Tomasz Socha: „Cały czas czekam na start życia. Może właśnie na Hawajach?”

Tomasz Socha ma już spore triathlonowe doświadczenie. Startuje od 10 lat, a występ podczas MŚ na Hawajach będzie jego drugą wizytą na Konie i trzynastym startem na pełnym dystansie. Jak wspomina tamten pierwszy start? Jakie to uczcie pokonywać Ali’i Drive przy dopingu fanów? Czy synowie pójdą kiedyś w ślady taty? O tym rozmawiał z Akademią Triathlonu.

Akademia Triathlonu: Zacznę może od dość ogólnego pytania. Czym dla Ciebie jest Kona – MŚ Ironman na Hawajach? Jak zdefiniowałbyś to wydarzenie?

Tomasz Socha: Może to zabrzmi trywialnie, ale dla mnie to będzie kolejny start (już 13-sty) na pełnym dystansie, chociaż zupełnie inny ze względu na rangę i miejsce. Byłem już na Hawajach w 2018 i mogę powiedzieć, że wtedy spełniłem swoje marzenia, ale też znam swoje miejsce w szeregu, raczej będę tam walczył ze swoimi ograniczeniami, niż przeciwnikami. Przez wiele lat startów w różnych miejscach, mam już trochę doświadczenia i wiem też, że Ironman (szczególnie ten na Hawajach) to przedsięwzięcie, komercyjne, startuje tam bardzo dużo bardzo dobrych zawodników, ale też nie startuje pewnie spora ich ilość, ze względu na ograniczenia finansowe (a w obecnych czasach koszty te wzrosły jeszcze bardziej). Dlatego podchodzę do tego z rozsądnym dystansem, co nie oznacza, że nie chcę w tych zawodach uczestniczyć.

AT: Jak radzisz sobie ze stroną logistyczną podróży na Hawaje? W tym roku zjawi się tam znacznie więcej zawodników, zarówno amatorzy, jak i profesjonaliści narzekali między innymi na ceny zakwaterowania, co stanowi chyba dodatkowe wyzwanie?

TS: To, że byłem tu już w 2018 roku, znacznie uprościło planowanie i wiem, jak rozsądnie do tego wszystkiego podchodzić. Faktycznie w tym roku, ofert wynajmu było mniej, a i ceny poleciały znacząco w górę, ale przy odrobinie determinacji można było znaleźć rozsądne oferty. Nie byłem też zaskoczony, tym ile to może kosztować, mam już spore doświadczenie w podróżowaniu na imprezy w różnych częściach świata, więc wiedziałem, z czym to się wiąże. Oczywiście warto optymalizować koszty poprzez wspólny wyjazd ze znajomymi i ja też tak uczyniłem, zwłaszcza że w tym roku jest sporo zawodników (znajomych) z naszego kraju. Tak jak wcześniej wspominałem, ten czynnik jest na pewno dużym wyzwaniem i ograniczeniem, myślę, że sporo solidnych zawodników nigdy tu przez te czynniki nie dotrze.

Tomasz Socha
Medal z Kony

AT: Na tegoroczną Konę wybierasz się bogatszy w doświadczenia z Twojej pierwszej wyprawy z 2018 roku. Jaka była największa lekcja, którą wyciągnąłeś z tamtego występu?

TS: Ta pierwsza wyprawa to było istne szaleństwo, wbrew pozorom wtedy nie spinałem się jakoś bardzo, traktowałem ten wyjazd jako nagrodę za wcześniejszą ciężką pracę, i świetnie się bawiłem. Jak już stanąłem na linii startu, to faktycznie była walka i dostałem niezłą lekcję, wtedy wydawało mi się, że to były moje najcięższe zawody (najcięższe przeżyłem w tym roku w Utah). Wszystko wtedy było nowe, pierwszy raz płynąłem taki dystans bez pianki, warunki ze względu na pogodę były wymagające zarówno na rowerze, jak i na biegu (a ponoć to był łaskawy rok), to było ciekawe nowe doznanie. Wtedy już powiedziałem sobie, że będę chciał tam wrócić, właśnie po to, aby zrobić ten start inaczej, zresztą jestem przekonany, że kolejne starty w tych samych miejscach są dla mnie łaskawsze. Nie ma tych wszystkich aspektów wokoło, można skoncentrować się tylko na wyścigu.

AT: Jednocześnie drugi start oznacza, że jesteś już bogatszy o sporo wiedzy. Może więc nerwów będzie trochę mniej, ale jednak emocje podobne? Czy doświadczenia z 2018 dają Ci pewną dozę spokoju?

