Od Redakcji: Przygotowania do sezonu startowego 2015 chyba ruszyły na dobre. Na portalach społecznościowych widać zdjęcia z treningów rowerowych, obozów pływackich i długich wybiegań. Część z Was jeszcze ostrożnie podchodzi do objętości treningowych, delikatnie wdrażając się w etap przygotowawczy, a część – pewnie ci, którzy wyznaczyli pierwsze starty na wczesną wiosnę – zaczęła już ostro pracować nad formą. Ale są też tacy, którym łatwo to nie przychodzi. Jakoś ciężko im zmusić się do wyjścia na trening i można mieć wrażenie, że traktują długie wybieganie lub jazdę rowerem jak karę za złe zachowanie. Tak to już jest, że jedni kochają trenować, a drudzy ścigać się w zawodach. Niczym Grass i Dowbor. Wiadomo, że ten pierwszy to jeszcze do niedawna gość w gorącej wodzie kąpany i bywało, że w marcu miał formę na czerwiec. Fakt. Lubię trenować i trenowanie jest dla mnie niekiedy ważniejsze niż same zawody (no chyba, że są to zawody, w których trzeba pokazać plecy Dowborowi). Po prostu kocham ruch i gdyby ktoś chciałby płacić mi za taką pracę, mógłbym wychodzić na trening o 8 rano i wracać wieczorem. Niestety tak dobrze nie jest.
Nie mam specjalnie problemów z powrotem do reżimu treningowego, ale robię to zupełnie inaczej niż jeszcze 2-3 lata temu – spokojniej, bez budowania formy na Święta Wielkanocne. Większym wyzwaniem jest dla mnie rezygnacja z obżarstwa. Uwielbiam jeść nawet wówczas, kiedy nie jestem głody. Ten grzech jest u mnie chyba najczęściej popełnianym, na szczęście ostatnimi czasy postanowiłem obżerać się wyłącznie zdrowym wsadem do kotła. Mój rywal, redaktor Maciej, z żarciem ma podobnie, ale widać dużo większy problem – wejście w trening, który w tym okresie chyba mu nie leży. Ma coś z misia, który zapada w zimowy sen. No, ale jak już się obudzi, to potrafi być groźny.
Łukasz Grass
Maciej Dowbor: Wracam do gry
Jakże łatwo przywyczaić się do błogiego lenistwa. Po niezwykle intensywnym sezonie kilkanaście dni bez treningu spodobało mi się tak bardzo, że bez większych oporów okres roztrenowania rozciągnął się do kilku cudownych tygodni, podczas których dałem upust wszystkim swoim słabościom. Było więc niepohamowane obżarstwo, zdarzyło się i delikatne pijaństwo, chociaż to bardziej wynikało ze słabości głowy, anieżeli faktycznego upajania się napojami procentowymi. No i wróg nr 1, moja największa słabość – słodycze. Jadłem wszytko i we wszelkich możliwych ilościach. Świetne wyniki sprzedaży koncernów cukierniczych w naszym kraju, to w dużej mierze moja zasługa. Taki mało sportowy tryb życia bezpośrednio przełożył się na moją formę w postaci nadwyżki kilogramów w liczbie 5-ciu. Co najmniej. Ze wstydu nie przyznam się, ile jest ich naprawdę. Niestety jakimś dziwnym zrządzeniem losu powrót do treningów nie przebiega lekko. Głód treningów wciąż przegrywa z głodem kalorii. Myśl o wielu miesiącach ciężkiej orki nie wpływa specjalnie motywująco. Czytam blogi, artykuły na AT, oglądam filmy, zdjęcia i …nic. Zdrowy rozsądek zmusza mnie do ruszenia tyłka, ale trudno mówić o wielkim entuzjaźmie.
