Najszybszy Polak w Xtreme! Swissman 2015, cz. II

Wiedziałem jedno, gdzieś tam na 2200m są oni… gdzieś tam w chmurach. Przełęcz to nic innego jak strefa zmian, która była mistrzostwem w wykonaniu Kuby i Rafała. Nim się obejrzałem jedzenie i picie było na miejscu, ja dopinałem ostatni zamek mogąc ruszać w drogę. Na zjeździe, we mgle i padającym deszczu ze śniegiem, doceniłem mój nowy nabytek – kask Casco z pomarańczową szybką. Przyznaję, dał mi on olbrzymią przewagę na zjazdach nad osobami używającymi standardowych okularów. Teraz już widziałem jak czują się kierowcy F1 jadący w deszczu. Szybka nie parowała, idealnie odprowadzała wodę, zwiększała widoczność, a dodatkowo dawała mi ochronę przed gradem, którego uderzenia były bardzo odczuwalne. Strach na szybkim zjeździe szybko ustąpił miejsca uczuciu przeszywającego zimna, to właśnie zimno zmuszało, aby nie zwalniać, jechać jeszcze szybciej wypatrując kolejnego podjazdu, na którym będę mógł się choć trochę ogrzać. Kolejna przełęcz to dodatkowe 300m wysokości i 3 stopnie mniej na termometrze. Chciałbym napisać, jak piękne były widoki, jak wspaniale się czułem i jak bardzo polecam to miejsce… i pewnie tak bym napisał, gdyby nie brak widoczności, bolące nogi i własne palce, na które musiałem patrzeć hamując, bo nie do końca byłem pewien, czy klamki się zaciskają czy nie. Trzecia a zarazem ostania przełęcz mimo swojego stromego podjazdu wyryła się w mojej pamięci jako ta najlżejsza. Może świadomość zbliżającego się końca części rowerowej, 30-kilometrowego zjazdu, albo co ważniejsze wysokiej temperatury (25 stopni), jaka czekała na mnie w T2, wymazała wszystkie negatywne myśli. Support, jak zawsze w pełnej gotowości, czekał na górze. I tak samo szybko jak ostatnio byłem znów na rowerze. To uczucie, gdy wchodzi się przemarzniętym do domu, wkładając ręce do letniej wody, a one szczypią, tak strasznie szczypią…

 

Dla mnie to szczypanie oznaczało tylko jedno – robi się cieplej.  Po około dwudziestu minutach, zjeżdżając ubrany na cebulkę, zaczynam rozpinać kolejne warstwy. Na 5 km przed T2 wyglądam jak powiewająca flaga. Zatrzymanie się nie wchodzi w grę, a nawet jeśli, to co ja bym zrobił z taka ilością ubrań?! T2 to strefa jakich mało – jedna toaleta, mały namiot oraz parking dla supportu, a to wszystko nad brzegiem lazurowego jeziora. Dojeżdzając już z daleka widzę,  jak mój support właśnie dociera na parking. Panowie ledwo zdążyli, a już myślałem, że będę mógł odpocząć. Oglądając filmy, widziałem dziesiątki osób kibicujących zawodnikom wpadającym do T2. U mnie było zupełnie inaczej  –  pusto i cicho.

 

Przekraczając belkę, w tym wypadku dosłownie była to kłoda drewna położona w poprzek drogi, usłyszałem tylko dzwonek, który zwiastował przybycie zawodnika do T2. Powoli zaczęło do mnie docierać, to co Kuba jakiś czas temu wspominał na górze – jestem gdzieś bardzo wysoko w klasyfikacji, brak kibiców, ciągła obecność samochodu organizatora oraz zadowolenie trenera (który miał oczy jak 5 złotych), to wszystko zaczynało mieć teraz sens. Rower wymieniam za plecak pełen suchych ubrań.

 

– Michał jak się czujesz ?

– Może być, ale teraz muszę chwilę odpocząć, bo nie dam rady.

– Idź się przebieraj, a ja zajmę się rowerem, jak będziesz gotowy ruszaj.

 

Jak na złość z nieba zaczyna mocno padać, na tyle mocno, iż ze stojącego ToiToia robię sobie przebieralnie – w końcu i tak jestem sam w strefie. Od rozmowy z Kubą nie mijają 2 minuty, gdy w mojej głowie pojawia się wizja osób, które wyprzedają mnie, gdy ja siedzę w  “przebieralni”. Na zewnątrz nadal Kuba zbiera moje rzeczy, gdy ja, jak poparzony, wyskakuję i pędzę przed siebie.

 

– Co? Już? Miałeś odpocząć!

– Chyba już, widzimy się za 15 km!

 

Na trasie biegowej przygotowanej przez organizatora można zatracić poczucie czasu. Pierwsze 20 km to ścieżki pieszo-rowerowe prowadzące przez piękne alpejskie miasteczka usytuowane w dolinach, tuż obok lazurowych jezior. Nigdy do tej pory nie było mi dane biegać w takich miejscach – dlatego właśnie tę część trasy wspominam najmilej. Co jakiś czas z nieba padał deszcz, tak szybko jak przychodził, tak szybko odchodził. To chyba urok tych gór, bo tubylcy zdawali się nawet nie zauważać tej lejącej się z nieba wody. Od 15 do 28 km towarzyszy mi Kuba. Była to naprawdę dobra decyzja, bo ściana (jedna z wielu, lecz ta była wyjątkowo wysoka) na 25 km, mogła okazać się nie do przeskoczenia. Kilka słów trenera, motywująca rozmowa z Kacprem Adamem oraz świadomość, że na monitorach kropka, którą śledzi tak wiele osób, właśnie stanęła, dało mi porządnego kopa. Teraz byłem już za blisko, aby się poddać, o rezygnacji nie było mowy, teraz musiałem trzymać tempo i gnać do przodu (gnać to chyba zbyt przesadzone słowo). Nadal miałem szansę na utrzymanie się w TOP5.

