No i się zabiegałem…

Już na Półmaratonie Warszawskim coś było nie tak, jak opisywałem w poprzednim poście. Następny trening biegowy, jakby dla zmyłki, poszedł bardzo o.k. Mimo jeszcze „ciężkich nóg’ biegło się całkiem fajnie. Kolejny trening, w piątek, też nie najgorzej, chociaż trochę odczułem walkę o przyczepność na śliskim podłożu. W sobotę rano półtorej godzinki na trenażerku, z czego 50 minut nieco mocniejszego kręcenia, potem półtorej godzinki pakowania się i do Mamy, na Święta. To zdumiewające, ale zawsze kiedy gdzieś wyjeżdżamy z noclegiem, to obojętnie czego bym nie robił i jak nie organizował czasu, jak już mi się wydaje, że wszystko gotowe do jazdy, to i tak minimum pół godziny muszę postać przy samochodzie, zanim żona zakończy „procedurę startową’ i da sygnał do odjazdu 😉

 

U Mamy czeka obiad, ale przede mną jeszcze bieganie. Mama i żona kręcą głowami, a ja wyciągam z torby wszystkie biegowe ciuchy i akcesoria, i… upsss… zapomniałem spodni do biegania. Załamka 🙁 Nawet, jeśli jeszcze jest otwarty jakiś sklep sportowy, to zanim wrócę zrobi się ciemno i z treningu nici. Biegać w dżinsach? W końcu wkładam stare, powyciągane i co najmniej o rozmiar za duże, bawełniane spodnie dresowe, wiążę się mocno sznurkiem w pasie i… w drogę! Okazuje się, że odśnieżone ścieżki w okolicy, to tylko taka „marketingowa ściema’, widoczna z szosy. W parku i w lesie, na ścieżkach leży śnieg i oczywiście jest ślisko jak diabli. To akurat ma być mocniejszy trening, walczę jak lew (albo raczej pantera śnieżna), żeby utrzymać zakładane tempo. Udaje się, ale jestem kompletnie wykończony, łydki bolą tak, że ledwo chodzę. Następnego dnia kolejny, dłuższy trening. Z nogami dalej coś jest bardzo nie tak… Zaczynam wolno, potem przyspieszam, potem mam jeszcze przyspieszyć, ale… nie da się. Łydki palą, nogi robią się jak kawały drewna. Zwalniam. Ale wolniej też się nie da… Wracam marszobiegiem (z przewagą marszu). Potem jeszcze powrót do domu, w śnieżycy, na szczęście układ napędowy samochodu działa dużo lepiej, niż mój. Kolejny, zaplanowany na wtorek trening biegowy odpuszczam. Masaż łydek kijkiem „the stick’ boli okrutnie. I nie bardzo pomaga.

 

Dzisiaj, testowo, kolejny trening biegowy. Poprawy nie widać. Na dodatek na polnych odcinkach mojej trasy biegowej, po niedzielnej śnieżycy zalega skorupa lekko zmrożonego śniegu. Trzeba się po niej poruszać czymś w rodzaju „pół-skipu A’. Nogi protestowały i to bardzo. Nie pozostaje nic innego, jak zweryfikować biegowe plany startowe i zadbać o przywrócenie „układu napędowego’ do stanu używalności.

 

Za to spotkałem dzisiaj żurawie, sztuk 3. Piękne ptaki! Obawiam się tylko, jak dadzą radę w takich warunkach. Stały na środku pola rozglądając się wokół, chyba mocno zdziwione. Nie wiem, co myślały, ale przypuszczam, że dałoby się to ująć angielskim skrótem – WTF?! Jak na razie: zima (wiosna?) vs. ja i żurawie 1:0. A w Warszawie trwa właśnie kolejna dostawa „białego puchu’ (tfu!).

 

Na szczęście w działalności pływackiej poczyniłem ostatnio (puk, puk, żeby nie zapeszyć) pewne postępy – przepłynąłem kraulem, bez zatrzymywania się, 300m, przepłynąłem też 4 x 200m 🙂

Powiązane Artykuły

8 KOMENTARZE

  1. Kurcze, skurcze, przykurcze… Czesto padaja rozne okreslenia. Poniewaz ten temat tez budzi zainteresowanie to bedzie artykul z wiodacym tematem: kurcze miesni szkieletowych w sportach wytrzymalosciowych. Jest wiele teorii i nie jest to taka oczywista sprawa. Natomiast inna sprawa jest bol miesni i 'sztywnosc’ po maksymalnych (jak dla danego trenujacego) wysilkach. Faktycznie, zwiazana jest z mikrouszkodzeniem miesni szkieletowych. Bedzie artykul:)

  2. Albin ! ,, Dziabnalem ’ się! Miałem na myśli I zakres 🙂 A i tak nie zrealizowalem planu! Błoto poslizgowe mnie wykonczylo …. Doluje ta pogoda !

  3. U mnie to nie są przykurcze łydek – po prostu uszkodzenia włókien mięśniowych (jak sądzę). Oczywiście – ból jednych mięśni powoduje odruchową kompensację, nieprawidłowy wzorzec ruchu i przeciążenia innych mięśni i stawów, a w konsekwencji moze prowadzić do kontuzji. Natomiast mam podobno lekki przykurcz powięzi (pasma biodrowo – piszczelowego) – tak przynajmniej orzekł bikefitter (z przygotowaniem fizjoterapeutycznym). Jak rozciągać łydki pokazał mi kiedyś fizjoterapeuta, rozciąganie powięzi stosuję w oparciu o materiały dr Sławomira Marszałka (chociaż od niedawna i niezbyt konsekwentnie, to fakt).

  4. Dodam swoje 3 grosze. Sprawa przykurczu łydek i innych grup mięsniowych skończyła się u mnie kontuzją miednicy i na 4 miesiące byłem wyłączony z aktywnosci biegowej. Kosztowało mnie to sporo pieniędzy, bólu i czasu aby powrócić na szlaki. Polecam masaz powięziowy. Znajdz miejsce, gdzie to robią profesjonalnie. Boli cholernie, ale ulga jest duża już po kilku dniach. Zarazem dobrze by było, aby ktos doradził Tobie jak profesjonalnie się rozciągać i kiedy.

  5. Po półmaratonie warszawskim 3 dni chodziłem rakiem … 🙂 Jednak trochę ten start był za wcześnie! Próby rozbiegania były cholernie bolesne. Faktycznie rozciąganie i zwiększenie jednostek basenowych kosztem biegowych pomogło. No i oczywiście sauna…. Dziś już planuje 15km w III zakresie… Łącze się w bólu… 🙂

  6. No właśnie jestem na etapie przerwy w bieganiu, nie takiej całkowitej, ale biegam mniej i wolniej. Rozciągam się regularnie i porządnie, do tego masaże kijkiem. Musi pomóc!

  7. miałem coś podobnego z łydkami jakiś czas temu, mi pomogło porządne rozciąganie i odpoczynek od biegania

Możliwość dodawania komentarzy nie jest dostępna.

Śledź nas

18,455FaniLubię
2,813ObserwującyObserwuj
21,500SubskrybującySubskrybuj

Polecane