Długo zastanawiałem się z czego to się bierze. I w końcu odkryłem. Już po raz czwarty zaczynam przygotowania do sezonu. I po raz czwarty wychodzę na te same trasy biegowe, jeżdżę po tym samym asfalcie, pływam na tych samych dwóch basenach. Wykonałem wszelkie możliwe kombinacje, aby choć trochę urozmaicić sobie treningi. Pętelki, ósemki, w od lewej, od prawej. Próbowałem wszystkiego. Ale ile można dreptać w miejscu? O tym jak ważna w motywacji jest zmiana otoczenia i różnorodność przekonałem się, kiedy na kilka dni wyjechałem w góry. Moje nastawienie momentalnie zmieniło się o 180 stopni. Aż paliło mi się, żeby wsiąść na rower i skatować się do granic możliwości. Entuzjazm nie trwał długo. Wystarczyło wsiąść do samochodu i skierować się do domu, by czar ten prysł. Kolejny trening, który mogłbym pobiec z zamkniętymi oczami, a i tak nawet bym się nie potknął, bo znam na pamięć każdą bruzdę w asfalcie. Trudno tu doszukiwać się wielkich emocji. Jesienny powrót do sportowej rutyny, w tym roku za sprawą pogody i tak wyjątkowo łaskawy, ma jeszcze jeden charakterystyczny symptom. Moja podświadmość powoli nastawia się na kolejny długi okres samotności i wyobcowania. Z jednej strony godziny treningów, w 90% solowych, z drugiej coraz więcej wyrzeczeń, rezygnacji ze spotkań towarzyskich. Moi nietriathlonowi znajomi śmieją się, że z Dowborem można poimprezować tylko na przełomie września i pażdziernika, bo przez resztę roku jest mnichem-pustelnikiem.
Na szczęście powoli spływają kolejne informacje o terminach zawodów w sezonie 2015. Ustalanie kalendarza i odliczanie czasu do pierwszych zawodów to najlepszy sposób na spięcie pośladków. Czyli koniec biadolenia. Zaczyna się „zabawa”. Teraz najważniejsze – ustalić swoje cele. Zawiesić poprzeczkę na tyle wysoko, aby mieć ambitne, satysfakcjonujące wyzwania. I na tyle realnie, aby po zakończeniu kolejnego sezonu nie zasilić grona frustratów, którzy widocznie nie uważali na języku polskim i przeoczyli mickiewczowskie: „Mierz siłę na zamiary, nie zamiar podług sił”.
P.S. Po wysłaniu tego tekstu do redakcji, zadzwonił do mnie Ojciec Dyrektor. Byłem nomen omen na treningu rowerowym, co i tak nie przeszkodziło nam w długiej polemice o różnicach w nastawieniu do triathlonu. Łukasz nie mógł początkowo zrozumieć, dlaczego opisuję swoje treningi jako katorgę i wyrzeczenie. Przecież on to kocha i nie może się doczekać kolejnego treningu. To kompletnie odwrotnie niż ja. Skłamałbym mówiąc, że kocham trenować. Kocham się ścigać, ubóstwiam rywalizację, atmosferę zawodów, spotkania z innymi wariatami. Po to żyję i po to trenuję ponad 500 godzin w roku. To nie jest tak, że każda jednostka, to walka z samym sobą i działanie wbrew własnej woli. U mnie przypomina to trochę efekt śnieżnej kuli. Czym bardziej się wkręcam w przygotowania, tym większą mam z nich przyjemność. Lubię widzieć efekty swojej pracy, a o nie najtrudniej na początku.
Późną jesienią, po roztrenowaniu, kiedy jestem kompletnie bez formy, z nadwyżką kilogramów, a pogoda znacznie odbiega od mojej ulubionej, wszytko przychodzi mi niezwykle opornie. Jednak kiedy organizm powoli przyzwyczaja się do obciążeń, a umysł dostrzega efekty, trenowanie zaczyna sprawiać mi radość i satysfakcję. Poza tym wszystko zależy od rodzaju jednostki. Jestem typem zadaniowca, czyli jeżeli ustalam sobie jakiś cel, który jest wyzwaniem, potrafię go realizować niezależnie od wszelkich przeciwności. I to zarówno w krótkiej jak i długiej perspektywie. To znaczy, że kiedy na horyzoncie pojawiają się zawody, jestem zmotywowany do morderczej pracy. Nawet pojedynczy trening z konkretnym, trudnym zadaniem do zrealizowania daje mi frajdę. Co innego długie wybiegania czy monotonne wyjeżdżenia. Nie cierpię ich. No chyba, że zwiedzam jakąś nieznaną mi okolicę, lub uwaga, mam dotrzeć do jakiegoś celu, czyli przemieszczam się z punktu A do punktu B. Byle tylko nie kręcić tych cholernych pętelek. Co ciekawe, chociaż samo wyjście na trening jest sporym wyzwaniem, tak jak i często cały jego przebieg, to zawsze pod koniec dostaję gigantyczną dawkę entuzjazmu. No właśnie. To jest chyba najdziwniejsze. Z jednej strony nie chcę mi się ćwiczyć, z drugiej brak endorfin i reżimu treningowego spycha mnie w stany depresyjne. To dość skomplikowane. Ale np.łatwiej zrealizować mi dwa treningi jeden po drugim niż z dłuższą przerwą.