 

Na 28 km Kuba znika, aby zgodnie z regulaminem w punkcie kontrolnym na 32km “odprawić” nasze plecaki. W tym momencie doceniam rolę supportu – niekoniecznie, jako wielbłąda do noszenia kurtki, a raczej osoby, która potrafi zauważyć zbliżający się kryzys i tak poprowadzić myśli, aby bezpiecznie go ominąć.

– Michał potrzebujesz czegoś w punkcie kontrolnym, jakieś żele, cola ?

– Załatwicie mi kanapkę, taką jak na wycieczki, z serem.

 

Wokół punktu kontrolnego tłoczyły się dziesiątki osób. Przypadkowi turyści, organizatorzy, ale przede wszyskim rodziny i znajomi uczesników.  Z daleka widziałem powiewającą flagę GT RAT – był mój support, dojechał też Wojtek – wszyscy na miejscu. Organizator bierze mnie do namiotu, uścisk dłoni, kilka kontrolnych pytań, czy na pewno wiem, co robię? I dostaję zielone światło na dalszą drogę. No to zaczynamy ostatnie 10 km. Jeszcze 10 godzin wcześniej cel był jeden – być w pierwszej dwudziestce. Już wiedziałem, że zrealizowałem go w 100%, więc czemu nie spróbować zrobić 200%? Spojrzałem na Kubę, szybka analiza sytuacji i zmiana planów. Dajemy z siebie wszystko. Staramy się utrzymać pozycję przy okazji kończąc trasę biegową w maksimum 5h. Czułem się jak Frodo, który szedł, szedł i szedł, a ta jego góra ciągle była daleko. W każdym możliwym momencie starałem się biec, takich momentów nie było jednak zbyt wiele. Szybki marsz zdawał się być bardziej efektywną formą pokonywania tej trasy. Na czwartym podbiegu spadam o jedną lokatę.

– Kuba nie oddam już nawet jednego miejsca, nawet jakbym miał tu na czworaka zasuwać.

 


Jeszcze kilka zakrętów, na szczycie widać już flagi Swissman-a, teraz nogi niosą same. Nie czuć zmęczenia, głodu, pragnienia – całe ciało przepełnia radość, a do oczu cisną się łzy. Nie myślę o tym, że jestem piąty na mecie, jestem szczęśliwy bo dotarłem, spełniłem swoje marzenie, które kilka miesięcy wcześniej wydawało się nieosiągalne. Niemożliwym jest opisanie emocji, które w tym czasie mi towarzyszyły, nigdy wcześniej nie przeżyłem czegoś podobnego. 5 czas w open na 211 zawodników, którzy dotrali do mety. Czas: 18:53. Euforia po chwili zaczyna ustępować miejsca uczuciu zimna i zmęczenia. Mimo mojej chęci pozostania w tym miejscu, trener szybko sprowadza mnie do kolejki.

 

Hostel znajduje sie tuż obok dolnej stacji kolejki oraz miejsca gdzie rozpoczyna się ostatnie 10 km trasy biegowej.  Z tego miejsca mogę obserwować kolejnych zawodników rozpoczynających ostatni etap zmagań  – tak naprawdę to oni, idąc z lampkami, są prawdziwymi bohaterami tych zawodów. Rozładowany do tej pory telefon dostaje w końcu dawkę prądu. Po chwili zmuszony jestem go wyłączyć, aby móc iść spać. Dziesiątki e-maili, postów, telefonów –  chyba dopiero w tym momencie dociera do mnie, co tak naprawdę stało się tego dnia. Przynajmniej na rok, bo mam nadzieje, że jakiś Polak wygra te zawody. Ja stałem się najszybszym Polakiem w historii zawodów Xtreme. Ten sukces nie jest sukcesem jednej osoby. Szczególne podziękowania dla Olimpii za wsparcie na każdym etapie przygotowań, Kuby Adama za bycie moim trenerem do ostatniego metra, Rafałowi za spokój na trasie i przygotowanie godne najlepszego pilota WRC, Michałowi Kuczyńskiemu za relację foto. Wojtkowi za poświęcenie swojego prywatnego czasu i wspieranie mnie na trasie zawodów. No i przede wszystkim Wam, patrzącym godzinami w niebieską kropkę przesuwającą się po mapie. Nieraz dawaliście mi motywacyjnego kopa! 

 

Dziękuję za wsparcie firmom: RoseBelle, 3F, Enervit, Room33, Veloart. A przede wszystkim dziękuję mojej żonie, trenerowi i grupie GT RAT!

 

 

Część pierwsza: „Ironman po szwajcarsku…”

Powiązane Artykuły

2 KOMENTARZE

Możliwość dodawania komentarzy nie jest dostępna.

Śledź nas

18,455FaniLubię
2,744ObserwującyObserwuj
16,300SubskrybującySubskrybuj

Polecane