Triathlonowy duet matki i córki. Ewa i Maria Wójcik o mistrzostwach świata XTERRA

Pomysł na wspólne spędzenie czasu dla matki i córki? Triathlonowy trening albo zawody! Dla Ewy i Marii Wójcik triathlon stał się pasją, która buduje ich relację. 

ZOBACZ TEŻ: Ola Bańbor: „Mało osób wie, jak bardzo jestem w dupie z tym wszystkim”

Ich ostatnim wspólnym startem były mistrzostwa świata XTERRA. Ewa (matka) i Maria (córka) Wójcik opowiadają o wspólnym uprawianiu triathlonu. 

Nikodem Klata: Kto kogo zaraził pasją do triathlonu i jak to się wszystko zaczęło? 

Ewa Wójcik: Ja zaczęłam pierwsza z triathlonem. W 2013 roku spotkałam mojego trenera. Co ciekawe, spotkałam go na siłowni, a na siłownię namówiła mnie Marysia (śmiech). Wtedy dowiedziałam się, że istnieje coś takiego jak triathlon. Kiedy mój trener zaproponował mi start, to w przypływie endorfin się zgodziłam, chociaż nie umiałam nawet pływać, rower miałam od pół roku i w ogóle nie biegałam… Ale jakoś poszło. 

Maria Wójcik: Jak mama zaczynałam pływać, to ja wtedy mieszkałam w Londynie. Zawsze jak wracałam do Polski, to chodziłam z nią na zajęcia pływackie. Spodobało mi się i zaczęłam chodzić na basen w Londynie. W wakacje odwiedziła mnie mama i kupiła mi pierwszą szosę. Po powrocie do kraju stwierdziłam, że skoro umiem już pływać i jeżdżę na rowerze, to coś tam przebiegnę (śmiech). Więc jeśli chodzi o triathlon, to mama zaraziła mnie. Ja od dziecka trenowałam różne sporty i od zawsze byłam ciekawa nowych dyscyplin. Lubię eksplorować różne kierunki.

NK: Do czego przede wszystkim inspiruje Cię Twoja mama? Czego nauczyła Ciebie jej obecność w triathlonie? Pani Ewo, jakie to uczucie móc startować w triathlonie ze swoim dzieckiem? Czego Pani się nauczyła? 

Maria: Na pewno mama pokazuje mi, że wiek nie jest przeszkodą w niczym. To jest tylko cyfra. Najważniejsze jest to, jaki cel sobie postawisz, co chcesz osiągnąć. Po prostu trzeba działać w tym kierunku i iść w jego stronę. Mama nauczyła mnie tego, żeby robić swoje. Ona jest też bardzo konsekwentna w wykonywaniu treningów i to jest dużą inspiracją. Czasem do mnie dzwoni i mówi, że się stresuje, bo nie wykonała jednego treningu i boi się, że może akurat tego jednego treningu jej braknie na zawodach (śmiech). Ona nie widzi żadnych barier, tylko szanse i możliwości. 

Ewa: To jest cudowne uczucie. Możemy sobie razem iść na rower i zawsze mamy wspólne tematy. A czego się nauczyłam? Cały czas się uczę techniki jazdy MTB (śmiech). Maria jest moim wzorem i chciałbym jeździć jak ona. 

NK: Który ze wspólnych startów wspominacie najlepiej i dlaczego? 

Maria: To dość świeże wspomnienie – mistrzostwa świata XTERRA w crosstriathlonie we Włoszech. Niedość, że to był jeden z nielicznych startów, kiedy startowałyśmy razem na tym samym dystansie, to jeszcze żadna z nas nie miała ciśnienia na wynik, więc to był start na bardzo dużym luzie. Obie chciałyśmy jak najbardziej czerpać z samego faktu obecności na mistrzostwach świata. Po prostu cieszyć się byciem tam. To było fajne zamknięcie sezonu. Była przepiękna trasa. Pływanie w spokojnym, małym jeziorze otoczonym przez góry. Po prostu cudowne doświadczenie. Jak już dotarłam na metę, to konferansjer dał mi mikrofon i powiedział, żebym krzyknęła coś motywującego do swojej mamy, która była jeszcze na trasie. To było bardzo miłe. 

