Roksana Słupek czasami nie dowierza jeszcze, jak długą i trudną drogę przebyła, aby awansować na igrzyska olimpijskie. Dzisiaj stara się zwolnić, chociaż jej głowa czasami na to nie pozwala. Rozmawiamy z zawodniczką o potrzebie mówienia o emocjach, chęci promowania triathlonu i „poolimpijskim bluesie”, który sprawił, że chce teraz odpocząć.
ZOBACZ TEŻ: T100 w przyszłym sezonie bez mistrzyni świata? Kto otrzyma kontrakt?
Grzegorz Banaś: Ostatnie dwa lata były dla Ciebie szalone. Pełne smutku, radości, wielkich emocji, ale też niełatwych sytuacji. Teraz kiedy już trochę zwolniłaś, masz taki moment, w którym myślisz: „jak ja to zrobiłam?! Miałam tę siłę w sobie?”
Roksana Słupek: Zdecydowanie! Cały czas nie dowierzam. Mało tego, od czasu igrzysk miałam kilka „randomowych” sytuacji, w których popłynęły mi łzy. Zawsze byłam w nich sama i np. podczas jednego z powtórzeń na treningu kolarskim łzy napłynęły mi do oczu, bo uświadomiłam sobie, co się wydarzyło w moim życiu w ostatnich miesiącach, a teraz to już można powiedzieć przez cały rok. Także mam tylko króciutkie momenty, kiedy całą sobą poczuje, że to się wydarzyło, a przez całą resztę czasu nie dowierzam, że to JA.
GB: Był takim moment w tym roku, że pomyślałaś, że kwalifikacja na IO jest bardzo realna. Czy myślałaś bardziej „robię swoje, a co będzie, to będzie”?
RS: Nie do końca wiem, jak dobrze opisać to, jakie miałam nastawienie i jak się czułam. Z perspektywy czasu myślę, że byłam jak w transie. Skupiona na każdym kolejnym wyścigu. To było tak intensywne i wymagające zadanie, że i podczas niego zdarzył się mały kryzys, kiedy poczułam, że ciężko mi utrzymać skupienie.
Start, gdzie to się wydarzyło, nie jest przypadkowy – były to kolejne już zawody w Chinach, które na „papierze” powinnam wygrać z palcem w nosie, jednak po wielu tygodniach intensywnych startów i presji kwalifikacji, to właśnie na „łatwych” zawodach zeszło ze mnie lekko ciśnienie i jakby ciało pozwoliło mi się poczuć źle. Ciężko te stany opisać, ale dla mnie to, jak organizm potrafi się zachowywać w zależności od sytuacji, jest niesamowicie ciekawe.
Podsumowując, starałam się skupiać na każdym starcie po kolei, ale to nie było łatwe, gdyż wiedziałam, o co toczy się stawka i które starty będą mogły przeważyć o kwalifikacji – zatem skupienie się na tym, co tu i teraz było ekstremalnie trudne. Byłam skupiona i profesjonalna tak samo, jak przez ostatnie lata. Wygląda na to, że to one przygotowały mnie na tak trudną sytuację.
GB: Igrzyska w Paryżu to wielkie emocje, ogromna liczba kibiców, relacja na cały świat, pływanie w Sekwanie… Co Ty zapamiętałaś z IO najlepiej?
RS: O nie… nie rób mi tego! Nie jestem w stanie wybrać jednej rzeczy! Już na zawsze będę czuła całym ciałem wielkość i podniosłość tego wydarzenia. Nigdy nie zapomnę emocji, jakie wzbudziłam w kibicach i moich najbliższych. Nigdy nie zapomnę tej euforii i łez radości. Mam wrażenie, że każda osoba tam przeżywała te chwile ze mną niczym rodzina. Nigdy nie zapomnę tego OGROMNEGO stresu.
Nigdy nie zapomnę tego, jak różne osoby różnie na to reagowały. Nigdy nie zapomnę celebracji tego, że jestem olimpijczykiem i za kilka dni stanę na linii startu wyścigu, o którym każdy sportowiec marzy, a ta celebracja objawiała się dla mnie w przeróżny sposób. Przykładowo zachowaniem mojego trenera, który przez ostatnie 4 lata chyba nigdy mnie nie uściskał, a podczas kwalifikacji i już w Paryżu przytulił mnie z 5 razy, powtarzając, jak bardzo jest dumny.
GB: Przed wyścigiem powiedziałaś, że stać Cię na historyczny wynik. Tak jak powiedziałaś, zrobiłaś. Trzynaste miejsce to wspaniałe osiągnięcie. Kiedyś powiedziałaś mi jednak, że „nigdy nie jesteś całkowicie zadowolona”. Ten występ chyba był jednak takim w pełni zadowalającym?
RS: Oczywiście, że w pełni nie jestem! To nie był wyścig idealny w moim wykonaniu. Idealnego w triathlonie chyba nigdy nie ma, jednak w tym wyścigu mogłam wykazać się tym, co wypracowywałam przez lata i myślę, że z 90% jestem bardzo zadowolona. Te 10% to etap pływacki, który trudno mi ocenić, gdyż warunki w Sekwanie były niespotykane i teraz po wyścigu wiem, że nie dałabym rady przygotować się na nie lepiej bez wejścia do tej wody i doświadczenia, jak silny może być prąd. A to, że nie weszłam, nie wynikało z braku chęci, a odwołania treningów przedstartowych oraz mojego braku na przedolimpijskiej próbie rok wcześniej, kiedy zajmowałam się powrotem do zdrowia.
