Dziś miało być o pływaniu w butach ale zacznijmy jednak od biegania w piance. O pływaniu w tych piankach też oczywiście będzie, jednak najczęstsze pytanie jakie dostaje, to „Jak w tym cholerstwie biegać”? Jak nigdy spieszę zatem z odpowiedzią.
Z doświadczenia wiem, że triathloniści często po przebiegnięciu kilkuset metrów do strefy zmian mają swojej drugiej skóry na tyle dosyć, że dramatyczne wyrywanie z niej nóg wygląda czasem jak walką z krwiożerczym potworem, który spętał kończyny sportowca. Ba niektórych potwór ten nawet potrafi zwalić z nóg i wtedy we dwójkę umieją skutecznie zablokować przelot całej alejki w T1. Dodatkowo po przebieżce w piance niektórym odechciewa się tego sportu, na tyle skutecznie, że rower i bieg kończą już tylko z kurtuazji i pod presją kibicującej rodziny. W swimrunie natomiast swoją drugą skórę najzwyczajniej w świecie trzeba pokochać. Spędzić w niej będziemy musieli bowiem całe godziny na przemian biegnąc lub płynąc. Często w wodzie w niej marznąć, a na lądzie gotując. Czyli od skrajności w skrajność.
Oczywiście producenci sprzętu zaczęli się już prześcigać w udogodnieniach dla swimrunnerów sprawiając, że pianki im dedykowane można naprawdę pokochać i czuć się w nich bardzo komfortowo. Aktualnie na rynku mamy już kilka modeli swimrunowych różnych marek. Niestety oprócz 2-3 firm dostępność ich jest bardzo ograniczona w całej Europie. W Polsce natomiast na razie tylko jeden dystrybutor zdecydował się na sprowadzenie całej rozmiarówki do kraju. Braki w magazynach wiążą się z niedoszacowaniem olbrzymiego wzrostu zainteresowania dyscypliną na świecie, co mnie jako promotora tej dyscypliny cieszy ale martwi zarazem, bo przecież nie będziemy biegać na golasa. Choć wtedy byłoby jeszcze bardziej naturalnie, czyli w pełnej zgodzie z ideą swimrunu. Dlatego wciąż na zawodach wykorzystywane są z powodzeniem stare pianki surfingowe, czy obcięte na krótko triathlonowe.
Na pierwsze starty takie „szycie” ze starego sprzętu jest oczywiście jak najbardziej ok. Ale wiem, że na pierwszym starcie się nie kończy i apetyt rośnie w miarę jedzenia. Do tego jednak część z Was zapewne dojdzie sama i to pewnie już niedługo. A wtedy pomyślicie o rozwiązaniach dedykowanych swimrunowi, a może i sami do nich dojdziecie, bo najfajniejsze w tym sporcie jest to, że pewnego sezonu jeden team coś na swoje potrzeby opatentuje, w następnym sezonie powiela go kilkanaście teamów, by jeszcze rok później pojawiło się to w seryjnej sprzedaży. Wróćmy jednak do pianek.
Podsumowując – rynek rośnie w siłę ale wciąż zapotrzebowanie na sprzęt jest większe niż jego ilość w sklepach. W szczególności jeśli chodzi właśnie o pianki. Pianki swimrunowe są wygodne na lądzie, sprawdzają się w trudnym terenie, gdzie często oprócz tradycyjnego biegu trzeba się wspiąć na wysoki głaz, czy przeskoczyć przez powalone drzewo. Ponadto mimo mniejszej ilości neoprenu zachowują doskonałą pływalność. Dzięki kieszeniom zapewniają samowystarczalność na treningu na znacznie dłużej niż pianki triathlonowe. No a jak już taką piankę się posiada, to powiem coś po cichu, może admin strony napisać to mniejszymi literami. Tak by dystrybutorzy pianek triathlonowych nie powiesili mnie na najbliższym drzewie… Pianki swimrunowe dzięki swojej elastyczności są multifunkcyjne. Można robić w nich triathlony, jeździć na skuterze, surfować no i jak już ktoś się odważy to robić też te głupie swimruny.
Oczywiście zaraz znajdzie się ktoś, kto powie, że jak coś jest do wszystkiego, to znaczy, że jest do niczego. Każdą taką osobę zapraszam zatem na wspólny trening swimrunowy, które ogłaszam na facebookowym fanpagu strony www.goswimrun.pl