Moje zmagania z urazami, kontuzjami, jakich nabawiałem się (albo jakie się ujawniły) w tym roku – problemy z kręgosłupem szyjnym i lędźwiowym, bóle podbrzusza/pachwiny – zaczynają przynosić efekty. Kilka sesji u (bardzo dobrego) fizjoterapeuty, kinesiotaping, wykonywanie zadanych ćwiczeń (chociaż bez ortodoksyjnej systematyczności) i jest prawie dobrze. Oczywiście „prawie robi wielką różnicę’, ale w zasadzie pozbyłem się najbardziej dokuczliwych objawów. Co prawda wrażenie „prądów’ przechodzących od karku do dłoni przy każdym pochyleniu głowy bardzo urozmaicało pływanie, ale o jakimkolwiek „czuciu wody’ nie było w tej sytuacji mowy. Bieganie, czy jazda na rowerze z uczuciem, jakby się było podłączonym do sieci elektrycznej, też nie służyło efektywnym treningom. Pożegnałem się z tym bez żalu 😉 Jeszcze trochę dokucza mi ból podbrzusza/pachwiny (mięsień biodrowo – lędźwiowy), ale jest dużo lepiej – mogę biegać nie krzywiąc się z bólu!
Jeszcze w ramach tego przydługiego wstępu krótka historia i zarazem ostrzeżenie. Od jakiegoś czasu treningi pływackie robiłem na nieco hard core’owym, ale 50 metrowym, basenie w Warszawie przy ul. Inflanckiej. Kilka dni przed wyjazdem na zawody do Radkowa również tam trenowałem. Skończyłem ok. 21-ej, poszedłem na parking do samochodu i zastałem go z wybitą tylną szybą. Jak zwykle pojechałem tam prosto z pracy, w bagażniku zostawiłem teczkę z… no ze wszystkim! Laptop, różne dokumenty… itd. Oczywiście teczki nie było. Poszedłem do ochrony – nikt nic nie wie (alarm musiał wyć), nie ma żadnego monitoringu, a w ogóle to nie pierwszy taki przypadek(!). Najlepiej wezwać policję. Policja przyjechała szybko. Nie będę opisywać w szczegółach gehenny, jaką przeszedłem w kontaktach z policją, firmą leasingową, ubezpieczycielem, warsztatem, no i w swojej firmie. Zresztą ona jeszcze trwa, chociaż prokuratura zdążyła już nawet umorzyć śledztwo (nie oczekiwałem, że będzie inaczej). Komplikacje w życiu zawodowym, prywatnym i sportowym. Masakra. Nie polecam zostawiania samochodu na parkingu przy basenie na Inflanckiej. Ja się już raczej tam nie wybiorę.
Do Radkowa musieliśmy jechać innym samochodem, do którego „na gwałt’ dokupiłem bagażnik na rower. Postanowiliśmy przy okazji tego wyjazdu zrobić krótkie wakacje, trochę pozwiedzać okolicę (bardzo fajne tereny). Trasę kolarską przejechałem kilka razy samochodem – w ramach wycieczek do Kudowy, do Nachodu w Czechach i na Szczeliniec (widzieliśmy finisz Marcina Świerca, zwycięzcy Maratonu Gór Stołowych). Jako zdecydowanie „góralowi nizinnemu’ początkowo ciężko mi było sobie wyobrazić, że tam w ogóle można jeździć rowerem 😉 Ale widziałem, że jacyś kolarze jeżdżą, wiec pewnie się da 😉 Dzień przed startem wybrałem się na objazd trasy rowerowej. Zaczęliśmy większą grupą, ale wkrótce zostaliśmy z jednym kolegą na końcu stawki i powolutku wspinaliśmy się. Okazało się, że wjechać – spoko. Na zjeździe kolega mi odjechał, a ja starając się zapanować nad rowerem bez strat w ludziach i sprzęcie dokulałem się dostojnie do naszego domku nad Zalewem Radkowskim. Potem jeszcze ognisko, trochę czeskiego „izotonika’ i kiełbaski (generalnie nie polecam przed startem, zwłaszcza kiełbasek) i spać. Sen trochę niespokojny, rano z lekka niewsypany i – oczywiście – zestresowany. Jedna kawa… druga kawa… trochę pokręcić na rowerze i chyba trzecia kawa… Kilka wizyt w toalecie, rower do strefy zmian i pomału na start. Jeszcze jedna wizyta w toalecie.
