Piotr Meller był jednym z zawodników, który wystartował w ekstremalnym triathlonie Patagonman XTRI. W naszej rozmowie opowiada o tym, jak bardzo wymagające były to zawody, a także jak musiał się do nich przygotować ze swoim trenerem Adrianem Kosterą, który był jego supportem w Ameryce Południowej. – Kilka chwil przed wejściem na prom, kiedy przedstartowe nerwy zjadały mnie od środka, powiedział mi, że jestem gotowy i mogę na niego liczyć – wspomina.
ZOBACZ TEŻ: Nowy rozdział w karierze Sama Longa. „Potrzebowałem zmiany”
Akademia Triathlonu: Trenujesz triathlon już kilka dobrych lat. Masz na koncie sporo wyścigów. Jak zdefiniowałbyś dzisiaj to, czym dla Ciebie jest triathlon?
Piotr Meller: Triathlon jest zdecydowanie stylem życia! Uwielbiam wyznaczać sobie sportowe cele i dążyć do ich realizacji. Raz są większe, raz mniejsze, ale wszystkie motywują mnie do ciężkiej pracy i przynoszą dużo radości. Kiedy nie trenuję dłuższy czas, robię się rozdrażniony i sam siebie wtedy nie lubię. Muszę być aktywny, żeby być sobą!
AT: Cofnijmy się kilka lat. Jak to się stało, że zainteresowałeś się właśnie zawodami Patagonman Xtreme Triathlon?
Piotr Meller: W 2019 zobaczyłem gdzieś filmik promocyjny z pierwszej edycji Patagonmana. Od razu zakochałem się w tych widokach! Piękne góry, doliny, jeziora i wodospady. Zapragnąłem tam pojechać i spróbować swoich sil w tych pięknych okolicznościach przyrody. Nie do końca zdawałem sobie sprawę, z czym wiąże się udział w ekstremalnym triathlonie.
AT: Czytając opis Patagonman możemy trafić tam na takie określenie jak „stuprocentowo nieprzewidywalna pogoda”, „lodowato zimna woda”, „odnalezienie prawdziwego ja”. Masz w sobie taki gen szaleństwa i lubisz przełamywać bariery?
PM: Wydaje mi się z każdy lubi przełamywać bariery, ale nie każdy lubi opuszczać strefę komfortu. A jest tak, że jeśli raz się przełamiesz i zrobisz coś niewygodnego, „szalonego”, to później łatwo możesz się uzależnić od tego uczucia ekscytacji i spełnienia! Ja genu szaleństwa chyba nie posiadam. Jestem z reguły spokojny i opanowany, aczkolwiek stawiać sobie wyzwania uwielbiam! Każde kolejne podjęte i osiągnięte podnosi poprzeczkę kolejnego odrobinę wyżej.
AT: Twoje przygotowania do startu rozpoczęły się właściwie w 2020 roku, bo wtedy wywalczyłeś kwalifikacje. Patrząc na całą logistykę, co było największym wyzwaniem przed tym ekstremalnym wyścigiem?
PM: Kiedy w 2020 dowiedziałem się, że wyścig zostaje odwołany ze względu na Covid, miałem do wyboru opcje przełożenia go na rok, bądź 2 lata później. Na 2021 miałem już wtedy zaplanowany IM Vitoria-Gasteiz, wiec zdecydowałem się na 2022. Miałem mnóstwo czasu na przygotowania, ale tak naprawdę decyzje o tym, że jadę, podjąłem w marcu 2022. Okazało się ze 8 miesięcy to wcale nie tak długo, żeby wszytko zaplanować.
Najważniejszą rzeczą było znalezienie supportu, kogoś, komu mogę zaufać i z kim będę mógł dzielić i wspominać tę przygodę. Kolejna rzecz to znalezienie budżetu na wyjazd, bo nie był on tani. Udało się trochę zaoszczędzić, a z resztą pomógł tata. Rezerwacja lotów, auta, mieszkania to już drobnostka, jeśli nie odkłada się tego na ostatnią chwilę.
AT: Dodatkowym problemem okazał się koronawirus, na którego zachorowałeś właściwie przed zawodami. Był taki moment, że Twój start był zagrożony?
