Waldemar Stawowczyk: „Powiedzieliśmy w żartach, że trzeba zrobić półtora Diablaka. No i w tym roku zrobiliśmy…”

Jako jeden z dwóch uczestników zdecydował się na wystartowanie w nowym dystansie Diablaka – 1 i 1/2. Po „rozgrzewkowej połówce” następnego dnia pokonał cały dystans. Waldemar Stawowczyk o „Świętym Graalu polskiego ultra”. 

ZOBACZ TEŻ: Krzysztof Kuczyński: „Jeżeli chodzi o rozwój, to zawsze można coś poprawić”

Na swoim koncie ma kilkanaście tytułów mistrza świata jako maszer – przewodnik psiego zaprzęgu. Od 2017 roku rozpoczął przygodę z triathlonem, a miłość do gór doprowadziła go do wyścigów ultra. W tym roku wystartował na nowym dystansie Diablaka. Waldemar Stawowczyk w rozmowie z Akademią Triathlonu opowiada o magii tych zawodów. 

NK: „Od dziecka jestem człowiekiem gór” – powiedziałeś w jednym z wywiadów. Ekstremalny triathlon wziął się właśnie z miłości do gór?

WS: Zawsze byłem człowiekiem gór. W dzieciństwie jeszcze zanim miałem psy, bardzo lubiłem chodzić i biegać po górach. W latach 90. nie było jeszcze czegoś takiego jak „biegi górskie”, tylko każdy na własną rękę uprawiał turystykę pieszo-biegową. 

Za młodu nie miałem nawet chęci ścigania się. Pałałem po prostu miłością do gór. Później pojawił się Manu, pies którego znalazłem na ulicy i który zapoczątkował moją przygodę z wyścigami psich zaprzęgów. W 2017 roku zmieniłem je na triathlon. 

Standardowo na początku była 1/8 i 1/4. W kolejnym sezonie połówka, potem pełny Ironman, którym od razu był Diablak (śmiech).

Źródło: Fot. Jagoda Waśkowska

NK: Na swojej stronie organizatorzy napisali: „Diablak to nie zawody. To podróż” – zgadasz się z tym stwierdzeniem?

WS: Zdecydowanie. Wszyscy, którzy przyjeżdzają na Diablaka, przyjeżdżają sprawdzić się sami ze sobą. Wynik jest sprawą drugorzędną. Walczymy z własnymi słabościami. Najlepsze jest to, że średnia wieku na Diablaku to 42 lata i tutaj nikt nie przyjeżdża ścigać się między sobą. To jest wewnętrzny sprawdzian. Diablak to Święty Graal naszych triathlonowych zmagań ultra, a w tym roku organizatorzy dodatkowo podnieśli poprzeczkę, wprowadzając dystans 1 i 1/2.

NK: Opowiedz więcej o nowym dystansie…

WS: W tamtym roku, gdy skończyliśmy Poland Extreme Triathlon, zapytaliśmy się „Co dalej?”. Więc powiedzieliśmy trochę w żartach: „Trzeba zrobić półtora Diablaka” (śmiech). No i w tym roku zrobiliśmy… 

W sobotę jest 1/2, a w niedzielę pełny Diablak. Zgłosiło się nas dwóch – ja i Marcin Mikoś. Wielu naszych towarzyszy podczas tych zawodów śmiało się z nas, że powinniśmy zostać wysłani do psychiatry (śmiech). Śmialiśmy się z tego, chociaż w niektórych momentach naprawdę do śmiechu mi nie było. Na początku w sobotę był plan oszczędzać się na pełnego Diablaka, bo wiedziałem co mnie czeka, ale człowiek ustawia się w tryb wyścig… (śmiech). 

Po połówce trzeba było szybko schodzić z góry. Jak najszybsza regeneracja, chłodzenie nóg, przepakowanie sprzętu, postawienie roweru w strefie zmian. O 22 się położyłem, a o 2:00 już pobudka, bo o 3:10 wyjazd i o 4:00 lecimy Diablaka. Start w nocy jest świetny – prawie nic nie widać, ale się płynie i jest super. 

Mój organizm zareagował bardzo dobrze. W poniedziałek na rozdaniu nagród śmialiśmy się, że można byłoby jeszcze pętlę rowerową zrobić na rozkręcenie (śmiech). Przygotowałem się bardzo dobrze. Mogę długie dystanse kręcić na średnim tętnie 135/145 bpm, bez żadnego stresu w miarę dobrym czasie. W przygotowaniach najważniejsza jest wytrzymałość. Wszystkie treningi się na tym opierają.

