Rozpoczął się najtrudniejszy czas dla maratończyka. Ostatnie dni przed najważniejszym biegiem. Czas odpoczynku i czas magazynowania siły. Dlaczego najtrudniejszy? Bo w głowie tyle myśli, że kilometrów wybieganych za mało, że szybkość jeszcze nie ta, że może należy coś tam jeszcze poprawić. A tu nic z tego. Trzeba odpoczywać. Jeśli biegać, to już tylko wolno, coraz wolniej i coraz bliżej. Niby wiadomo, że to, czego nie udało się do tego momentu „zbudować’, to w tym tygodniu i tak już się nie nadrobi. Tylko jak przekonać własną głowę do tego, że skoro plan treningowy został wykonany w stu procentach, to teraz musi być już dobrze. Przekonywanie tym bardziej trudne, że ostatni trening z kilometrówkami tak bardzo dał w kość, że ostatnie dwa odcinki szły tak topornie, że sił i powietrza w płucach brakowało. Znów zaczynam mieć wątpliwości, czy aby na pewno wszystko zrobiłem tak jak zrobić miałem. To może jeszcze da się coś podszlifować? Gdzie tam, trzeba zbierać siły. To się dopiero nazywa walka samego z sobą. A może to pierwsze symptomy uzależnienia. Gdy do tej pory na trening wychodziłem 5-6 razy w tygodniu, a tu takie odstawienie… Buty stoją w przedpokoju i kuszą… A ty się człowieku męcz. Tak mało kilometrów do zrobienia, za to sporo węglowodanów do zmagazynowania. To chyba jedyna chwila w życiu biegacza, gdy odpoczywanie tak bardzo męczy. Dobrze, że niedziela i niebawem.
Dajcie znać jak wam poszło !
Doskonale Cie rozumiem! 🙂 Powstrzymywanie się przed wyjściem na trening, albo kończenie go jak sie jeszcze chce pobiegac jest niezwykle trudne! Trzymaj sie i powodzenia w niedziele! (ja tez w niedziele biegne w Warszawie – moj debiut w maratonie ;)) pozdrawiam