PM: Od początku listopada źle się czułem. Wziąłem tydzień chorobowego, żeby się podleczyć i odsunąłem treningi. Gdy poczułem się lepiej, wróciłem do pływania i lekkiego biegania. Niestety nie trwało to długo i na dwa tygodnie do wylotu, zdrowie znowu się pogorszyło, a test wyszedł pozytywny. Nie brałem pod uwagę zostania w domu. W najgorszym przypadku pojechałbym i supportował jakiegoś innego zawodnika. Na szczęście 2 dni przed wylotem test wyszedł negatywny, a ja zaczynałem czuć się lepiej.
AT: Twoim supportem był podczas tego wyzwania Adrian Kostera, który jest również Twoim trenerem. Możesz opowiedzieć coś o tym, jak rozpoczęła się Wasza współpraca?
PM: Adriana poznałem, gdy przez jakiś czas mieszkałem w Holandii. Zgadaliśmy się na FB i zaprosił mnie, abym przyjechał do niego na łamanie rekordu w najdłuższym duathlonie na świecie. Tam poznaliśmy się osobiście. Potem zrobiliśmy treningowo IM w Acen z grupą Polacy Biegaja w NL. Nasza współpraca trener-zawodnik zaczęła się w czerwcu 2022, kiedy zdecydowałem, że pod ekstremalny triathlon przyda mi się profesjonalnie ułożony trening.
AT: Adrian pomagał w nagraniach na social media, zagrzewał na trasie. To chyba naprawdę motywujące, że miałeś w nim takie wsparcie?
PM: Nie miałem żadnych wątpliwości, że Adrian będzie odpowiednia osoba w roli supportu, pod każdym względem. Już na początku ustaliliśmy, że przejmie moje social media i będzie, na tyle w jakim stopniu to możliwe, prowadził relacje z trasy. Wyznaczyliśmy, w których miejscach będziemy się widzieć oraz jak będzie wyglądać odżywianie. Czasem mnie zaskakiwał, krzycząc do mnie i robiąc zdjęcia z jakiejś skarpy (śmiech). Rozmawialiśmy również o tym, jak mnie motywować, co mówić, a czego unikać. Wywiązał się z tej roli znakomicie!
AT: Pamiętasz jakiś złote rady, którymi podzielił się przed samym wyścigiem?
PM: Kilka chwil przed wejściem na prom, kiedy przedstartowe nerwy zjadały mnie od środka, powiedział mi, że jestem gotowy. Dodał, że trenowałem sumiennie i ciężko oraz że, cokolwiek się stanie, mogę na niego liczyć. Uścisnęliśmy się po tym na pożegnanie i nie było już odwrotu. Dodało mi to trochę pewności siebie i złagodziło nerwy.
AT: Możesz powiedzieć coś o samych treningach przed Patagonman. Jak wyglądały te przygotowania? Widziałem, że trener chwalił, a Ty mocno wziąłeś sobie do serca i trenowałeś pływanie w zimnym morzu?
PM: Przyzwyczajanie się do zimna było znaczącym elementem mojego treningu. Zimne prysznice stały się codziennością, a i pływania w zimnym morzu było dużo. W ostatnich tygodniach jednak zdecydowanie więcej czasu spędzałem w basenie. Przez ostatnie miesiące skupialiśmy się również na sile biegowej i rowerowej. Tu często wchodziło przepychanie na niskiej kadencji na turbo lub na podjazdach, a na bieganiu to 200-metrowe sprinty pod górę. Niektóre treningi określiłbym mianem „sadyzmu”, ale z perspektywy czasu jestem mu za nie wdzięczny.
AT: Pytania o oczekiwania kontra rzeczywistość. Patrząc teraz z perspektywy czasu, czy podczas rywalizacji jakiś moment, który okazał się znacznie bardziej wymagający, niż się spodziewałeś?