NK: Co Twoim zdaniem stanowi o wyjątkowości Diablaka? 

WS: Podejście pod Babią Górę. Same przewyższenia rowerowe robią robotę, ale później idziesz już ciągle pod górę. Walczysz mentalnie ze sobą. Jeżeli przedobrzysz na rowerze, to nie wejdziesz na Babią. 

W tym roku ciągle byłem w ogonie stawki, a na samym podejściu na Babią Górę wyprzedziłem ośmiu zawodników. Sześciu minąłem na ostatnim kilometrze. Oni nie mieli już sił, bo nogi zaorali na rowerze. W Diablaku niezwykle ważne jest utrzymanie nóg w dobrej kondycji. 

NK: W tym roku na trasie zawodów padł rekord trasy, prawda?

WS: Tak, padł nowy rekord trasy na pełnym dystansie. Poprawiony o prawie 15 minut. Wyszło 12 godzin z groszami i to naprawdę jest niesamowite… Ale poprzedni rekordzista już się śmieje, że przynajmniej jest motywacja na następny rok. To są młode harpagany (śmiech). 

NK: Ultra wymaga nie tylko sprawności fizycznej, ale też siły psychicznej? Co jest ważne w takich wyścigach? 

WS: W ultra ważne jest wszystko. Rozkład sił jest ważny. Chodzi o to, żeby się nie zajechać. Ważna jest taktyka. Nie można przedobrzyć. Jeden błąd na trasie i jest koniec. To, co wytrenowałeś przez cały rok, da ci owoce. Moim zdaniem lepiej jest iść cały czas na średnim tętnie i średnim tempem, ale nieprzerwanie. Mając rezerwy sił na finiszu, można zaryzykować. 

Głowa też robi robotę i jest bardzo ważna. Do tego żywienie jest podstawą. Nie można dopuścić do stanów kryzysowych. 

NK: Ekstremalne wyścigi stają się coraz popularniejsze wśród zawodników – co przyciąga ich do tej dyscypliny?

WS: Na pewno ciekawość, czy da się radę. Chęć poznania swoich możliwości. Może też to, że nie ma takiej spiny, która jest na zwykłym triathlonie. Wyścigi ultra buduje fajna atmosfera i więzi, które się tworzą. Budujemy swoją społeczność. 

NK: Napisałeś, że nie poznałeś jeszcze możliwości swojego organizmu, a to oznacza jedno „niekończąca się opowieść” – jakie są dalsze plany? 

WS: Chciałbym coraz bardziej przesuwać swoje granice, ale zacząłem z wysokiego C i okazuje się, że nasze rodzime triathlony są o wiele trudniejsze, niż Norsemany i wszystkie inne ultra. Teraz czeka na mnie dwukrotny, pięciokrotny i dziesięciokrotny, tylko to już jest moja walka z pętlami. Ja nie lubię biegać czy jeździć pętli. Na Diablaku nie mam z tym problemu, bo dwie pętle się nie nudzą. Ale robienie kilkuset pętli po kilka kilometrów jest dla mnie słabe. Jednak wszystko jest kwestią organizacji. 

Póki co obiecałem żonie, że robię rok pauzy. Chcę pożyć trochę z rodziną i odpocząć. Później będziemy myśleć co dalej. 

NK: Jako maszer zdobyłeś kilkanaście tytułów mistrza świata – co chcesz osiągnąć jako triathlonista? 

WS: Jako triathlonista już jestem spełniony. Mam się dobrze bawić i trzymać zdrowie w jak najlepszej kondycji. Nie realizuję żadnych celów. Startuję dla przyjemności. Co się uda, to się uda. Mam 45 lat, więc zdaje sobie sprawę, w jakim miejscu jestem. Ultra to przygoda. 

Nikodem Klata
Nikodem Klata
Redaktor. Dziennikarz z wykształcenia. W triathlonie szuka inspirujących historii, a każda z nich może taką być. Musi tylko zostać odkryta, zrozumiana i dobrze opowiedziana.

Powiązane Artykuły

Śledź nas

18,455FaniLubię
2,772ObserwującyObserwuj
19,500SubskrybującySubskrybuj

Polecane