Paweł Czuryłło: „Ultra to zupełnie inny sport niż triathlon, jaki znałem”

Podwójnego Ironmana chciał: „po prostu ukończyć”. W Emsdetten zaliczył jednak udany debiut i zajął 10. miejsce. Paweł Czuryłło o przygotowaniach do startu i zawodach ultra okiem amatora. 

ZOBACZ TEŻ: Paweł Najmowicz: „Nabrałem pokory do dystansu ultra”

Na co dzień pracuje jako dyrektor banku, jest mężem i ojcem dwójki dzieci. To on namówił Pawła Najmowicza, aby wystartował w wyścigu ultra wspólnie z nim i podjął się próby bicia rekordu Roberta Karasia. Na trzy miesiące przed startem doznał poważnej kontuzji, która mogła przekreślić jego udział w zawodach. W rozmowie z Akademią Triathlonu, Paweł Czuryłło opowiada o swoim debiucie w ultratriathlonie.

Nikodem Klata: Od czego zaczęła się Twoja przygoda ze sportem?

Paweł Czuryłło: Grałem w piłkę nożną, ale zerwanie więzadła krzyżowego spowodowało, że musiałem zrezygnować. Po rekonwalescencji zacząłem biegać i jak to u każdego triathlonisty bywa – bieganie się nudzi, a człowiek odnajduje się w tri. 

Triathlon zacząłem trenować w 2018 roku razem z żoną. Zaczynaliśmy raczej w formie zabawy. Stopniowo przechodziłem jednak kolejne dystanse, z każdym rokiem poszerzając horyzonty. W 2021 zadebiutowałem na dystansie pełnego IM, którego ponowiłem w zeszłym roku, poprawiając czas o ponad 1h.

NK: Co popchnęło Cię w stronę wyścigu ultra i podwójnego Ironmana?

PC: Pomysł zrodził się po IM w Malborku w zeszłym roku, kiedy to poszukiwałem wyzwania sportowego na 2023. Tak jak wcześniej mówiłem, jestem amatorem, który sport traktuje jako odskocznię od świata biznesowego i ma krzewić moją formę fizyczną. 

Przypomniało mi się, że osoba z mojego top managementu, Tomek Orsztynowicz w 2019 roku ukończył właśnie podwójnego Ironmana w Emsdetten. To on przetarł szlaki. 

Po zdobyciu kilku informacji w internecie nie zastanawiałem się długo. Jestem osobą impulsywną, więc w miarę szybko zdecydowałem się na start. Zachęciłem swojego trenera, Pawła Najmowicza, aby razem ze mną podjął to wyzwanie sportowe. Nakręcałem go, żeby powalczył o poprawienie rekordu Roberta Karasia. 

Zdałem sobie sprawę, że to najlepszy czas na taki challenge. Mamy z Pawłem dzieciaki w podobnym wieku, które będą wymagać coraz większego zaangażowania z naszej strony. Poza tym mamy ze sobą bardzo dobry kontakt i naturalnym było to, że będziemy wzajemnie się wspierać i nakręcać. 

Źródło: Archiwum prywatne Paweł Czuryłło

NK: Jak wyglądały Twoje przygotowania do podwójnego IRONMANA?

PC: Przygotowania rozpoczęliśmy już pod koniec zeszłego roku. Tak naprawdę nie różnią się one specjalnie od przygotowania do pełnego dystansu, dochodzi tylko większa objętość. Trenuje się po prostu dłużej. Do marca wszystko wyglądało naprawdę fajnie, było widać duży progres. 

W marcu podczas pobytu we Włoszech zerwałem więzadła w stawie skokowym, skręcając kostkę, co postawiło pod dużym znakiem zapytania mój udział w zawodach. Z planów na ostatnie trzy miesiące zniknęły zawody testowe w postaci półmaratonu w Warszawie, duathlonu i maratonu w Krakowie. 

Skoncentrowałem się na jak najszybszym powrocie do biegania, kręcić na trenażerze mogłem już po 11 dniach. Największa obawa była o etap biegowy, czy kostka wytrzyma 84 km. Dobra robota fizjoterapeuty pomogła szybko stanąć na nogi. Przed zawodami dwa razy przepłynąłem ciągiem dystans, jaki miałem do pokonania w Emsdetten. Zrobiłem raz rozjazd 200 km dużo mocniej, niż planowałem na zawodach i przebiegłem czysto treningowo dwa maratony. 

Chciałem, aby cały okres przygotowawczy był spójny – utrzymując poziom, na którym trenuję w domu przy codziennych obowiązkach związanych z pracą i rolą rodzica. Przygotowania to także duże wyzwanie logistyczne, zarówno jeszcze w kraju przed zawodami, jak i na samych zawodach. 

Na pewno cały proces treningowy ułatwia przebywanie w grupie takich sportowych wariatów, jakich mamy w klubie „Najmowicz Triathlon” – tutaj na swój sposób, często ironicznie wzajemnie się wszyscy motywują, a z każdym rokiem poprzeczka jest stawiana coraz wyżej.

