Piątek.
Po ciężkim tygodniu nadeszła 'chwila’ wytchnienia. Dla większości dwie doby wypoczynku (często błogiego lenistwa), ładowania akumulatorów, okazji do poukładania spraw, na które w środku tygodnia czasu nie ma lub na inne rozrywki, które pomogą jakoś odreagować stresy tygodnia.
Wiele osób mogłoby zareagować zdziwieniem lub niezrozumieniem na to, że w weekend komukolwiek pomyślałoby się 'nie będę spał do dziesiątej, wstanę i potrenuję…’, ale tego typu reakcji tutaj zapewne nie uświadczę. Choć w skali całego narodu nadal chyba pozostajemy w mniejszości, to coś się w tym temacie ruszyło. Od czasu gdy odszedłem od komputera (nieco ponad dwa i pół roku temu) wiele się zmieniło. Ten 'biegnący w rajstopkach kolo’ już nie jest 'biegnącym w rajstopkach kolesiem’ i nie budzi sensacji. Zresztą to już nie rajstopki tylko getry. Już nie pokrzykuje się do niego 'szybciej, szybciej – co tak wolno?’ (a jakżeby inaczej – drwiącym tonem), za każdym razem gdy mija przystanek autobusowy. Ten widok spowszedniał.
Co więcej – część tych wcześniej nierozumiejących – teraz może niekoniecznie biegnie do utraty tchu, ale przynajmniej maszeruje, czy to z kijkami czy bez.
Już nie biegnie się samemu, bez napotkania innych biegnących. Zdecydowana większość zresztą pozdrawia się delikatnym skinieniem, czy kiwnięciem. Swoją drogą, nie wiem jak to działa, ale gdy wzajemnie się do siebie zbliżamy to mimo, że byliśmy wyprostowani to prostujemy się JESZCZE BARDZIEJ, tempo wzrasta o kilka procent, a na twarzy (jakżeby inaczej) nie uświadczysz zmęczenia, bo na niej nie ma miejsca na nic poza uśmiech.
Tego mi brakowało cały tydzień i mimo 10 godzin spędzonych w pracy, mimo zmęczenia nadgodzinami i całotygodniowym stresem, MIMO WSZYSTKO – ruszam.
Dobiegam do pierwszego biegnącego z naprzeciwka i 'bach’ (skinienie ręką i szeroki usmiech). Już zostawiłem całe pięć dni za sobą. Teraz już tylko do przodu…
Jutro (dziś?) powtórka. Pojutrze (popojutrze) też.