Od Redakcji; Przedstawiamy dziś kolejny tekst nadesłany na konkurs, który potrwa do końca czerwca. Inspirowani felietonem Macieja Dowbora prosiliśmy Was o nadsyłanie swoich przemyśleń dotyczących trenowania triathlonu, obecności tej dyscypliny sportu w Waszym życiu – jak udaje się Wam pogodzić trenowanie z pracą, życiem rodzinnym, nauką. Autor najlepszego tekstu zostanie nagrodzony reprezentacyjnym zegarkiem Ironman Timex o wartości prawie 500-set złotych. Dziś tekst autorstwa Sebastiana Banasia i zdjęcia, które, motywują go do trenowania.
Już jako nastolatek byłem wysportowany, uprawiałem piłkę nożną przez 8 lat swojego młodzieńczego życia. Wiedziałem, że szanse aby zostać zawodowym piłkarzem są raczej marne, ale sam sport był tym, co cieszyło. Wraz z maturą skończyła się piłka, przeniosłem się do innego miasta na studia i moja aktywność fizyczna zaczęła drastycznie spadać, a skoro w naturze nic nie ginie, aktywność spadała – waga wzrastała. Kolejny etap życia zaczął się po studiach, rozpoczęła się praca zawodowa, miałem jeszcze mniej czasu, mniej ruchu, złe odżywianie, co musiało odbić się na kondycji. 30 kwietnia ubiegłego roku, jako 25-latek postanowiłem coś ze sobą zrobić. Miałem już dość patrzenia na gościa w lustrze z przygarbioną sylwetką, zmęczoną twarzą, spuszczoną głową, ciągłym narzekaniem i tą przeklętą wagą. 90kg przy 182cm wzrostu. Założyłem ubranie do biegania, poszedłem na najbliższą bieżnię i zrobiłem test mojej kondycji. Po lekkiej rozgrzewce bieg na 1000m, na 95%. Czas … 4:37 i ledwo mogę oddychać, wracam do mieszkania prawie na czworakach….
Rok później meta Cracovia Maraton, na zegarze 3:13:47 (4:37min/km czas „przelotowy”), właśnie wbiega zawodnik z uśmiechem na twarzy, wyprostowany, pewny siebie, wyglądający świeżo (pomimo 42,195 km w nogach), coś mamrota pod nosem, to co wypływa z jego ust to: YES I CAN. Tak, to ja po przemianie. Po tym fatalnym treningu w 2011 roku zmieniłem swoje życie. Po pierwsze chodziło o zgubienie zbędnych kilogramów. Z czasem zmieniło się to w styl życia i codzienność. Złapałem tego bakcyla ścigania się, walki z sobą, pokonywania własnego lenistwa.
Ale co z tym triatlonem? Prosta sprawa. Po przebiegnięciu pierwszego maratonu stwierdziłem, że skoro mam go za sobą, trzeba wymyślić coś mocniejszego. Tak padło na triatlon, zapisałem się w ostatnim rzucie na Susz – była to już dogrywka o ostatnie wolne miejsca. Pierwszy krok za mną, ale co z rowerem i pływaniem? Rower, zawsze był mi bliski, raczej w postaci MTB, ale był. Co więcej, nigdy w życiu nie jeździłem na szosie. Zima przebiegła pod tematem siłowni, rower stacjonarny, spinning, trenażer. Dopiero na wiosnę zakupiłem swoją „maszynę” i od razu się zakochałem. Ta szybkość, te dystanse, ta swoboda …. wiatr w kasku.
Pływanie? No cóż, pływać uczyłem się sam, dlatego jestem świadom mojej fatalnej techniki. Dobrze, że nie muszę oglądać się z brzegu basenu. Z każdym treningiem jestem w stanie pokonywać coraz dłuższe dystanse, ale czasy nie są najwyższych lotów. Może z czasem popracuję i nad tym.
.
Najważniejsze, abym 7 lipca o godzinie 14:30 znów pokonał metę z uśmiechem na ustach i powiedział YES I CAN.
{gallery}banas_konkurs{/gallery}