GB: Wywiady przed IO, po igrzyskach, rozmowy z kibicami, wspólne treningi. W ostatnich miesiącach masz jeszcze więcej obowiązków jako ambasadorka polskiego triathlonu. Jak się czujesz w tej roli?
RS: Dopiero po jakimś czasie poczułam, że zrobiłam coś, co wzbudziło podziw w środowisku i jest to przemiłe uczucie. Bardzo to doceniam i czuję, że chce w jakiś sposób pokazać moją wdzięczność i „oddać”, to co otrzymałam, a najlepszym sposobem na to jest promowanie triathlonu i bycie tam, gdzie jestem zapraszana mimo to, że momentami już naprawdę nie miałam siły.
Z wielu rzeczy musiałam zrezygnować, bo zwyczajnie zabrakło czasu, a chwile na relaks czy rodzinę i przyjaciół były bardzo ograniczone, bo chciałam wszystko upchnąć w dwa krótkie okresy pobytu w Polsce. Nie byłam przygotowana na niektóre rzeczy i mam wrażenie, że po tym roku będę sporo bogatsza o nowe doświadczenia i wyciągnięte wnioski. A mój czas w Polsce zawsze będzie szalony i nad tym też muszę popracować, aczkolwiek trenuje za granicą i wszystkie sprawy czekają na mój powrót do Polski, więc jest to naprawdę twardy orzech do zgryzienia.
GB: Zaangażowałaś się również w akcję „Focus on Emotions” Fundacji Game Changer (która chce m.in. normalizować pojęcia związane ze zdrowiem psychicznym). Opowiesz coś o tym?
RS: Cieszę się, że zdecydowałam się na udział w tej akcji, chociaż było to na chwilę przed igrzyskami i nie chciałam skupiać się na dodatkowych rzeczach, jednak cele fundacji są bliskie memu sercu. Chcą upowszechniać pojęcia związane ze zdrowiem psychicznym w sporcie i za jego pomocą.
Dzięki tej akcji uwieczniłam aparatem analogowym chwile na tuż przed igrzyskami i podczas nich i mogłam odpowiedzieć na ciekawe pytanie, które brzmiało „Czym są dla mnie emocje”. Odsyłam na mój Instagramowy profil w celu sprawdzenia, jaka refleksja mnie naszła. Te kwestie były, są i będą ważne, dlatego chętnie biorę udział w akcjach tego typu, nawet jeśli niektórym ten temat wydaje się wyolbrzymiany lub „na czasie”. Ostatnio podczas jednego ze spotkań z dziećmi usłyszałam pytanie (od rodzica) odnośnie do strachu na zawodach, czy przed porażką.
Widać, że jest potrzeba mówienia o emocjach i szczerze mówiąc, bardzo się ucieszyłam, że takie pytanie padło, bo bardzo często nadal poniekąd wstydzimy się rozmawiać o takich rzeczach, a psychika człowieka i sportowca to nie tylko te piękne, silne i pozytywne cechy. Ja jako młody sportowiec bardzo stresowałam się i bałam startować na zawodach!
GB: Po igrzyskach pisałaś, że znalazłaś się w takim „dziwnym” okresie, w którym musisz odnaleźć fun z treningów, nieco się wyciszyć, cieszyć z wielkiego sukcesu. Udało Ci się to zrobić?
RS: Sprawy, które poruszyliśmy przy piątym pytaniu (o rolę ambasadorki), miały na pewno duży wpływ na to, jak się czułam, ale też zwyczajnie cały rok był tak trudny fizycznie i psychicznie, że chyba po prostu mój organizm wołał o odpoczynek. Chciał już nie odczuwać tego, że jest kolejny wyścig, kolejne przygotowania, harmonogram, stres, skupienie, mobilizacja… Mam wrażenie, że krzyczał na mnie stop, a ja nie chciałam tego słuchać i ciągle czułam, że coś muszę. Dlatego też powiedziałam wyżej, że po tym roku będę bogatsza o nowe doświadczenia. Wiele tych emocji nie znałam i sama wciąż rozmyślam oraz analizuje i zapewne, kiedy nadarzy się okazja, opowiem o nich szerzej.
Podzielę się na razie tym, że tak zwany „post olympic blues” dotyka naprawdę wielu zawodników i często trwa nawet przez cały kolejny sezon! Słyszałam o tym kiedyś i trochę w to nie wierzyłam, a teraz wierzę. To niesamowite, jak wiele rzeczy jest kontrolowanych przez naszą głowę. Obecnie czuję się dobrze i nareszcie przyzwalam organizmowi na duuuży odpoczynek, dłuższy niż kiedykolwiek wcześniej.
GB: Po finale WTCS napisałaś, że jesteś zawodniczką, która potrafi „wykorzystać swoje karty” i odpowiednio się zaadoptować i skoncentrować. Myślisz, że oprócz wysokiego poziomu sportowego, są to Twoje największe atuty jako zawodniczki?
RS: Miałam na myśli, że CHCĘ wykorzystać swoje karty. Wiem, że mam ich sporo i jeśli uda mi się je wszystkie wykorzystać z obecnym poziomem sportowym i przy zachowaniu zdrowia da to zadowalający wynik. Oczywiście nie zawsze się to udaje i to właśnie trudność tej dyscypliny. A adaptacja do sytuacji to z pewnością mój atut.
GB: Dziękujemy za poświęcony czas!