzień poważnymi rzeczami… „po co Ci to?” dochodzi z różnych stron. Dla równowagi.
Jest nam potrzebna w życiu i każdy z nas o tym wie. Niewielu jednak do niej dąży. Nie wszyscy mają możliwość jej osiągnięcia. Nie każdy kto ją utracił wie jak ją odzyskać. A sprawa jest banalnie prosta… wystarczy życie postawić na głowie. Zburzyć obecny porządek i na nowych fundamentach zacząć budować od początku.
Proste rady jak zawsze są najtrudniejsze w realizacji. Chociaż wywrócenie życia do góry nogami nie należy chyba do prostych rad. Jak sprawiedliwie podzielić czas na rodzinę, pracę i takie hobby jak triathlon? A najbliższa rodzina to w różnych okresach naszego życia rodzice, rodzeństwo, żona i dzieci. Praca to często nie tylko przysłowiowe osiem godzin za biurkiem w jednym miejscu tylko praca w paru miejscach, wyjazdy służbowe, wystąpienia, które trzeba przygotować, artykuły, które trzeba napisać. A triathlon? To wielogodzinne treningi przeplatane wypoczynkiem zwanym na potrzeby obserwujących z zewnątrz regeneracją. To godziny spędzane na lekturze portali branżowych oraz książek o tematyce sportowej zwanych na potrzeby zewnętrzne biografiami, bo brzmi poważniej. To godziny spędzane na pisaniu felietonów i artykułów o tematyce tri jeśli ma się to szczęście, że ktoś chce nas czytać. Czy to wszystko da się pogodzić?
Jak osiągnąć trwałą równowagę? Jak żyć, żeby niczego nie zaniedbać i jednocześnie nie zwariować? Nie wiem. Myślę, że trwała równowaga jest mitem, ideałem do którego możemy dążyć, choć nigdy nie będzie nam dany na dłużej niż ulotną chwilę. Sama świadomość potrzeby dążenia do niej sprawia jednak, że przechył nigdy nie będzie ekstremalnie niebezpieczny, choć jest nieunikniony. Nie można się rozwijać nie poświęcając czemuś maksimum uwagi. Szczególnie na początku drogi. Chcąc szybko osiągnąć postęp w jakiejś dziedzinie, musimy skupić się tylko na tym, choćby przez krótki czas. Kiedy zaczynamy się chwiać musimy reagować szybko, na chwilę odpuścić, skupić się mocniej na czymś innym, dociążyć mocniej drugą stronę. Nie dla innych, ale dla siebie. Żeby odzyskać równowagę, choćby na chwilę. To powoli nam dalej iść prosto wyznaczonym kursem.
Przed zawodami w Gdyni miałem jeszcze nierozsądny plan wystartowania w kolejnych zawodach dwa tygodnie później. Przekraczając linię mety wiedziałem, że żadnego startu w tri w tym roku już nie będzie. Pisząc relację z HTG nie wiedziałem, że tak długo zajmie mi napisanie kolejnego tekstu w tym miejscu. Nie przestałem pisać w ogóle, ale dla równowagi pisałem do innego portalu o tematyce medyczno-administracyjnej, tam z kolei miałem dłuższą przerwę wiosną i latem. Jednak ilość ważnych tematów, którymi zajmuje się zawodowo przerosła moje oczekiwania i zdolności pogodzenia tego z pisaniem o tri. Musiałem temu poświęcić swoją uwagę. Mam to szczęście, że kiedy poczuje, że ziemia zaczyna mi się usuwać spod nóg, mogę napisać o czymś innym, gdzieś indziej, dla kogoś innego, na luzie, nie zobowiązująco. Taka moja terapia.
