Do wyścigu dostałem się z drugiego naboru. Standardowo nie miałem bowiem szcześcia w losowaniu i dopiero, gdy okazało się ,ilu zawodników może wystartować, udało mi sie załapać z listy rezerwowych.
Plan był prosty:ukończyć i dobrze sie bawić. Jeśli chodzi o zabawę to realizacja stuprocentowa.
W sobote rano wybrałem sie kibicować Agnieszce Jerzyk. Bogaty w doświadczenie z ostaniej olimpiady ustawiłem sie na Serpentine Bridge z którego miałem dobry widok na wszystkie trzy części wyscigu. Zdarłem gardło do bólu kibicując Agnieszce jako że w tym miejscu byłem jedynym Polakiem więc musiałem dać z siebie wszystko. Gdy zawody dobiegły końca, udałem sie po pakiet startowy a zaraz potem odstawić rower do strefy zmian. Wszystko odbyło sie bezproblemowo i bardzo szybko, co przy tak dużej imprezie jest sporym plusem. Kilka godzin później byłem juz gotowy do startu.
Pływanie.
Startowalismy falami więc tłoku nie było. Temperatura wody 16 stopni dla mnie idealna, popłynełem tak jak zakładałem: spokojnie. Wszystko poszło jak po maśle, nikt mnie nie uderzył, udało sie płynąć w miarę prosto, bez przechodzenia do żabki i przy samych bojkach. Czas 15 i pół minuty. Jednak wbiegając do T1 poczułem po raz pierwszy że coś jest nie tak z moim kolanem…
Rower.
Trasa rowerowa była trudna. Było ślisko i sporo zakrętów, jechałem więc ostrożnie co sie przełożyło na ostateczny wynik: 46 minut. Za belką bardzo poczułem że coś jest nie tak z kolanem… Kontuzja męczy mnie od pół roku i w tym momencie dała o sobie znać. Gdy odstawiłem rower na chwilę sie zatrzymałem i… już wiedziałem że to koniec. Nie było sensu dalej uczestniczyć w zawodach, kolano bolało zbyt mocno. Choć napaliłem sie na ten medal decyzja, wbrew pozorom, była łatwa. Wiedziałem że nie moge ryzykować. Wolontariuszka zapytała mnie czy nie chcę przejść tych 5 kilometrów, ale nie chciałem. Nie po to startuję w zawodach żeby przejść 5 kilometrów i dostać medal. Ja chcę ten dystans przebiec, wypluć płuca i sie dojechać! Innej opcji nie ma!
Spakowałem więc swój dobytek i z podkulonym ogonem udałem sie do domu by cieszyć się tym, co w triathlonie jest najlepsze czyli pizzą i zimnym piwem
W niedziele rano poszedłem jeszcze do Hyde Parku pokibicować jednemu z blogerów AT Kubie Bieleckiemu i reszcie naszych reprezentantów w mistrzostwach AG i na tym samym moście, tak jak w sobote, zdzierałem sobie gardło. Wielkiego finału nie udało mi sie zobaczyć bo niestety musiałem iść do pracy.
Podsumowójąc; zawody były super doświadczeniem, organizacja bardzo dobra i przy pozornym chaosie wszystko szło gładko. Wolontariusze pomocni i zaangażowani. Fajnie sie rozmawiało z triathlonistami z całego świata, gdzie szczególnie liczne były reprezentacje Kanady i Meksyku. Szkoda tylko że było tak mało Polaków.
Sezon dobiegł końca teraz trzeba sie zająć kolanem a za kilka miesięcy Sieraków
Jestem w trakcie naprawiania 🙂 Narazie wszystko idzie w dobrym kierunku, widać rezultaty zabiegu i ćwiczeń ale wiosenny półmaraton chyba trzeba bedzie odpuscic.
No kurczę, szkoda 🙁 Trzeba się ponaprawiać (też mnie to czeka) i będzie dobrze! 🙂