Jakub Pagórski: „Miejsce w MŚ nie ma znaczenia. Chcę zrobić swoje i pokazać moc”

Zanim Jakub Pagórski rozpoczął starty w triathlonie, musiał najpierw potrenować pływanie. Przez pewien czas trenował sam, a od pewnego czasu w ramach „Misji Utah” współpracuje z profesjonalnym trenerem. W naszej rozmowie przyznaje, że niska temperatura może stanowić problem, ale i tak zachowuje optymizm, bo trenował ciężko cały rok. – Myślę, że będzie dobrze. Jestem pozytywnie nastawiony i nie dopuszczam do siebie żadnych złych myśli – mówi.

ZOBACZ TEŻ: Jacek Jędrasiewicz: „Zawsze chciałem wygrywać zawody, a nie tylko na nie jeździć”

Akademia Triathlonu: Możesz powiedzieć, jak rozpoczęła się Twoja triathlonowa przygoda? Co w ogóle urzekło Cię w tym sporcie?

Jakub Pagórski: Nie pamiętam, pod jaką nazwą były te zawody w Olsztynie, w których startował brat. Chyba Elemental Tri Series. Zdecydowałem, że pojadę z bratem i zobaczę w ogóle, jak takie zawody wyglądają i na czym to polega. Nie miałem pojęcia, jak to wygląda. Pojechałem, zobaczyłem, że jest naprawdę fajnie i atmosfera na zawodach jest rewelacyjna. Nie byłem jednak przekonany do tego sportu. Nie miałem zaplecza pływackiego. Nauczyłem się pływać bardzo późno. Bardzo długo nie umiałem pływać jako dziecko. Przykładowo cztery baseny sprawiały mi problem.

W liceum mieliśmy jednak pływanie raz w tygodniu. Zacząłem też raz chodzić samemu. Coraz lepiej pływałem. Gdy poszedłem na studia (Akademia Marynarki Wojennej), to tam mieliśmy również basen dwa razy w tygodniu. Dzięki temu stwierdziłem, że spróbuję swoich sił w triathlonie.

Co mnie urzekło? Jak pojechałem na zawody, to na pewno atmosfera i cała logistyka. Jestem spośród tych ludzi, którzy uwielbiają planować cały dzień. Zobaczyłem, że tego wymaga triathlon. Zakupiłem sprzęt dla amatora, zapisałem się na 4 imprezy krajowe i stwierdziłem, że warto spróbować swoich sił, aby zobaczyć, na co mnie stać. Dobrze czułem się w sportach wytrzymałościowych. Pływanie poprawiłem, do tego dołożyłem rower i stwierdziłem, że warto wystartować.

Jakub Pagórski
foto: Jakub Pagórski IG

AT: Jesteś już w St. George i za tobą tydzień adaptacji treningowej. Jak się czujesz i jakie są Twoje pierwsze wrażenia?

Jakub Pagórski: Do St. George przyleciałem 17 października. Trenować zacząłem dzień później. Oczywiście przyleciałem dwa tygodnie przed zawodami, aby odpowiednio się zaaklimatyzować przed najważniejszym startem tego sezonu. Nastawiałem się na ciepły wyścig, na gorącą pogodę i upalne dni. Dlatego przyleciałem wcześniej, aby się przestawić. Oczywiście lato w Polsce było ciepłe, ale wrzesień i październik są już chłodniejsze. Do tego pierwsze 2-3 dni zmiana czasu i do tego chciałem się też przyzwyczaić.

Ogólnie nie miałem jakichś większych problemów. Jestem zawodnikiem, który lubi startować w cieple. Gdybym miał wybierać skrajne warunki, czyli upał albo mróz, to zdecydowanie wolę ścigać się w upale. Jestem ciepłolubny, co do czego nie mam wątpliwości. Pierwszy dzień treningowy nie wskazywał, abym miał jakieś problemy. Czułem się bardzo dobrze. Pierwsze wrażenie było takie, że jest dobrze i trzeba dalej robić swoje, przyzwyczajać się do temperatury i wystartować.