Przed startem. Młodsze dziecko reklamuje LaboSport, tata przygotowuje piankę.
Wchodząc do wody o mało co nie wywinąłem niezłego orła na śliskim betonie. Udało mi się zrobić z tego coś w rodzaju skoku szczupakiem – że niby tak chciałem 😉 Pływanie – swoim (tj. wolnym) tempem, z daleka od „pralki’ (chociaż parę strzałów stopą dostałem). W połowie poczułem, że w zasadzie znowu przydałaby się toaleta – chodziło o „jedynkę’ ;). No ale jak? Może przejdzie. Jakoś nie przeszło. Na rowerze prawie nie piłem (jak tu pić w takiej sytuacji), podczas kręcenia pod górkę zaczęły się delikatne na razie skurcze. Na nawrocie w Karłowie rąbnęło już konkretnie – lewa łydka jak z kamienia, zacząłem się trochę wiercić na rowerze, poczułem, że zaraz walnie mnie w prawą łydkę. Myślałem, że będzie po zawodach… Ale uspokoiłem się, jakoś rozciągnąłem łydki i odpuściło. Zjazd! Mając trochę doświadczenia w zakresie obrażeń głowy i kręgosłupa oraz samoświadomość mizernych umiejętności kolarskich postanowiłem… przeżyć! Udało mi się nie rozpędzić bardziej niż trochę ponad 50 km/h, co okupiłem skurczami dłoni od zaciskania ich na hamulcach 😉 Drugi wjazd pod górę bardzo wolno, cały czas z lekkimi skurczami. Potem znowu zjazd. Znowu przeżyłem, ale problem toaletowy stał się bardzo naglący. Trochę czytałem na forach, żeby załatwiać to na rowerze. Podjąłem nawet próbę, ale nie udało się. Może wytrzymam do końca? Trasa biegowa w jedną stronę do Czech, pod górkę, (na samym końcu bardzo mocno), w drugą z górki. Nie biegłem jakoś specjalnie szybko, ale wyprzedzałem kolejnych zawodników. Do czasu, aż nie dostałem potężnej kolki i bólu brzucha – z powodu nierozwiązanego problemu toaletowego. Skręciłem na skraj lasu i… spędziłem tam kilka minut, słysząc za plecami tupot nóg i tracąc kolejne miejsca w klasyfikacji. Czeskie ślepaki (to te gryzące muchy), które osiągały tam wielkość niemal wróbli, prawie mnie żywcem zeżarły. W końcu, oganiając się od krwiożerczych much, wróciłem na trasę. Kilka kilometrów i meta (oczywiście pod górkę)! Czas – delikatnie mówiąc – bez rewelacji, bo 3:46:45, głównie przez fatalny rower (2:14:59). Ale – DAŁEM RADĘ w RADKOWIE! W jednym kawałku! I jak już będę duży, i nauczę się jeździć rowerem, to chętnie tam wrócę i skopię tyłek… samemu sobie 🙂 Zawody bardzo fajne i bardzo ciekawa okolica!
Koncentracja. To jak to było – najpierw pływanie, a potem rower? 😉
Za trochę ponad tydzień HIM w Poznaniu. Praca, trening, zmęczenie. Dzisiaj trochę luzu, więc udało się napisać. Będę się starał częściej, za to krócej 😉
Aha – zdjęcia: LaboSport. Niestety załapałem się tylko na przedstartowe.
Ponoć w Radkowie nawet pływa się pod górkę ! 🙂 To musiało być wyzwanie….. Dałeś radę i to najważniejsze ! Gratki !
Witam, Ja też byłem w Radkowie i generalnie bardzo mi się podobało, na 90% ze rok wrócę aby poprawić swój wynik. Po opisach i zdjęciach widzę, że ciągle się spotykamy: Maraton w Wawie, Tri w Radkowie i za ponad tydzień Poznań 🙂 Może tam uda się zamienić parę zdań. Powodzenia i zobaczenia na trasie