Rozpoczynając tydzień startowy, podczas którego odbędą się Mistrzostwa Świata IRONMAN, czas na ósmą historię z cyklu “Oddajemy klawiaturę polskim Hawajczykom”. Opowiada ją Łukasz Wagemann.
Na początku nie planował startować na pełnym dystansie. Na Hawaje leci, żeby zobaczyć, jak wyglądają zawody, takie jak te. To będzie dla niego przygoda, którą przeżyje ze swoimi kolegami z klubu triathlonowego.
Do pierwszego startu Mistrzostw Świata IRONMAN pozostały już tylko trzy dni. Czas więc na kolejną historię prowadzącą do Kailua-Kona. Należy ona do Łukasza Wagemanna.
“Nie planowałem startu w IRONMANie”
Moja historia z triathlonem zaczęła się, jeśli można tak powiedzieć, od Norseman Xtreme Triathlon. Zobaczyłem w 2010 roku film z tych zawodów i nie miałem żadnych wątpliwości, że właśnie tam chciałbym kiedyś wystartować. Zapisuję się co roku, ale jak dotąd jeszcze mnie nie wylosowali. Tam aplikuje jakieś 5 czy nawet 8 tys. osób, a miejsc jest tylko 250, więc dostać się jest bardzo ciężko.
Nigdy nie myślałem o tym, by wystartować na pełnym dystansie. Uważałem zawsze, że to nie jest wyzwanie dla normalnych ludzi. Zdecydowałem się na start ponad miesiąc temu po tym, jak „przeczołgała” mnie HardaSuka Ultimate Triathlon Challenge.
Na udział w „Hardej” namówił mnie Grzesiek, mój kolega z klubu [GVT BMC Świebodzice] – mimo że byłem zupełnie nieprzygotowany. Wtedy pomyślałem, że IRONMAN po tych wszystkich szczytach, które przebiegłem, po tych 5 tysiącach metrach przewyższenia, które mnie naprawdę zniszczyły, będzie spacerkiem po parku. I poniekąd tak było, choć oczywiście nie do końca.
Rok temu, kiedy chłopaki startowali na pełnym IM, powiedziałem Piotrkowi Szczęśniakowi, że jak dostaną slota na Hawaje, podepnę się pod ten wyjazd jako support. Piotrek jako pierwszy uzyskał kwalifikację, więc skoro powiedziałem A, nie mogłem nie powiedzieć B.
“Byłem ciekaw, jak to wygląda”
Zamierzałem dotrzymać słowa, ale po „Hardej” pomyślałem, że skoro jest spanie, bilety zaraz będą, to może ja na te Hawaje jednak pojadę z rowerem? Pogadałem ze Zbyszkiem Gucwą [trenerem, przyp.]. Rozpisał mi jakieś siedem treningów, które powinny wystarczyć, żeby przygotować się do IM, bo bazę miałem, przecież regularnie trenuję.
I właśnie to była dla mnie motywacja, bo sam IRONMAN nigdy mnie kręcił, nie miałem w głowie takiej myśli, że muszę, albo że fajnie byłoby się z nim kiedyś zmierzyć. A siedzę w triathlonie 12 lat. Pewnie, że oglądałem co roku w październiku mistrzostwa świata, byłem ciekaw, jak to wygląda na żywo i w tym sezonie miałem tego doświadczyć – najpierw jako support, w efekcie tam wystartuję.
Lubię, kiedy się na zawodach coś się dzieje. Kiedy jest krew, pot, łzy. Gdy się walczy. IRONMAN to właściwie taka trochę jazda w tlenie. Bardziej wykańcza człowieka czas i dystans, niż to, że przekracza się jakieś bariery swojego organizmu.
Wiedziałem, że tak naprawdę mogę w każdej chwili wstać i zrobić ten dystans. Pytanie tylko, w jakim czasie? Lubię trenować. Właściwie bardzo dużo trenuję, praca w tlenie nie jest dla mnie wyzwaniem. Jeździliśmy „na spontanie” po 400 km i więcej, co można porównać do wysiłku, który robisz w IRONMANie.