Sportowo sezon nie zakończył się na HTG. Kolejny sportowy akcent miał miejsce w trakcie kongresu medycznego organizowanego przez Polskie Towarzystwo Reumatologiczne. Podczas kongresów zagranicznych byłem świadkiem (biernym niestety) organizowania w ich trakcie biegów, w których nie liczyła się wygrana ale sam udział. Pomyślałem, że organizacja biegu, to wspaniały pomysł i jakże doskonała metoda prowadząca do osiągnięcia równowagi w życiu… w jego małym fragmencie. Jak postanowiłem, tak zrobiłem. W dniu 13 września w Sopocie w Parku Północnym odbył się I Bieg „Move Improve – Ruch Usprawnia”, którego partnerem został portal dla pacjentów z chorobami reumatycznymi „Poruszyć Świat”. Bieg był zwieńczeniem całodniowej akcji promocyjnej, której zadaniem było uświadomienie społeczeństwu problemów pacjentów cierpiących na zapalne choroby reumatyczne w Polsce. Za sprawną organizację biegu odpowiadała firma Sport Evolution. Liczył się tylko udział choć rywalizacji nie zabrakło. Bieg odbywał się na dystansie 5 km, a marsz NW na dystansie 2,5 km. Na starcie stanęło ok. 130 osób (bieg miał charakter zamknięty tylko dla uczestników), a wiek najstarszego uczestnika przekraczał 70 lat. Każdy na mecie otrzymał pamiątkowy medal i koszulkę. Mobilizacja środowiska reumatologów przerosła nasze oczekiwania. Piątek 13-go okazał się szczęśliwym dniem. Mamy nadzieję, że w przyszłym roku uda się zorganizować kolejną edycję imprezy, tym razem w Katowicach. Być może uda się zorganizować bieg otwarty, nie tylko dla uczestników kongresu.
I BIEG „MOVE IMPROVE – RUCH USPRAWNIA”
Pomijając, że od Gdyni byłem w okresie roztrenowania, tzn. wg definicji amatorskiej robiłem to, na co mi przyszła ochota, oraz że od ok. tygodnia przed biegiem w Sopocie odczuwałem dziwny ból w prawej pachwinie, to swój start mogę uznać za udany. Biegłem w tempie poniżej 5 min/km, co jak na mnie było dużym osiągnięciem. Na mecie o mało płuc nie wyplułem. Oczywiście miałem biec spokojnie, na luzie, do tego też namawiałem innych… po wystrzale pistoletu startera harty ruszyły, a ja nieudolnie za nimi. Po biegu znowu czułem dziwny dyskomfort w pachwinie.
W sobotę po biegu dały znać o sobie lekkie zakwasy. A przede mną była ok. 8 godz. podróż do domu samochodem. Skarpety kompresyjne na nogi i w drogę. Oczywiście to, że w piątek pobiegłem za mocno można by mi wybaczyć, gdyby nie jeden fakt… na niedzielę miałem zaplanowany start w półmaratonie w Tychach. Co? Ja nie wystartuje? Zapisałem się już dawno, ale opłaty nie zrobiłem, bo organizator obiecał mi, że będę to mógł zrobić na miejscu. Wychodząc z domu w niedzielę rano wiedziałem, że bieg na 5 km dwa dni przed półmaratonem to nie jest dobry pomysł. Po dojechaniu na miejsce okazało się, że miejsc nie ma… zabrakło chipów. Mogę wystartować na 10 km… też bez chipa. To ja chcę w półmaratonie… też bez chipa… czas sobie zmierzę sam. Nie można. Po czasie okazuje się, że część zapisanych nie zgłosiła się. Można się zapisać i opłacić start… chip też będzie. Do startu zostało 15 minut. A rozgrzewka?!? Pal ją licho, byle by się szybko zapisać i otrzymać chip. Pani przy komputerze obsługująca zapisy była Czeszką… S T A J S Z C Z Y K… dobrze, jeszcze raz powoli. S…
