„O tym jak się robi WYTOP!” – Maciej Dowbor

Długo nie dawałem znaków życia na AT. Nawet trochę się od całego tego triathlonowego zamieszania odciąłem, wycofałem i usunąłem w cień. Najwyraźniej tego mi było trzeba. Nie chciało mi się i nie miałem koncepcji o czym tu pisać. No bo ile można zamęczać wszystkich swoimi wewnętrznymi rozterkami i egzystencjalnym cierpieniem niezrealizowanego sportowca, który bardzo by chciał, ale w sumie to nie zawsze mu się chce. I cały czas walczy ze swoimi słabościami. A te nie zmieniają się od lat. Wciąż kocham słodycze i wszelkie próby walki z tym nałogiem kończą się sromotną porażką. Do szewskiej pasji mieszającej się z zazdrością doprowadzają mnie znajomi na FB dumnie prezentujący swoje sukcesy dietetyczne. Groźna twarz Mkona w arbuzowym kasku i kolejne przechwałki dotyczące gubionych kilogramów potęgują tylko moje zniechęcenie. Tak jak zdjęcia wymyślnych potraw z jakiegoś egzotycznego zielska, bez grama tłuszczu, bez grama kalorii…bez smaku.

     Moje kolejne próby odchudzania zazwyczaj wyglądają identycznie. Budzę się rano i z taką lekką dozą niepewności staję na wadze. Stoję, stoję…i oczom nie wierzę. W pierwszym akcie desperacji pędzę do toalety celem pozbycia się zbędnych kilogramów, w nadziei, że w przyrodzie nic nie ginie, a ja chętnie zwrócę naturze to i owo. Po 30 minutach walki z samym sobą i przeczytaniu Wyborczej od deski do deski, wracam pełen wiary w cudowne efekty porannego oczyszczenia organizmu. Niestety zazwyczaj efekt końcowy nie spełnia moich oczekiwań. Bo i oczekiwania są nie byle jakie, idące w grube kilogramy. Wtedy następuję drugi akt, desperacji rzecz jasna. Zrzucam z siebie zbędne, czytaj najcięższe, części garderoby. To najczęściej wciąż nie koi moich skołatanych nerwów. Pozostaje akt trzeci, dowód krytycznej frustracji i kompletnej bezradności. Pozbywam się wszystkiego co ma na sobie i może stanowić obciążenie. I wtedy dochodzi do kompletnej kompromitacji, bo jak inaczej nazwać sytuację, kiedy rozespana żona natyka się na swojego męża, golutkiego jak Pan Bóg go stworzył, kręcącego się na domowej wadze.

Na szczęście człowiek to istota szybko przystosowująca się do nowych okoliczności i nawet opętany triathlonem, nagi małżonek, który walczy z nadwagą, z czasem wzbudza jedynie współczucie i politowanie. Po takim porannym upokorzeniu najczęściej zaciskam zęby i z męskim postanowieniem podążam do kuchni celem rozpoczęcia procesu odchudzania. Śniadanie dietetyczne, zgodnie z zaleceniami ekspertów zjadam, pewny, że to właśnie dziś jest ten dzień. Zaczynam nowy proces, a jego efektem będzie wspaniała forma na nowy sezon, kaloryfer na brzuchu i urwane co najmniej 15 sekund na kilometrze. Nie, przepraszam… 30 sekund. Mniej więcej w okolicach południa zaczynam głodnieć. Pomny swych doświadczeń i porad znawców staram się trzymać założeń. Gdzieś w międzyczasie co prawda złapię jakiś kęs białej bułki i niezauważenie skubnę dwa ciasteczka z sali konferencyjnej. Ale po pierwsze to prawie nic, a poza tym te ciasteczka to chyba były owsiane, no i sportowiec musi jeść trochę cukru!! Nie musi?! No w każdym razie ja muszę!!! Wciąż dzielnie się trzymam. Obiad godny Roberta Korzeniowskiego – białe mięso, razowy makaron, dużo warzyw. Jestem gość. Już widzę oczami wyobraźni zachwyty i zazdrosne spojrzenia rywali podczas pierwszych zawodów w Olsztynie.

Naładowany pozytywną energią wracam do domu. Będę twardy jak skała, jak Ironman – z takim założeniem siadam na kanapie obok córki i żony. Jeszcze kilka godzin i pierwszy dzień zaliczę na 5 z plusem. Kładziemy dziecko spać. Jest naprawdę dobrze. Kiedy mała zasypia jest chwila dla siebie. Można  posiedzieć przed komputerem, obejrzeć coś w telewizji. A tam reklama goni reklamę. Słodkie napoje, chipsy, pizza. To na mnie nie działa. Ale zaczyna być coraz gorzej. Wchodzą reklamy ciastek  i batonów. To ja może wyjdę.