Dla mnie IRONMAN to raczej mistrzostwa świata w jedzeniu i piciu. Na swój debiut byłem przygotowany. Przejeżdżałem na treningach po 200 km. Mój poziom skupienia przed IM był o wiele większy niż dotąd, a na ogół, ze względu na lata doświadczenia, na luzie podchodzę do treningów i startów.
Debiut w IRONMANie
Jeśli chodzi o mój pierwszy start na pełnym dystansie [Gdynia], miałem w głowie cichą myśl o złamaniu 10 godzin. Jak było na wyścigu? Wskoczyłem do wody i byłem pozytywnie zaskoczony swoją dyspozycją tego dnia, bo nie płynąłem na maksa, ale czułem, że jest szybko. Udało mi się też złapać czyjeś nogi, miałem je przez mniej więcej 60-70% dystansu, a to pomaga.
Pokonałem połowę trasy, wyjście australijskie, spoglądam na zegarek, a ja mam czas mniej więcej życiówki z 1/2 IM. Mówię sobie: „chyba przesadziłeś, Łukasz”, ale czułem się dobrze, nie miałem poczucia, że „idę pod korek”. Później trochę zwolniłem.
Miałem trochę obaw związanych z rowerem. Chciałem pojechać między 5 godzin i 10 minut a 5 godzin i 30 minut, z naciskiem na ten pierwszy wynik, ale brałem pod uwagę, że różne mogą być warunki na trasie, że może się coś nieprzewidzianego podziać. W efekcie uzyskałem czas w widełkach, które sobie założyłem. Nie miałem na rowerze żadnych kryzysów, pilnowałem jedzenia i picia – jak mówiłem, to są mistrzostwa świata w tej „dyscyplinie”.
Na tym rowerze były w pewnym momencie takie nudy, że gdy w połowie dystansu wjechałem na przegibek, chyba trochę mnie zamroczyło. Kiedy podniosłem wzrok, już byłem na poboczu i właśnie leciałem do rowu. Wyratował mnie korzeń, o który uderzyłem kołem – wypiąłem but i wyratowałem się z tej sytuacji. Trochę mnie to ocuciło, powiedziałem sobie: „człowieku, skup się!”.
Największym zaskoczeniem był dla mnie bieg. Jeśli mogę powiedzieć, że te zawody gdzieś nie poszły po mojej myśli, to chyba właśnie na tym etapie. Podczas biegu spiął mi się naprężacz powięzi w nodze i od dziesiątego kilometra biegłem z takim bólem, że zwolniłem aż o 20 sekund na kilometrze. Zagryzałem zęby, zatrzymywałem się, próbowałem rozciągać… Nic nie pomagało.
Lekko, o jakieś 20% puściło na trzydziestym kilometrze, więc ściany nie było, ale wtedy już biegłem 5 minut na 1 km, choć ambicje miałem na 4”45′-4”50′, bo poza tym czułem się świetnie. Dobiegłem do końca i skończyłem w czasie, w jakim skończyłem.
Hawaje przygodą
Jeśli chodzi o start na Hawajach, nie mam żadnych oczekiwań. Dla mnie to będzie wycieczka, przygoda. Właściwie najbardziej chcę po prostu zobaczyć, jak takie mistrzostwa świata wyglądają. I czy ja pokonam ten dystans w 11, 12 czy 13 godzin, jeśli takie będą warunki, jest mi to zupełnie obojętnie.
Zdaję sobie sprawę, że nie dam rady walczyć o wysokie lokaty. Byłem w 2016 roku na MŚ w Australii, na 1/2 IM i widziałem „spalarę” tych ludzi, którzy nie robią nic innego, tylko trenują. Wydawać by się mogło, że to tylko age-grouperzy, tymczasem oni już wtedy wykręcali czasy, które u nas nie były wówczas nawet rekordem Polski.
Tacy właśnie ludzie startują w mojej kategorii wiekowej. Myślę, że ze zdrowym stylem życia IRONMAN w ich wykonaniu i w ogóle nie ma nic wspólnego. Ja też jestem age-grouperem, ale takim gościem, który i trenuje, i pracuje, który ma rodzinę i potrzebuje znaleźć dla niej czas, a z triathlonu chce mieć przede wszystkim fun.
ZOBACZ TEŻ: Oddajemy klawiaturę polskim Hawajczykom #7 – Jacek Marciniak