Witam
To moj pierwszy wpis, ale od razu zacznę z grubej rury. Czyli relacja z zawodów o puchak komentanda – MAMAIA TRIATCHLON CHALENGE 2011
Więc. Ostatni deszcz Constanta widziała jakieś 2 miesiące temu. I w piątek. Lać zaczęło około 17. Ale naprawdę lać i piźdzdzić. Na moim rowerku nigdy nie jechałem w deszczu. Zona zmartwiona – obiecałem solennie, że pojadę jak będzie siąpić i będę jechał powolutku, aby się nie wyp… Torba spakowana, Rower wypucowany i nasmarowany. Z żelków zdjęte folijki. Siusiu, paciorek i do spania.
Sobota. Pobudka 6 rano. Leje. Ale nie siąpi, Leje, piździ, pioruny. Katastrofa. 7 rano – przejaśnia się, może coś z tego będzie. Wymyśliłem, że po drodze pojadę do biura po starą komórkę – bo po cholerę w strefie zmian jak będzie lało zalać nową. Wiec wyjechałem 15 minut wcześniej – pełna euforia, muza leci- pozytywne wibracje z Rage Agains the Maschine – bęc – z tego wszystkiego zapomniałem jak się w Rumunii parkuje i przytarłem jakiegoś grata na parkingu. Kur.. Oczywiście dziadek wyskakuje z kanciapy i dże ryja – ja nie kumam, bo mówi dialektem jakimś. Telefon do Bogdana – kolegi załatwia sprawę i około 8:30 melduję się w strefie zmian.
Mała dygresja. Do tej pory jedynie biegałem – 10, półmaraton, maraton. Przed startem ogląda się innych startujących i widzi się ludzi w różnym stopniu przygotowania – takich, do których w ogóle się porównać nie można, takich z którymi się powalczy i takich z którymi wiesz, że przy tej ilości potu, którą wylałeś powinieneś wygrać. Właśnie uświadomiłem sobie, że na triatlonach nie ma tak dobrze – tutaj przypadkowych ludzi startujących bez przygotowania raczej mało. Sami wielcy, żylaści kolesie. No na pewno nie wpływa to dobrze na morale.
Ciasno. Na jednego zawodnika jakieś 45 cm miejsca. Szczęśliwie trafiłem na miejsce tylko w połowie zalane wodą, więc mogłem się spokojnie rozłożyć, ale na poukładanie rzeczy zgodnie z planem i porządkiem niestety nie było miejsca. No i zaczęła się przedstartowa sraczka. Nie dosłownie ale prawie. Ponieważ przez pół piątku popijałem małymi łykami wodę oraz inne specyfiki.. w sumie nie wiem dlaczego mnie to nie zastanowiło, dlaczego piję, piję a nie sikam. Więc właśnie zacząłem. Od 9 do 10 lądowałem w toice chyba z 5 razy.
OK. – ostatnia odprawa techniczna, pianka i do wody. Rozgrzewka… komunikat, że start opóźniony o 20 minut, bo burza była. Rumuny…choć w zasadzie alleluja – wiem, że sika się w piankę, ale nie lubię jakoś, więc wykorzystałem te 20 minut na ostatnią wyprawę. Ponieważ uważam, że nastawienie psychiczne na zawodach naprawdę sporo robi a opróżnienie pęcherza poprawia ów nastawienie polecam początkującym poćwiczenie tego elementu – sikanie w tojce w piance zapinanej z tyłu i w stroju startowym zapinanym z przodu kiedy nie chcesz zdejmować całej pianki. Dobrze, że sobie nic nie złamałem.
Do wody – start przesunięty o kolejne 5 minut. Ludzie bez pianek zaczynają marznąć…choć woda ma 22 stopnie. W końcu huknęło, gruchnęło i popłynęli.