AT: Wygląda na to, że zmienna pogoda Utah już daje o sobie znać. Temperatura spadła znacząco i za kilka dni będzie to kilka stopni Celsjusza nad ranem. Zapowiada się dodatkowe wyzwanie?

JP: Nastawiałem się na upał, bo takie były prognozy. W zasadzie od 18 października poranki nie były gorące. Było już kilkanaście stopni. Pogoda zmieniła się znacząco i nie ukrywam, że jest dla mnie minus. Jak wspominałem, wole ciepłe warunki. Prognozy są takie, że rzeczywiście trzeba będzie startować w bardzo trudnych warunkach. Temperatura wody to około 18 stopni Celsjusza. Następnie wyjście na rower w kilku stopniach powyżej zera. Można zamarznąć i mieć po wyścigu. Jest to dla mnie dodatkowe wyzwanie, ale biorę je na klatę. Warunki są dla wszystkich takie same. Trzeba się odpowiednio przygotować. Tutaj też to trenuje.

Na ostatnie treningi wychodzę w porach, w których będę zaczynał daną konkurencję, żeby przyzwyczaić się do temperatury 6-8 stopni, aby sprawdzić, jak się czuję i jak się odpowiednio przygotować. Myślę, że będzie dobrze. Jestem pozytywnie nastawiony i nie dopuszczam do siebie żadnych złych myśli. Będę walczył i zobaczę, co z tego wyjdzie.

AT:  Czym są dla Ciebie te mistrzostwa świata? Marzeniem, ukoronowaniem sezonu, czy kolejnym celem w tej przygodzie (karierze?)

JP: Dla każdego sportowca mistrzostwa świata są marzeniem. Nie będę ukrywał, że dla mnie również. Szczególnie że jestem w tym sporcie od niedawna. Trenuję 5 lat. To nie jest długi czas. Kwalifikacja na MŚ i to, że tutaj jestem, to spełnienie marzeń.

Jest to też ukoronowanie sezonu. Cały sezon myślałem o tym starcie, jest to też wyścig priorytetowy kończący ten sezon. Przed każdym sezonem stawiam sobie cele. Ten start jest faktycznie celem głównym, który chcę zrealizować. Na tym zakończę moje tegoroczne starty i myślę, że będę mógł kontynuować karierę, ale na nieco wyższym poziomie.

AT: Twoje wyniki na połówce są coraz lepsze. Trzy lata temu zaczynałeś od czasu ponad 5 godzin. Później było to już 4 godziny i 46 minut. W lipcu pomimo problemów znów poprawiłeś życiówkę, chociaż nie byłeś zadowolony. Patrząc z perspektywy ostatnich lat i miesięcy, jesteś zadowolony z postępów?

JP: Wiadomo, że od czegoś trzeba zacząć. Zacząłem bardzo mocno, bo moim pierwszym dystansem w triathlonie była połówka. Etap biegowy to już była walka o życie. Pomimo że wywodzę się z biegania, to źle obliczyłem swoje siły i musiałem po prostu momentami iść. Wtedy myślałem, że jest to łatwiejszy sport, ale to mnie zweryfikowało.

Jak każdy sportowiec się nie poddaję. Co rok poprawiam wyniki, wchodzę na coraz wyższy poziom, jak sportowiec, który robi progres. W pewnym momencie robi się to trudniejsze. O to w tym chodzi. Jasne, można uprawiać turystykę startową i jeździć sobie oraz zwiedzać, ale mi nie o to chodzi. Ja lubię rywalizację, lubię progres. W perspektywie lat i miesięcy go widzę. Teraz jest mniejszy, ale to normalnie. Nie chciałbym sytuacji, w której nagle wystrzeliłem i zrobiłem połówkę w okolicach 4 godzin, a później byłaby stagnacja lub regres. Chce poprawiać się małymi krokami, czerpać z tego radość i być zdrowym. Chodzi o to, aby nie ucierpiało zdrowie fizyczne i psychiczne, a były postępy. Będę dalej szedł tą ścieżką.