Chip na nogę… ups ten jest inny… na sznurowadła… jak to zawiązać?!? Uff, jest na miejscu. Szybko na start, zostały 2 min… 3… 2… 1… Stoimy. Beznamiętny głos przez megafon ogłasza, że start się opóźni, bo… policja nie wydała jeszcze zgody na zawody. I tak co 15 min. No to stoimy. Stoję i piję. Piję to, co miałem przygotowane na pierwsze km biegu. Muszę iść do toalety. A jak nie zdążę wrócić? Zdążyłem. Stoimy. Wypiłem całą butelkę. Nogi mam jak z kamienia. Zakwasy. Muszę iść do… zdążę? Nie zdążę, start za minutę. Nie ma to jak dobrze zacząć bieg, mięśnie zakwaszone, brak rozgrzewki ale za to pęcherz pełny. Idę jak burza, czyli jak na mnie tempo poniżej 5 min/km, ostatnia „piątka” tak mnie ośmieliła. Wiem, że przynajmniej 5 km powinienem wytrzymać, a potem się zobaczy. Jest połowa września, ale pogoda postanowiła zrobić tego dnia niespodziankę, ostatni akord lata, jest 20 stopni. Biegnąc w czapeczce, czuję po paru km, jak mózg zaczyna mi się gotować. Resztę trasy biegnę z czapką w ręku, jakby mało było komplikacji. Punkty odżywcze miały być co 4 km… były łącznie dwa na całą trasę. Może i dobrze, i tak nie mogę dużo pić. Chcę mi się oczywiście, ale pełny pęcherz jakoś mnie powstrzymuje.
Nie wiem, jakim cudem, ale utrzymuje tempo niewiele ponad 5 min/km. Na ostatnich km modlę się o litość, ale linię mety mijam na własnych nogach. Czas 1:49 to o 5 i pół minuty lepiej niż pół roku wcześniej w moim debiucie w Krakowie. Nie mogę się tylko schylić, ale to szczegół, o odwiązanie chipa proszę obsługę. Podczas biegu nic mnie nie bolało, po nim też nie odczuwam żadnych dolegliwości bólowych. Po 10 dniach idę na pierwszy trucht, spokojne 30 min, czuję, że zaczyna mnie boleć pachwina… boli co raz bardziej. Wracam do domu. Nie jest dobrze. Ból jest zbyt silny. Ale co się dzieje? Na drugi dzień mam trudności z wstaniem z łóżka. USG zrobione w pracy pozwala zlokalizować źródło bólu – naderwanie włókien mięśnia prostego brzucha od strony przyczepu do spojenia łonowego. Organizm też szukał równowagi. Nie chciałem mu jej dać sam, to wymyślił inny sposób, żeby ją osiągnąć. Chciał zwyczajnie odpocząć. 1,5 m-ca bez biegania i roweru. Pływałem luźno 3-4 w tygodniu, ale czasem nawet po pływaniu czułem ból.
Treningi rozpocząłem dopiero od listopada. Do teraz jeszcze po mocniejszym biegu czuje dyskomfort, choć kontuzja się zagoiła. Jednak z biegu na bieg jest coraz słabszy. Pomny swoich zmagań w minionym sezonie, pierwszym sezonie tri, jakimkolwiek pierwszym sezonie sportowym w moim życiu postanowiłem dla równowagi odciążyć się od myślenia co, jak i kiedy zrobić w treningu. Oddałem się pod opiekę trenera. I tak wkroczyłem niepostrzeżenie w 8 tydzień treningów z jasno wyznaczonymi celami na 2014 rok. W tygodniu Świątecznym dla równowagi trener zarządził regenerację, tylko 7 luźnych treningów. A ja się trenera słucham. Aż sam jestem zaskoczony… jak bardzo!
Postaram się osiągnąć w tym tygodniu równowagę… usiądę i zastanowię się jak to robić.
„Dr n. med. Marcin Stajszczyk jest specjalistą reumatologiem i specjalistą chorób wewnętrznych. Aktualnie pracuje w Śląskim Szpitalu Reumatologiczno-Rehabilitacyjnym im. Gen. J.Ziętka w Ustroniu, w którym pełni funkcję Kierownika Oddziału Reumatologii oraz Koordynatora Leczenia Biologicznego. Główny temat zainteresowań zawodowych stanowią zapalne choroby reumatyczne oraz nowoczesne sposoby ich leczenia. W debiutanckim w triatlonie 2013 roku ukończył zawody na dystansie 1/4 IM w Malborku i Szczecinku w serii Garmin Iron Triathlon oraz zawody na dystansie 1/2 IM podczas Herbalife Triathlon Gdynia w czasie poniżej 6h.”