TS: Zdecydowanie doświadczenie odgrywa kluczową rolę. Za pierwszym razem byłem zafascynowany wszystkim wokoło, impreza, miasteczko zawodów, expo, samą lokalizacją, do tego dość późno przyleciałem, dlatego organizm chyba do końca się nie przystosował i raczej nie byłem jakoś mega wypoczęty. Mając to doświadczenie, zaplanowałem ten wyjazd zupełnie inaczej, mam nadzieję, że lepiej, zwłaszcza że jestem już troszkę starszy i muszę dbać o szczegóły. Spokojny będę pewnie na miejscu, zawsze mam trochę niepokoju związanego z podróżami, zwłaszcza w obecnych dziwnych czasach. Tam już sobie poradzę.

AT: Co w ogóle czuje zawodnik, który po raz pierwszy w życiu staje na linii startu w MŚ na Hawajach? Jakie to uczucie?

TS: Uczucie jest niesamowite, bo jest się w miejscu, które do tej pory widziało się w relacjach telewizyjnych. A to wszystko jest na dotknięcie ręką, brałem udział w śniadaniu Ironmana, gdzie można było spotkać legendy sprzed lat, przy wprowadzaniu rowerów do strefy mijałem się z zawodnikami PRO, do tego miałem okazję jeszcze startować w normalnym trybie, czyli wszyscy mężczyźni w jednej fali. To naprawdę niezapomniane wrażenia.

Tomasz Socha

AT: Opis Twojego pierwszego startu można przeczytać na blogu. Podczas tego pamiętnego wyścigu chciałeś za wszelką cenę, pomimo ciężkich warunków, dotrzeć na metę i to zrobiłeś. Czy tym razem myślisz o konkretnym czasie lub miejscu w swojej kategorii wiekowej?

TS: W życiu mam jasno określone priorytety, rodzina, praca, hobby (czyli triathlon), i w tym kontekście znam swoje miejsce w szeregu. Triathlon zacząłem uprawiać grubo po czterdziestce, nie mając przeszłości sportowej, ale jak się już do czegoś biorę, staram się robić to dobrze. Udział w mistrzostwach świata to raczej „wisienka na torcie”, bo i tak cała robota (jej nie widać) jest robiona na treningach i to mi sprawia przyjemność. Mając na uwadze, że to ostatni rok w mojej kategorii i będzie masa tzw. „młodziaków” to byłbym mało wiarygodny, deklarując się co do miejsca. Zresztą muszę przyznać, że mam za sobą 12 startów na pełnym dystansie i chyba nie mogę powiedzieć, że jestem z któregoś mega zadowolony i mi wyszedł. Cały czas czekam… Wiem, że jak zrobię taki start, to miejsce będzie wysokie, może nie na mistrzostwach świata, ale…

AK: Trenujesz triathlon od 10 lat. Masz już spore doświadczenie na długich dystansach. Jak znajdujesz motywację do treningów i startów? Ustanawiasz sobie jakieś cele na każdy sezon?

TS: Faktycznie debiutowałem w triathlonie 10 lat temu w Suszu, ale z długim dystansem się nie spieszyłem. Chciałem być w miarę rozsądnie przygotowanym (zwłaszcza że wcześniej tak jak wspominałem, nie miałem przeszłości sportowej i trzeba było organizm przystosować). Motywacja do treningów to starty, które staram się z rozsądnym wyprzedzeniem planować, jest cel, jest zadanie, robotę trzeba zrobić. Nie jestem typem farciarza, nie przepracuję odpowiednio okresu przygotowań, to na startach cierpię, a chcę tego uniknąć.

Na każdej imprezie staram się jednak walczyć o wynik, nawet jak nie idzie, nie schodzę, kończę. Bardziej walczę o wynik niż miejsce, bo wychodzę z założenia, że jeśli zrobię dobry wynik, miejsce też będzie dobre. I tak jakoś od lat zajmuję całkiem przyzwoite miejsca, kwalifikuję się tu i tam. Do tego założyłem sobie, że każdy długi dystans będę robił w innym miejscu (chociaż przez pandemię trochę tę zasadę złamałem), więc oprócz doznań sportowych, za jednym zamachem mam doznania turystyczne (rodzina się też z tego cieszy, bo można to połączyć).