Jakub Pagórski
foto: Jakub Pagórski IG

AT: W zeszłym roku trenowałeś sam. Teraz współpracujesz z Jakubem Woźniakiem. Jak oceniasz ostatni rok? Podporządkowałeś go właśnie pod start w Utah?

JP: Od początku kariery prowadziłem sam siebie jako zawodnika. Robiłem to intuicyjnie, chociaż oczywiście starałem się opierać na planach treningowych dostępnych w internecie i na forach. Starałem się to wszystko łączyć i układać jak najlepszy plan dla siebie. Był progres, ale później zaczęły się schody. Nie umiałem wstrzelić się z formą i zrealizować założeń na zawodach. Cyferki się zgadzały na treningach, ale na zawodach nie było mocy. Dlatego postanowiłem rozpocząć współpracę z trenerem. Wyniki pozwalały też podejść do tego na poważnie i wejście na wyższy poziom. Skończyło się „bujanie” od treningu do treningu.

Zdecydowałem się na współpracę z Kubą Woźniakiem. Uważam, że Kuba ma fachowe podejście do całego sportu. To mądre i zdrowie spojrzenie, o czym świadczy ten mój ostatni rok. Mam sezon od października do października i nie było żadnych urazów. Cały czas startuję w pełnym zdrowiu. Oczywiście pojawiają się jakieś mikrourazy, ale to wpisane jest w zawód sportowca. Mogłem normalnie trenować. Wielkie słowa uznania dla trenera, który układał mądry trening, a nie trenował mnie, abym tylko „wystrzelił”.

Nie da się ukryć, że ostatni makrocykl był podporządkowany pod ten start, szczególnie pod te przewyższenia w Utah. Wprowadziliśmy dużo jednostek, które mnie na to przygotowują. Dwa ostatnie tygodnie sierpnia spędziłem na obozie w Szklarskiej Porębie. Bardzo dużo kolarstwa, przewyższeń, były też biegi. Myślę, że te dwa tygodnie wyszły na plus. Później był start w Radkowie, który też był z przewyższeniami. Startowałem na ćwiartce i tam na 10,5 km biegu to przewyższenia były jak w Utah. W Radkowie miałem najlepszy czas biegowy. Pokazuje to, że praca została sumiennie wykonana i będę mógł to pokazać.

 

Wyświetl ten post na Instagramie

 

Post udostępniony przez Jakub Pagórski (@pagor_triathlete)

AT: Analizowałeś już pewnie trasę w St. George. Co może stanowić największe wyzwanie podczas wyścigu? Jest coś, czego się obawiasz?

JP: Od początku, jak jestem w St.George, staram się wszystkie treningi kolarskie wykonywać na odcinkach będących częścią zawodów. Przejechałem odcinkami już w zasadzie całą trasę, bo tak miałem ułożone treningi. Na Snow Canyon jest wymagający podjazd. Osobiście jednak obawiam się zjazdów, gdzie trzeba pojechać odważnie. Podjazdy przejechałem, nie są jakieś straszne. Na zjazdach trzeba będzie odważniej jechać, aby nie zyskać na podjeździe, a nie stracić na zjeździe.

Przebiegłem też trasę biegową. Nie ma na niej nic strasznego. Trenowałem to wszystko i jestem przygotowany. Bardziej obawiam się pogody, która może namieszać. Jak mówiłem, jestem ciepłolubny i jak wyjdę na rower i będę marzł, to może być po zawodach. Muszę utrzymać ciepło ciała i przez cały wyścig konsekwentnie robić swoje.

AT: Masz jakieś konkretne założenie na ten wyścig? Co musi się stać, aby Misja Utah zakończyła się pełnym sukcesem?