Do opłynięcia 2 trójkąty z bojek. Po pierwszym nawrocie łapię rytm, ale i tak płynie mi się fatalnie. Nałykałem się powietrza, nie mogę odbić, zgubiłem się na ostatniej prostej i nadrobiłem kilkanaście metrów. Drugie okrążenie – już lepiej. Rytm jest, bekłem jak noworodek, zgubiłem się na ..cholerne kierunki…
Wyjście z wody – wszystko jak koledzy podpowiadali zrobiło się samo. Okulary i czepek – jeden ruch, odpiąć piankę i zsunąć – drugi ruch – jestem już na lądzie (wychodziło się po drewnianym podeście, stromo dość). Miałem policzone rzędy, więc rower znalazłem od razu i.. pamiętam tylko, że wyuczona metoda zakładania skarpetek nie zadziałała i troszkę trzęsły mi się ręce. Następne – to już jadę. Gdzieś mi ta strefa zmian umknęła z pamięci, ale spędziłem tam nadzwyczaj mało czasu więc zadowolony.
Rowerek – 4 kółka na płaskim terenie, ale w Mamai jest tak, że nawet jak nie wieje to wieje. I to tak brzydko – bo kręci raz w plecy, raz z boczku raz w pycho. Generalnie określenie miota nim jak szatan pasuje tu bardzo. Ponieważ mamy do dyspozycji 2 pasy ruchu (trzeci dla biegaczy i pierwsi z „proba sprint’ zaczęli się już pojawiać –ciasno dość. Jakoś łańcuch sam powskakiwał na właściwe przełożenia i kręcąc jak oszalały pomknąłem. Fajowsko. Wyprzedzanie jest super. Zwłaszcza jak wyprzedzasz Stefana Van coś tam – holendra, za którego kask mógłbym spłacić rower a za rower – pewnie małe auto. Satysfakcja – 150%.
Z tego wszystkiego nie włączyłem zegarka – a kółka liczy się samemu. Więc pyknąłem go tylko tak, żeby mi 200m przed końcem powiedział że to ostatnie było. Zgodnie z filmikiem z Youtube – na ostatnich 50m rozluźniłem ręce, rozciągnąłem łydki i już jestem w strefie zmian (hi – która wygląda jakby bomba tam wybuchła – wszystko leży gdzie popadnie – ręczniki, czepki, pianki…) Rower na stojak, kask, buty, łyka czegoś, buty biegowe (kur.. znowu trzęsą się ręce i nie mogę zawiązać) Udało się – wio.
Bieganie. 27 stopni na rowerze nie jest odczuwalne. Na bieganiu i owszem. Masakra, mój kark i ręce oblezą jutro jak nic. Oczywiście lało rano, więc wzorem prezydenta Łodzi chyba pytałem się siebie przez te 10km – Gdzie masz ch.. czapkę!!. 2 kółka po 5 km, 2 razy woda na każdym, picie tylko na pierwszym okrążeniu, potem już tylko polewanie.
Meta. 3 minuty nie odzywam się do nikogo – znajomi chyba coś tam gadali…nie wiem.
No. I tyle.
W nagrodę za przeczytanie tej historii do końca :
Niniejszym ogłaszam, że jedyny tam przedstawiciel III RP, członek TriCitiTriathlonTeam, Reprezentant elitarnego, jednoosobowego teamu Von_Igel oraz członek forum www.xtri.pl Michał Jeżewski vel Von Igel, ukończył 3 edycję Triatchlon Challenge 2011 w Mamaia / Rumunia zajmując zaszczytne 11 miejsce w grupie wiekowej 30-39 z rezultatem: 2 godziny 21 minut 36 sekund.
Strata do miejsca 1 – 20 minut 55 sek.
Miejsce w kategorii Open dopiszę tutaj jak podadzą wyniki na stronie gdzieś tam.
Poszczególne czasy.
Pływanie 28:30, rower: 1:06:07, bieganie: 46:58. (czas w strefach chyba wliczony).
No rewelacyjny wynik i to jeszcze w debiucie. Rower był bez draftingu ?