Bardzo zazdroszczę zawodnikom takim jak Grass czy Konieczny, którzy otwarcie mówią, że kochają trenować. Też bym tak chciał, ale nie potrafię. Mam inaczej skonstruowany charakter i nic na to nie poradzę. Mój ojciec, człowiek, który zna moje słabe punkty jak mało kto, nie może wyjść z podziwu, że przy swoich cechach wolicjonalnych jestem w stanie trenować triathlon na takim poziomie. I wbrew pozorom, sam z siebie jestem najbardziej dumny właśnie za to, że pomimo tych oczywistych przeciwności, nie tylko trwam, ale chcę jeszcze więcej, choć moja natura, podświadomość, usilnie kusi mnie do pozostania na kanapie przed telewizorem. Myślę, że w takiej wewnętrznej walce wcale nie jestem odosobniony. W końcu nie każdemu ten sport przychodzi łatwo. Szczególnie o tej porze roku.
@Marcinie zwany MKONem – wszystko dzisiaj się wydało. Ten czas, to dzięki marcińskim rogalikom prosto z Poznania. Czyli jednak doping. Cukrowy 😉
@Bogusław. 5 razy biegałem od IM w Rugii. W tym raz więcej niż 10km 🙂 więc roztrenowanie pełną gębą…
Hej..zgłosiło sie do mnie parę osób z prośba o podesłanie swoich audiobooków. Czekam na Pendrivy i wyśle. Jeśli inni tez mają swoją kolekcje to może sie powymieniamy?:):):)
@Andrzej, z tym sokiem to muszę spróbować, bo faktycznie za dużo kawy mam w pracy. Dzięki za podpowiedź 🙂
Ja rowniez juz wczesniej zapozyczylem pomysl od Grzegorza M. i slucham audiobookow, dziala super- raz w akcie desperacji (nie bylo nic innego) sluchalem 'Sposob na Alcybiadesa’ i musze przyznac ze na nowo odkrylem lekture :), audiobooki dzialaja na mnie nawet lepiej niz film na trenazerze. Chcialbym jednak dopisac uzyteczny 'patent’. Nie wiem czy to zadziala na slodycze bo z tym nigdy nie mialem problemu, po prostu ich nie lubie ale ja bylem prawie uzalezniony od kawy. Latwo dostepna w pracy, podwojny strzal espresso potrafil pojawic sie w moim dniu 6 razy. Wymyslilem wiec ze jedyna metoda to jakos ja zastapic, potrzebowalem cos czego nie da sie wypic jednym lykiem a jest zdrowsze od kawy i nie wplywa na dzialanie pulsometru. Najpierw oczywiscie pomyslalem o piwie ale w pracy mogloby sie pojawic sporo pytan czemu trzymam kufel na biurku 🙂 i niechcacy znalazlem 100% sok zurawinowy. Kwasny jak cholera ale dzieki temu pilem go pol dnia, w tej chwili nie potrzebuje ani jego ani kawy- jestem pewien ze na slodycze tez mozna znalezc taki zamiennik :).
Te 42’36” to chyba było treningowo, bo niejaki MKON w Gdyni zrobił coś tam poniżej 35′ (chyba też na roztrenowaniu :-))
42.36 w Biegu Niepodległości w Wwie. Jak na wracajacego do gry to calkiem niezle… Ladnie, ladnie:) Gratulacje!
Czytam, czytam i znajduje analogie….