Może triathlon szczególnie na długim dystansie nie jest jakimś zdrowym zajęciem, ale ja mimo wszystko widzę same korzyści, które mnie właśnie do uprawiania tego sportu motywują. Mam już swoje lata, a czuję się świetnie, nie choruję, mam rozsądnie zagospodarowany czas, ludzie w tym sporcie są mega zakręceni, dla mnie same zalety. Wady oczywiście też widzę, ale dla mnie zalety je przewyższają. Ważne, aby w tym wszystkim zachować zdrowy balans życiowy.

Tomasz Socha - Ironman Tallinn

AT: W jednym ze swoich wpisów wspominasz też legendarne Ali’i Drive. To miejsce treningów i samego wyścigu, gdzie gromadzą się tysiące fanów. Jakie to uczucie, kiedy biegniesz przy takim dopingu?

TS: Samo trenowanie (bieganie) w tym miejscu jest już niezłym przeżyciem. O 6 rano (potem jest już za gorąco) ta masa biegaczy, idealne sylwetki, wyeksponowane sześciopaki, przyjazne gesty… Wszyscy wiedzą, po co tu przyjechali. Potem, w trakcie wyścigu, faktycznie to miejsce jest magiczne, tu znajdują się hotele, więc większość kibiców jest w tym miejscu na trasie. Przez bodajże 11 kilometrów doping jest niesamowity, chce się biec, zwłaszcza że to początek biegu i ma się jeszcze siły, potem wybiega się z miasta i jest troszkę gorzej. Jest też druga część Ali’i Drive, czyli już ostatni kilometr do mety, wtedy już wie się, że nic się nie stanie, że meta jest blisko, doping jest wspaniały i mocno niesie. Wszystko dzieje się niestety bardzo szybko, ale te chwile pamięta się przez całe życie.

AT: W triathlonie startuje również Twój syn. Myślisz, że i on kiedyś weźmie udział w MŚ na Hawajach? Jak to się stało, że zaczął treningi i starty?

TS: Obaj moi synowie są pozytywnie i bez przymusu zarażeni sportem, chociaż nigdy o to nie zabiegałem. Ja o tę część aktywnego życia zadbałem późno i za późno, ale jak widać, to pozytywnie zaraża, bo sport (na ogół aktywność fizyczna) może nie w wydaniu pełnych dystansów, to bardzo ważna sprawa w życiu każdego człowieka.

Faktycznie rok temu starszy syn wystartował w ćwiartce i się wkręcił, jakoś tak samo wyszło, trochę biegał, trochę pływał, rower dostał ode mnie przez przypadek, nikt nie chciał kupić mojej starej ramy rowerowej, zostało trochę części… i poszło. Spodobało się, zwłaszcza że wcześniej jeździliśmy rodzinnie na starty, więc od samego patrzenia można się zarazić. A że środowisko super, imprezy fajne to i łatwo się wkręcić.

Tomasz Socha wraz z synem podczas GIT Elbląg

Nie wiem, czy mój syn będzie walczył o start na MŚ na pełnym dystansie. Na pewno nie w najbliższym czasie, bo priorytety i moje i jego są podobne, przypomnę – rodzina, praca, hobby, a nawet nie sam pełny dystans, tyle, co przygotowania do niego wymagają sporej determinacji i czasu. Samo startowanie na krótszych dystansach, poprawianie się i budowanie lepszej formy, udział w imprezach w naszym kraju, które są naprawdę coraz lepsze, może też przynosić sporo satysfakcji – tak przynajmniej twierdzi mój syn. Na razie jesteśmy na etapie, „objechać” ojca na ¼ IM (śmiech).

AT: Czego Ci życzyć przed startem na Hawajach?

TS: Dotarcia na Konę bez przysłowiowych przygód i startu „życia”, może to będzie właśnie ten raz, kiedy wszystko zatrybi.

AT: Dziękujemy za rozmowę!

Wszystkie zdjęcia pochodzą z prywatnej kolekcji Tomasza Sochy oraz jego bloga „Made in 1968… triathlon M50”, który znajdziecie w tym miejscu.

Grzegorz Banaś
Grzegorz Banaś
Redaktor. Lubi Lionela Sandersa i nowinki technologiczne. Opisuje ciekawe triathlonowe historie, bo uważa, że triathlon jest wyjątkowo inspirującym sportem, który można uprawiać w każdym wieku. Fan dobrej kawy i książek Jamesa S.A. Corey'a.

Powiązane Artykuły

Śledź nas

18,455FaniLubię
2,744ObserwującyObserwuj
16,300SubskrybującySubskrybuj

Polecane