 

food

–  Chcesz lody?! – na to pytanie nie byłem przygotowany.
–  Nie, jestem na diecie – odpowiadam łamiącym się głosem – Mam marchewkę, zaraz sobie obiorę.  No i wcinam marchewkę jak jakiś królik czy inny gryzoń, wmawiając sobie, że to pyszne, zdrowe no i bez kalorii. A obok na kanapie trwa właśnie niczym nie niepokojona konsumpcja lodów. Moich ulubionych. Czekoladowych i bakaliowych. Patrzę łakomym i  zazdrosnym wzrokiem, a resztki mojej silnej woli topnieją jak marcowy śnieg. Najpierw niepostrzeżenie podkradam łyżeczką odrobinkę. Ale tylko po to by za chwilę siedzieć już z pełną michą i delektować się wybornym smakiem.   

      A dieta?! Nie zając, poczeka. W końcu do początku sezon jest jeszcze czas. Zacznę od jutra. Tak jak i mocne treningi. Przecież stara zasada mówi, że lepiej być niedotrenowanym niż przetrenowanym. A ja konsekwentnie dbam o to, aby  stawiać na to pierwsze. Dobrze, że to dopiero styczeń…

Powiązane Artykuły

25 KOMENTARZE

  1. @Łukasz, wiem i nie mam najmniejszych pretensji do nikogo. To logiczne i wiedziałem że na pobranie krwi do warszawy nie pojadę. Niech skorzysta ten kto jest blisko. Choć nie ukrywam że baaardzo po cichu liczyłem, że skoro w kilku miastach w Polsce są laboratoria organizatora to może i w różnych miastach będzie można oddać krew. Myślę, że wielu tak liczyło :))). I nie ma najmniejszego problemu, jakieś podstawowe badania z dwa razy w roku robię
    pozdrawiam

  2. Krzysztof! No przecież sam się wykluczyłeś z badań w pierwszym zdaniu maila 🙂 następnym razem centrum dowodzenia wyznaczymy we Wrocławiu 😉

  3. A tak swoją drogą pewnie jak kiedyś zaplanują na AT badania na głowę to pewnie dostanę voucher nr 1. Teraz nie załapałem się :))). To tylko krew 🙂

  4. Cześć chłopaki.
    @Marcin, rozbawił mnie ten wpis – przyznam jest dużo racji. Trochę jestem paranormalny to nie znaczy że nieraz nie patrzę w przyszłość z obawą. Ostatnio swojej Kasi powiedziałem, że tacy jak ja umierają na ulicy. A z drugiej strony nie wszystko musi być takie od linijki :)) @Artur, ja meksyk to mam codziennie :))) poukładać to wszystko. I nie zrobić sobie widocznej krzywdy :))). Zresztą wiecie jak to jest. Również pozdrawiam.
    Artur, nie wiem czy mi się wydaje, czy gdzieś między wierszami wyczytałem, że szykujesz się na ORLEN Marathon?

  5. Hahaha, Marcinie, o Krzysztofie to wszyscy wiemy:))) Napomne tylko, ze Chabowski (taki tam maratonczyk:)))) jest teraz w Meksyku na obozie (nie pracuje!) i biega mniej niz 200km tygodniowo. Czyli mniej niz pracujacy, trenujacy plywanie i rower Krzysztof:)
    Pozdrawiam Cie Krzychu!!!

  6. @Krzysztof – jak to mówią jak pacjent chce żyć to medycyna jest bezradna;))) Ty się wymykasz wszelkim normom i przyjętej za powszechną wiedzy:)))

  7. Chyba znalazłem sposób na słodycze Maćku – białko serwatkowe. Radzę spróbować mi na razie pomaga, choć nie trenuję jeszcze po kilka godzin dziennie, więc trudno powiedzieć jak będzie na wiosnę, kiedy organizm będzie błagał o węglowodany.

  8. Apropos diety i niektorych komentarzy widze ze potwierdza sie zasada ze ludzie lubia sluchac dobrych informacji na temat swoich zlych nawykow. Bo phelps jadl wszystko, palil chyba tez sporo, bo jakis maratonczyk chodzi do fast foodow itd. Ciekawe jakie wyniki mieliby ci sportowcy na zdrowej diecie? Tego nie wiemy, ale skoro fast foody i inne swinstwa nie sluza kanapowym kartoflom, jak mawiaja amerykanie, to jak moga sluzyc sportowcom, ktorzy wymagaja od swoich cial bicia zyciowek i rekordow.

  9. Cytując prawdziwych wyjadaczy traitlonu braci Brownlee „Każdy wytrzymałościowiec jest zawsze wiecznie głodny i ciągle zmęczony” Ja przestałem mieć wyrzuty wciskając w siebie rafinowane węglowodany i tego samego Wam życzę 

  10. He He . Bratnia dusza! Poranki u mnie wygladaja tak samo. Jak doczytalem o podjadaniu ciastek z konferencyjnego, to pomyslale ze to tez podobny scenariusz do mojego. Jak doszedlem do lodow, to juz bylem zaniepokojony ze to o mnie.