Podsłuchałem przypadkowo swoje koleżanki, które mają małe problemy z nadwagą. Obserwowały one inne mające jeszcze większe problemy i jedna z nich podrzuciła hasło ,,zobacz na nie, aż przyjemnie popatrzyć… :-)) Maćku, przyjemnie poczytać… 🙂
Wydaje mi się, że takie przerwy w treningach mogą się przytrafiać tylko podczas kontuzji (rok temu po operacji przepukliny pachwinowej przez 5 tygodni nie robiłem nic, nie licząc codziennego rozciągania i wybranych ćwiczeń izometrycznych) albo… ludziom, którzy zaczęli cokolwiek trenować w wieku dojrzałym. Aktywne przez ostatnich 20-30 lat ciało nie dopuszcza do takich przerw, po prostu nie ma takiej opcji. Domaga się i krzyczy; osadzony we własnym ciele zawodnik usłyszy to natychmiast. Podobnie jest z michą: odpowiednie żarcie przestaje być dietą, a staje się nawykiem, drugą naturą. Wówczas słodycze, piweczko i inne takie przestają być problemem – one zwyczajnie nie istnieją. Na to jednak też potrzeba conajmniej kilku lat. Początkującym fanom zdrowego trybu życia i sportowych wyzwań życzmy zatem cierpliwości – w sporcie jest tak, że nawyki i odruchy wchodzą na poziom automatyzmu poprzez wielokrotne powtarzanie. A na to potrzeba czasu.
Redaktor Dowbor robi ciągłe postępy, warto zaktualizować w opisie autora tekstu rekord życiowy w „olimpijce” i pochwalić się 2h09m 🙂 Powodzenia w łamaniu 4h40m na 70.3 w Gdyni !!!
Piotr
No nareszcie! Jakos smutno bylo bez ciebie! Witamy w kapeli i mamy nadzieje, ze bedziesz gral pierwsze skrzypce 🙂
a co do inspiracji to polecam: http://www.ted.com w sumie to nie wiem dlaczego do tej pory nikomu jeszcze tego nie sprzedałem. Morze bez dna!
Maciek. Jak zwykle lekkie i fajne pióro! Co do trenowania – przyznaję się – uwielbiam trenować. Starty są tylko pięknym dodatkiem do tej… filozofii życia.
Czy to roztrenowanie (na zdjęciu) w Hotelu Mera w Sopocie? 😉
:@ Maciek..jesli chcesz podeślij jakiś adres do wysyłki to ci prześle pendrive z książkami i zobaczysz czy to sie u ciebie sprawdzi. Moj adres: [email protected] To może tez być fajne na trenażer. Już sie deklarowałem że jeśli są inni chętni to bardzo proszę o kontakt. Chetnie ” pozycze”:):)
Ha! Doskonale Cię rozumiem Maciek. Ja też, jak tylko nastanie jesień, najchętniej zaszyłbym się w wyrku, a na drzwiach powiesił – ” przed 1 maja nie budzić”. Dopiero pojwienie się terminów startów trochę mnie rozbudza. Nie chcę być źle zrozumiany, ale … fajnie wiedzieć, że nie tylko ja mam takie problemy 😉
@grzegorz niezły pomysł. W sumie nie pomyślałem i w ogole nie słucham audiobooków ale moze polubię. Czasami słuchałem transmisji sportowych w jedynce i przyznam, ze miło upływał przy tym trening. Oto właśnie chodzi w takich felietonach. Aby pozniej wymieniać sie różnymi patentami;-)
Powodzenia Maciek. Trzymam kciuki za twoje 4:30:):) na pewno się uda. A na długie wybiegania polecam audiobooki. Mogę ci podesłać rożne sensacje i thrillery mam ich ponad 50. Jak się wciągniesz to nie możesz sie doczekać długiego wybiegania żeby zobaczyć co będzie dalej:):):). Na rowerze nie próbowałem. Powodzenia
W połowie listopada ma się pogada zmienić na prawdziwą Polską jesień, więc chyba nie jeden będzie miał smętną minę wychodząc na trening, szczególnie rower. Zacznie się zabawa 🙂
Podobne dylematy. Powodzenia przesyłam z trenazera, zlany potem, pachnący „waniliami”, podczas siedemnastego z rzędu seansu którejś tam Kony na ekranie w garażu 🙂