NK: Na co dzień jesteś dyrektorem banku. Do tego dochodzi jeszcze życie rodzinne, ponieważ jesteś tatą i mężem. Jak łączyć codzienne obowiązki i pracę z przygotowaniami do startu na dystansie ultra?

PC: Wszystko jest kwestią logistyki. Często treningi zaczynałem wcześnie rano lub późno wieczorem. 

Najważniejsze jest jednak mieć w domu osobę, która akceptuje naszą pasję i to, że często wieczory spędzamy w garażu ze Zwiftem. Mój czas na trening to poświęcenie mojej żony każdego dnia i w każdy weekend, za co korzystając z okazji – dziękuję.

Źródło: Archiwum prywatne Paweł Czuryłło

NK: Zająłeś świetne 10. miejsce – spodziewałeś się takiego wyniku? Jakie były Twoje założenia na ten start? 

PC: Po kontuzji chciałem po prostu ukończyć te zawody. Myślałem, że będzie to bardzo łatwe, ale wyścig to zweryfikował. Ultra to zupełnie inny sport niż dotychczasowy triathlon, jaki znałem. 10. miejsce jest dla mnie bardzo ważne. 

Etap biegowy ironicznie można nazwać „zombie triathlonem”, ponieważ ludzie po prostu są już wykończeni i operujemy na zupełnie innych prędkościach. Każdy chce tylko pokonać kolejny kilometr. 

Mi też największy kryzys przydarzył się na etapie biegowym – na 50 km zszedłem z trasy na 30 minut i już nawet zastopowałem zegarek, chcąc zakończyć wyścig. Byłem wykończony. Tutaj warto powiedzieć o istotnej roli osób, które są w teamie, a ich rola jest nieoceniona. Mnie postawił na nogi Sebastian Najmowicz, który był tam razem z nami i myślę, że bez jego udziału i udziału Jacka Aptowicza, fizjoterapeuty Stomilu Olsztyn prawdopodobnie na trasę biegową już bym nie wrócił.

NK: Co okazało się największym wyzwaniem podczas wyścigu?

PC: Właśnie bieganie. Przed zawodami powiedziałbym, że to będzie największy lajcik. Okazało się, że coś, co było moją najsłabszą stroną, czyli pływanie było przyjemne i komfortowe. Na rowerze nie było żadnych zaskoczeń, a na bieganiu na 50km bomba.

Głowa dawała radę, ale ciało totalnie odmawiało posłuszeństwa. Nogi były zabetonowane. Przyszedł taki moment, że chciałem się poddać. Seba [Najmowicz] wstrząsnął mną mentalnie i przetłumaczył, że skoro męczyłem się już tyle godzin, to resztę też dotruchtam. Co ciekawe, zacząłem biec szybciej. Mental jest ważny. Dobrze zabrać ze sobą osoby, na których wiemy, że możemy polegać. 

Źródło: Archiwum prywatne Paweł Czuryłło

NK: Jakie to uczucie ukończyć wyścig ultra?

PC: Na mecie przestajesz czuć zmęczenie. Działają endorfiny. Ostatnia pętla w Emsdetten to fenomenalna sprawa. Każdy dostaje flagę kraju, z którego pochodzi i ostatnią pętlę, razem z całym zespołem pokonuje z uśmiechem na ustach i nagle zapomina o bólu. To ostatnie okrążenie jest największą nagrodą za cały trud zarówno zawodnika, jak i całego teamu.

Cała organizacja eventu nie odbiega od imprez z logotypem IM, wszystko było idealnie przygotowane. Wartością dodaną jest rodzinna atmosfera, która panuje na zawodach ultra – wszystkie osoby były tak samo gorąco witane na mecie, a dla mieszkańców miasteczka to było małe święto. 

NK: Jak czułeś się po zarówno psychicznie, jak i fizycznie? 

PC: W pierwszych dniach mówiłem sobie: „nigdy więcej”. Mijają kolejne dni, więc do głowy przychodzą różne pomysły… 

NK: Po ME Europy napisałeś, że „z roku na rok podnosicie poprzeczkę coraz wyżej” – jakie są Twoje następne triathlonowe cele? Masz zamiar pozostać w ultra?

PC: Na pewno nie zrobię poczwórnego, ale poniżej całego Ironmana też nie zejdę. Myślę, że będę kręcić się wokół podwójnego i zwykłego IM. 

Paweł Najmowicz jest pewny, że pojedzie na Litwę spróbować pobić rekord Karasia. Ja jestem na etapie zastanawiania się, czy pojadę jako jego support, czy wystartuję razem z nim. Wiemy już co poprawić i zdajemy sobie sprawę, jak ważna jest logistyka. 

Nikodem Klata
Nikodem Klata
Redaktor. Dziennikarz z wykształcenia. W triathlonie szuka inspirujących historii, a każda z nich może taką być. Musi tylko zostać odkryta, zrozumiana i dobrze opowiedziana.

Powiązane Artykuły

Śledź nas

18,455FaniLubię
2,772ObserwującyObserwuj
19,200SubskrybującySubskrybuj

Polecane