  11. @Marcin, biegam trochę mniej 20-26/dzień. Albo raczej biegałem – wracam do normy 26-30/dzień. Wynikało to z faktu, że złapałem kontuzje. Rozsypał mi się achilles. Jeden dzień odpuściłem i z dwóch treningów wróciłem marszo-biegiem. Rozsypał mi się na lodzie, robiłem mocny trening i uparłem się na śliskim utrzymać czas. Mój achillles spuchł jak bania a w dotyku był jak worek żwiru. Ale biegałem cały czas – trochę mniej i wolniej. A tak nawiązując do diet, kalorii …… itp. Ja nie odmawiam sobie niczego ale też liczę kalorię. Uważam, że najważniejsze jest to abyśmy pilnowali się. Jak zdarzy się że jeden dzień pójde w rozpasanie to dwa / trzy dni liczę kalorię i wszystko jest ok. I najważniejsze, aby radzić sobie z kilogramami. Jeśli jeden posiłek puste kalorie to następne dwa samo zdrowie. to jest wg mnie droga do sukcesu

  12. Problemem jest ze dopiero początek roku, do sezonu jeszcze szmat czasu, a waga juz leci , do lata mało zostanie na kościach.
    Organizm jak dobry piec, jak się rozgrzeje , to wszystko spali , paczki, lody, piwko. Wytop, a poco to? 😉

  13. Maciek, a o jakiej wielkości mowa, tzn jakiej cyfrze oczy nie wierzą?:) No niestety moja waga w tym roku także się lekko zwichrowała ale nie mogąc walczyć z apetytem próbuje zwiększać objętość treningu:) A dobór lektury to kwestia indywidualna, generalnie cała prasa codzienna z uwagi na poruszane tematy polityczne ma działanie porażające… a porażenie układu nerwowego prowadzi do zaparć:) @Krzysiek w Twoim przypadku nawet dziesięć pączków dziennie nie robi:) Dalej tyle biegasz?;)

  14. Mam tak samo jak Ty, problem z dietą nie od dziś, a najgorsze w tym jest, że nie mogę oprzeć się, no poprostu nie da się! Kombinuje co dnia jak tu zniszczyć robala, co tasiemcem zwie się, ale jakoś nie udaje się. I dlatego od dziś, będę walczył co sił by choć trochę opamietac się i jeść tylko za trzech! 🙂

  15. zła dieta to mit, znajdźcie sobie dietę M. Phelpsa – jedzenia nigdy za dużo, jedynie treningu za mało i za słabo 😉

  16. To mi przypomina jedno opowiadanie Mikołajka. O tym jak jego tata postanowił się odchudzać. Po całym dniu męczarni, zjadł obfitą kolację i rzekł. To już postanowione: od jutra się odchudzam 🙂

  17. Na podwieczorek wciągnąłem marchewkę. Ale taką największą, jak była. Większych już chyba nie robią 😉 I potem troszkę gorzkiej czekolady. Ale troooooszkę 😉

  18. hahhahaha – i znowu płaczę ze śmiechu przez seniora Strześniewskiego! Może zrobimy małą biblioteczkę dla redaktora Dowbora! Kto ma jakąś ciekawą propozycję?

  19. Maciek, ja myślę, że Twoim błędem jest dobór porannej lektury. Musisz wybrać coś, co bardziej przeczyszcza. Jakieś pisemko niszowe, albo może coś w obcym języku?

  20. Nie wiem czy to co napisze pocieszy Cie trochę. Ja dzień zaczynam od dwóch pączków i mocnej gorzkiej kawy. Słodycze, mogę zrezygnować z mięsa na rzecz warzyw ale z lodów, ciastek lub pączków – o nie co mam do stracenia. Na olimpiadę się nie wybieram. Z wagą – radzę sobie. Zawsze można więcej pobiegać. Wolę zjeść na obiad kiszoną kapustę z fasolą, groszkiem, kukurydzą i jogurtem zero% niż zrezygnować ze smaku pączka z poranną kawą. A tak swoją drogą zawsze uważałem, że jak ktoś ciężko trenuje to unikanie pustych kalorii to jakaś bujda. To tak jak do sportowej fury lać wodę. Dla otuchy powiem, że nie tak dawno siedzę sobie ze swoimi synami w kfc i przełykam ślinę z chęci przed hot wings i co widzę – najlepszego polskiego maratończyka który wcina frytki i to przed czym ja się wzbraniam. Jak skończył jeść – zdjęcie sobie zrobiłem 🙂
    pozdrawiam

    olać diety – one są dla tych co nic nie robią

Możliwość dodawania komentarzy nie jest dostępna.

Śledź nas

18,455FaniLubię
2,807ObserwującyObserwuj
21,500SubskrybującySubskrybuj

Polecane