13. stycznia 2013 roku, niedziela, godz. ok. 20:30
Dziś niedziela, więc pozwoliłem sobie na trochę dłuższe spanie. Wstałem ok. 8 rano. Wypiłem kawę, zjadłem na śniadanie kawałek ciasta z jagodami przy pieczeniu którego wczoraj znacząco pomagałem, obejrzałem w TV jakiś dokumentalny film na temat II wojny światowej, ale w gruncie rzeczy od samej pobudki trochę mnie nosiło. Miałem wielką ochotę na małe bieganko. Tylko co na to moje prawe kolano. Przecież jest kontuzjowane i nie daje mi biegać od połowy października. Pomyślałem, że może jednak dziś się zlituje. Koniec końców postanowiłem je wprost zapytać, co sądzi o małym treningu. Zapytałem je i … i nic. W ogóle nie odpowiedziało. Potraktowałem to milczenie jako zgodę.
Założyłem neoprenowy ściągacz made in China, potem ciuszki biegowe i wybiegłem. Był lekki mróz (tak z minus 2 °C) i trochę padał śnieg. Włączyłem Garmina i ruszyłem. Trochę się bałem tego biegania, żeby mi się kontuzja nie odnowiła, więc uważnie wsłuchiwałem się w to, co ma mi do powiedzenia moje kolano. Ono jednak nie miało nic do powiedzenia i milczało jak grób. Pierwszy kilometr wyszedł mi w ok. 6 minut, drugi podobnie. Oszczędzałem się, żeby czasem nie wrócić zbyt szybko do domu. Czułem się jednak dobrze, a nawet bardzo dobrze, ale postanowiłem nie przyspieszać. Spytałem się tylko mojego kolana jak się czuje, ale znowu mnie zignorowało. Biegłem sobie zatem dalej nie myśląc o niczym tylko ciesząc się tym moim treningiem. Na piątym kilometrze postanowiłem zawrócić i po śladach na śniegu wrócić do domu. Nie chciałem przesadzać z długością biegu, żeby czasem kolano wkurzone takim obrotem sprawy nie zareagowało zbyt nerwowo. Ale ono nic. Nadal milczało. Tak na 8 km poczułem lekki ból, ale wystarczyło zwolnić i ból ustał.
Postanowiłem nie zatrzymywać się i dobiec do samego domu. Zrobiłem w sumie 10 km w ok. godzinę. To był mój pierwszy biegowy trening od października. Nareszcie. Wydaje mi się, że mogę zacząć biegać. Oczywiście na początek wolno i z opaską na kolanie (a tak a propos – może ktoś polecić jakiś dobry stabilizator na kolano, bo to co mam jest takie sobie), ale jest już jakieś światełko w tunelu. Uściskałem moje kolano i podziękowałem mu za współpracę i za to, że nie robiło scen dziś na trasie. Obiecałem mu też, że będę o nie dbał i że posmaruję je Bengay’em w nagrodę. Ale ono znowu nic…
Trochę mnie to zaniepokoiło, że tak milczy, więc przeszukałem nieco neta i już wiem. Według światowej sławy radzieckiego naukowca prof. Jebiewdenko moje kolano na skutek jesiennego urazu najprawdopodobniej straciło słuch 🙂
Do debiutu w Sierakowie pozostało 138 dni.