Ewa: Ze wspólnych startów dla mnie również ten był najfajniejszy. Były jeszcze takie, gdzie razem jechałyśmy, ale tylko jedna startowała, a druga była kibicem. Tym razem przez całą trasę myślałam, żeby mi Marysia tak bardzo nie dożyła i żebym przyspieszała, jak tylko się da (śmiech).

NK: Nie wybieracie raczej prostych tras, patrząc, chociażby na Wasz udział w XTTERA. Im trudniej, tym lepiej? 

Ewa: Nie, nie patrzymy na to czy jest trudno czy nie. Jak się Maria zapisała na rowerowe maratony, to ja jechałam tam jako kibic, spodobało mi się i też zaczęłam jeździć. Po pierwszych zawodach XTERRA na Malcie, gdzie również byłam w roli kibica dla naszych znajomych, namówiłam Marię, żebyśmy pojechały i wystartowały. Po prostu jedno pociąga drugie. Co nam los daje, to bierzemy. Nawet nie myślę czy coś jest trudne. Jak idea jest fajna, to po prostu to robimy. 

Maria: Ja nie mam tendencji do porywania się z motyką na słońce, tylko systematycznie co jakiś czas podwyższam poprzeczkę i takie podejście zaprowadziło mnie w różne fajne miejsca. 

NK: Zamiast wspólnych niedzielnych obiadów, macie wspólne rodzinne długie rozjazdy na rowerze? Jak wygląda życie sportowej rodziny, uwielbiającej triathlon? 

Maria: To ja powiem jak wyglądają np. nasze święta. I w Wielkanoc i w Boże Narodzenie idziemy biegać i robimy wspólne, długie wybieganie. Do tego biegną jeszcze moi bracia i niekiedy przyjaciele. Niedzielnych obiadów nie ma. Często w weekendy spotykamy się z mamą na rower i raczej spędzamy czas na treningach. U nas nie ma sztucznego podtrzymywania więzi na siłę, tylko autentycznie interesujemy się tymi samymi rzeczami. Mamy naprawdę mnóstwo wspólnych tematów i to jest niesamowite. 

NK: Czyimi startami stresujecie się bardziej – swoim czy mamy / córki? 

Maria: Hawaje, gdzie startowała mama, były dla mnie bardzo trudne psychicznie. Nie chciałam jej tego mówić przez długi czas, ale bardzo się stresowałam. Tam jest trudny klimat, do tego dystans pełnego Ironmana, a moja mama jest już jednak w wyższych kategoriach wiekowych, więc zwyczajnie bałam się, że coś może się jej stać. Wiem, że jest tak zawzięta, że byłaby na trasie aż do upadłego. Jak razem startujemy, to wiem, że nie mogę myśleć o niej, tylko muszę się skupić na sobie. Czasami jak jest coś trudnego technicznie to trochę się przjmuję, ale ogólnie poza Hawajami raczej nie martwiłam się o inne starty. 

Ewa: Trudno powiedzieć. Każdy cieszy się chyba najbardziej swoimi startami. Jak się kibicuje, to jest inny rodzaj emocji. A ja nie chciałabym być tylko kibicem. O Marię się nie boję, bo wiem, że jest świetna technicznie, aczkolwiek jak na jednych zawodach w stronę zawodników jechała pomoc medyczna, to czułam lekki stresik i miałam nadzieję, że Maria nie szalała za bardzo. 

Źródło: Instagram Maria Wójcik

NK: Po mistrzostwach świata XTTERA macie jakieś wspólne triathlonowe marzenie, które chciałybyście razem zrealizować? 

Ewa: Tak, przyszłoroczne mistrzostwa świata (śmiech). W 2024 znowu są w Molveno i ja zrobię wszystko, żeby się tam zakwalifikować i będę napierać, żeby Maria też chciała. 

Maria: Zgadzam się. To było tak fajne doświadczenie, że bardzo byśmy chciały tam jeszcze raz pojechać i to faktycznie jest nasze wspólne triatlonowe marzenie. 

Nikodem Klata
Nikodem Klata
Redaktor. Dziennikarz z wykształcenia. W triathlonie szuka inspirujących historii, a każda z nich może taką być. Musi tylko zostać odkryta, zrozumiana i dobrze opowiedziana.

Powiązane Artykuły

Śledź nas

18,455FaniLubię
2,813ObserwującyObserwuj
21,600SubskrybującySubskrybuj

Polecane