PM: To ciekawe pytanie i dokładnie znam na nie odpowiedź. Kiedy w przeddzień wyścigu objeżdżaliśmy trasę rowerową autem, wydala się nam ona mniej wymagająca, niż się spodziewaliśmy i nie aż tak trudna. Życie jednak szybko zweryfikowało rzeczywistość. Po pierwsze wiatr, wiejący na zmianę z przodu i z boku, był tak silny, że utrzymanie roweru w pionie było ekstremalnie trudne. Tego nie da się wytrenować. Po drugie góry, które z auta nie wydawały się aż tak strome, sprawiały tylko takie wrażenie.
W niektórych momentach można by porównać to do złudzenia optycznego, gdzie podczas zjazdu, składając się na rowerze, aby nabrać prędkości, w rzeczywistości jedziesz pod gore i zwalniasz. Na pewno nikt się tego nie spodziewał.
AT: Czy był jakiś moment w Patagonman, który wspominasz dzisiaj szczególnie i myślisz: „wow, to na pewno zapamiętam”?
PM: Długie oczekiwanie i skok z promu do fiordu było czymś niesamowitym. Mega trudna wspinaczka na rowerze z ciągle zmieniającą się pogodą. Długa ostatnia prosta biegu oraz bicie w ten ikoniczny dzwon, gdzie totalnie puściły mi emocje.
Na pewno to wszytko to zawsze będę pamiętał. Jeśli miałbym wybrać tylko jedna rzecz, to byłaby, to atmosfera jak tworzyli uczestnicy i organizatorzy Patagonmana. Wzajemna pomoc, motywacja, entuzjazm, szacunek. Można się poczuć, jak gdyby się ich znało od wielu lat. To było coś wyjątkowego!
AT: W filmie nagranym na mecie otrzymałeś pochwały za ukończenie wyścigu, ale też tempo biegu. Moc była do samego końca?
Piotr Meller: Na początku starałem się oszczędzać siły na podbiegach, ponieważ niektóre z nich były wręcz śmieszne. Nie dało się ich podbiegać ze względu na nawierzchnie, często piaskowa i kamienista, ale również na nachylenie. Na ok. 25 km czułem się bardzo dobrze, a stamtąd droga prowadziła już w większości w dół.
Zacząłem nadrabiać wcześniej stracony czas i kiedy na 30 km spotkałem się z Adrianem, ten jeszcze bardziej podkręcił tempo. Po kolei łykaliśmy kolejnych zawodników. Miałem jeden moment na ok. 7 km do mety, gdzie zakręciło mi się w głowie i na chwile zrobiło mi się ciemno przed oczami, ale Adrian wmusił we mnie żel, chwila marszu i dalej goniliśmy w stronę mety.
Wyświetl ten post na Instagramie
AT: Jakie to uczucie ukończyć wyścig, o którym marzyłeś od lat? Na mecie byłeś zmęczony, ale też wzruszony. To musiało być znaczące przeżycie? Opowiesz, co czułeś?
PM: Przez cały wyścig utrzymywałem stoicki spokój. Kiedy było mi ciężej, myślałem o zimnym piwie, które czeka na mnie na mecie. Kiedy po 43 km bieg ujrzałem przed sobą finisz, zloty dzwon i Ignacio (współzałożyciel i dyrektor Patagonman Ignacio Valdivieso) czekającego na mnie z upragnionym medalem, nie wytrzymałem. Przypomniały mi się te wszystkie ciężkie chwile na treningach, wszystkie wyrzeczenia i poświęcenia, które doprowadziły mnie w to miejsce. Łzy same zaczęły płynąć (lać się strumieniami będzie bardziej zgodne z prawdą). No i to w końcu mogłem się napić piwa!
AT: Może za wcześnie jeszcze o to pytać, ale czy możemy spodziewać się, że w przyszłości zobaczymy Cię w podobnych, szalonych wyścigach? Może podwójny lub potrójny Ironman?
PM: Nigdy nie mówię nigdy.
AT: Na koniec pytanie o Twoje triathlonowe marzenia. Co planujesz jako następne wyzwanie?
Piotr Meller: W najbliższych planach jest maraton (już w tę niedzielę 18 grudnia), a w lipcu IM Vitoria-Gasteiz, również przełożona z 2021. Jeśli chodzi o marzenia, to ostatnio o tym właśnie myślałem. Skoro jest już jeden Xtri, to może uda się zrobić je wszystkie?
AT: Dziękujemy za rozmowę.