Jakub Pagórski: Na każdy wyścig mam konkretne założenia. To nie jest tak, że przyjeżdżam i „niech się dzieje wola nieba”. Mam w głowie jakiś plan. W przypadku St. George nie chcę popełnić żadnego błędu. Co mam na myśli? Odpowiednio przygotować się do panujących warunków. Pływanie w piankach na 100%. Chce popłynąć swoje, oszczędzając trochę siły. Nie ukrywam, że to moja najsłabsza strona. Będę starał się wykorzystać nogi rywali, aby oszczędzić trochę sił, wyjść na rower i przesuwać się do przodu: powoli i sumiennie o kolejne lokaty do przodu.

Nie jest to jakaś tajemnicza strategia, ale na pewno rozważę długi rękaw na rower, aby nie przymarznąć. Myślę, że to założenia bardziej logistyczne. To, co wytrenowałem, to już wytrenowałem. Będę sumiennie robił swoje. Na rowerze i biegu chcę się przesuwać. Ile lokat to będzie, zależy od przygotowania rywali. Jeżeli będzie trochę mocniejszych zawodników, skończę na 50. miejscu. Gdy będzie ich jeszcze więcej, to na 80. miejscu. Jeśli ja będę mocniejszy, do będzie TOP20. To nie jest istotne.

„Misja Utah” fajnie brzmi. Najpierw była jednak „Misja Tallinn”. To były moje pierwsze zawody IRONMAN i cały rok myślałem, aby zdobyć kwalifikację na Utah. Wtedy jeszcze miały się one odbywać w nowozelandzkim Taupo. Po awansie przeszedłem do realizacji „Misji Utah”.

Lubię mieć wszystko zaplanowane. Tak planuję każdy dzień i miesiąc. Jestem człowiekiem, który lubi porządek. Wyznaczam sobie cele krótkoterminowe i długoterminowe. Co musi się stać, aby misja ta zakończyła się pełnym sukcesem? Moim założeniem jest popłynąć swoje, wyjść na rower, przesunąć się, wyjść na bieg, pokazać moc. Chcę ukończyć zawody na jak najwyższym miejscu. Nie myślę o jakimś konkretnym. Miejsce to zwieńczenie treningu i tego, co udało mi się wypracować na przestrzeni miesięcy, roku lub makrocyklu. Tak do tego podchodzę.

 

Wyświetl ten post na Instagramie

 

Post udostępniony przez Jakub Pagórski (@pagor_triathlete)

Nie mam założenia, jeżeli chodzi o miejsce, ale mam w kontekście każdej dyscypliny. Chcę wpaść na metę i powiedzieć, że był to mój najlepszy start w życiu. Po to celuję z formą w ten jeden dzień, aby dać z siebie wszystko, a wynik był dowodem mojej pracy.

Mam nadzieję, że pokażę, na co mnie stać i będę godnie reprezentował nasz kraj na arenie międzynarodowej. Jeśli wbiegnę na metę i będę zadowolony, to misja zakończy się sukcesem.

AT: Czego Ci życzyć przed startem w MŚ?

Jakub Pagórski: Jak każdemu zawodnikowi – zdrowia. Jeśli jest zdrowie, to jest wszystko. Oczywiście, żeby nie było kapcia lub defektu roweru. Sprzyjającej pogody, braku wiatru, wysokich temperatur i żeby woda miała więcej niż 18 stopni. Chociaż to chyba niemożliwe, chyba że ktoś podgrzeje (śmiech). Reszta zależy ode mnie i tego, jak się przygotowałem.

Grzegorz Banaś
Grzegorz Banaś
Redaktor. Lubi Lionela Sandersa i nowinki technologiczne. Opisuje ciekawe triathlonowe historie, bo uważa, że triathlon jest wyjątkowo inspirującym sportem, który można uprawiać w każdym wieku. Fan dobrej kawy i książek Jamesa S.A. Corey'a.

Powiązane Artykuły

Śledź nas

18,455FaniLubię
2,504ObserwującyObserwuj
443SubskrybującySubskrybuj

Polecane