Pisz Danka, pisz:))))
Bardzo mi się podobają powyższe słowa, człowiekowi od razu motywacja skacze jakby o 100% w górę. Aż chyba zaraz sama coś napiszę, trzeba wywalić z siebie to co siedzi gdzieś w głębi duszy 🙂
Tak Arturze, mając w perspektywie bieg wiedziałem, że równowagę znajdę:)
Ostatnie dwa treningi pływackie kończyłem dla równowagi kolejnymi 60 min w wodzie ucząc 5-letniego synka pływać, robi postępy:) Potrafi już z deską kilkanaście m przepłynąć a pod wodą 2-3 m:))) Ale jak padłem po powrocie do domu to ledwo wstałem na trening na trenażerze;)
No i znalazles rownowage w bieganiu:)) Tam Ciebie „nie pokonano”:)))) Fajny tekst!
Dziękuję za dobre słowa ale pamiętajcie wszystko co powiecie lub napiszecie może być wykorzystane przeciwko Wam kiedy najmniej się tego spodziewacie… dzisiaj rano przed wyjściem na bieg miałem małą sprzeczkę w domu, na koniec szybkiej wymiany słownej, z której wyszedłem pokonany żona skwitowała „Teraz poszukaj sobie równowagi w tej sytuacji”;))))
Panie doktorze, proszę pisać takie teksty jak najczęściej. Oczywiście z zachowaniem „chwiejnej równowagi”. Wbijają człowieka w sportowe buty i dres, dodają otuchy, pomagają dyscyplinie. Oczywiście nie życzę Panu aby odbywało się to kosztem innych wymiarów życia ale było częścią harmonijnego rozwoju wszystkich, również Pana pacjentów i czytelników.
Gratuluję życiówki! :)))
Widzę, że doświadczyłeś „przyjemności” biegania z pełnym pęcherzem 🙂 Na zawodach czysto biegowych jakoś udaje mi się tego uniknąć (nawet na maratonie) – zaliczam nawet 3 wizyty w ustronnym miejscu. Natomiast na triathlonach, począwszy od 1/4 IM mam z tym straszny kłopot – ciśnie zaraz po wyjściu z wody, a potem… jest tylko gorzej 😉 Z bólem pachwiny także jestem świetnie zaznajomiony – męczyłem się z tym cały sezon, teraz jest lepiej, ale po mocniejszym bieganiu dyskomfort powraca. Nie wiem, czy przyczyna jest taka, jak w Twoim przypadku (różne wersje były testowane), ale jest to prawdopodobne – wydaje mi się, że „prapoczątek” tej dolegliwości miał miejsce, kiedy na biegówkach gwałtownie ześliznęła mi się do tyłu lewa narta.
Ja tam równowagę w święta przywracałem robiąc wszystko to, czego nie robię na co dzień :-)) jadłem ciasta, słodycze, winko, itp 🙂 ale oczywiście potrenowałem trochę…tylko trochę…dla równowagi…
Kwintesencja hobby, dzięki któremu z jednej strony jesteśmy podziwiani przez najbliższych a z drugiej strony narażeni na zarzuty o poświęcaniu cennego czasu na zajęcia „pozadomowe”. Trafna diagnoza. Recepty brak, bo każdy indywidualnie musi dobrać lekarstwo i dawkę 🙂
Każdy z Nas boryka się z jakimiś problemami i walczy z wewnętrznymi rozterkami… To, że możemy się nimi podzielić stanowi część zbiorowej terapii. Szukamy akceptacji swoich poczynań i właśnie na stronie AT często ją znajdujemy. Marcinie w dużej części utożsamiam się z tym pięknym tekstem…. Dzięki!