Drodzy bardzo dlugo nie mialem zadnych wiadomosci od waTRIata. Az tu , zagladam dzisiaj do skrzynki na listy i co widze….List. Watriat opisuje w nim swoj pobyt na Majorce.
Drogi przyjacielu, w przerwie miedzy jednym treningiem a drugim, postanowilem napisac do ciebie pare slow Jak wiesz od paru dni przebywam na obozie treningowym Akademii Triatlonu w Font De Sa Cala Beach Club na Majorce. Jest nas tu okolo 70 osob z Polski, Irlandii, Szwajcarii i Luxemburga. Jest rowniez z nami nie zliczona ilosc naszych zachodnich sasiadow oraz pare osob z Piaseczna (to podobno gdzies w Europie, ale nie wiem za bardzo gdzie…..) Wszyscy przyjechalismy tu z mocnym postanowieniem poprawy. Organizatorzy tej wyprawy, postanowili wyjsc na przeciw naszym oczekiwaniom i od pierwszego dnia, a lepiej mowiac wieczoru, wzieli sie ostro do pracy. Podzielono nas na siedem grup, a wlasciwie to na osiem. Grupami od 1 do 7 dowodza niemieccy komandosi. Tylko grupa nr. 8 ma polskiego dowodce, a nawet swoja wlasna nazwe: 'CIN-CIN’. Wiesz, ze kiedys zajmowalem sie kryptografia i od razu rozszyfrowalem o co chodzi. Nie bylo to zadanie trudne, tym bardziej ze nie chodzilo ani o szyfr Cezara ( choc z Cezarem ma cos wspolnego, o czym bedzie mowa pozniej), ani o monoalfabetyczny szyfr Beauforta. Cin-Cin nie oznacza nic innego jak niC-niC, czyli Nic nie umiemy – Nic od was nie chcemy. Do tej bardzo elitarnej grupy naleza przede wszystkim Damy (albo nie damy….) zwane Ambasadorkami. Jest ich cztery i musze z bolem przyznac jedna piekniejsza od drugiej. Takie skrzyzowanie Zoski Loren i Kleopatry. A jak Kleopatra, to i Julisz Cezar! Co on ma wspolnego z Ambasadorkami? No jedno juz powiedzialem, ze wszystkie sa podobne do Kleopatry, a drugie to to, ze zblizenie sie do nich chociaz by na odległość szeptu, grozi smiercia z rak Brutusow, ktorych na terenie obozu nie malo. Ja tez, raz o maly wlos zginalbym z reki takiego Brutusa!! W czasie treningu zblizylem sie na tzw. odległość połaskotania, tzn. znajdowalem sie o 0,7 cm od stopy plynacej przede mna Kleopatry1. Natychmiast pojawil sie przy mnie Brutus-Netter (to ich specjalny opiekun, potem przyjechalo jeszcze paru innych Ursusow z Wa-wy) i wylal mnie z wody niczym dziecko z kąpielą, dając mi równocześnie do zrozumienie, ze nie dla psa kiełbasa!. Wszelkie ocierania, szepty czy inne umizgi, zostaly mi do konca turnusu wybite z glowy. Inni maja jakos wiecej szczescia. Chociażby taki prefosorri, albo chris kosa stallone. Im ciagle jakos sie udaje. Wieczorami opowiadaja o swoich podbojach i przechwalają sie nawzajem, a to ze jeden, to sie dziś prawie otarł, a tamten to nawet cos szepnął, itd……Zresztą nie wazne. Wazne sa inne rzeczy. Wróćmy do grup. Ja wylądowałem w grupie 2. Oznacza to, ze nie wolno mi jeździć szybciej niż 24 km/h ani wolniej niż 22 km/h. Jest to dosyć skomplikowane, ponieważ jeździmy raczej po górach. Do tego dochodzi jeszcze jeden aspekt. Ponieważ Niemcy na wszystko maja swoje normy, również jeżdżenie w grupie na rowerze jest u nich 'znormowane’. Podczas jazdy w grupie, należy posługiwać się specjalnymi znakami. Na wszystko maja znak. Skręcam w lewo, skręcam w prawo, uwaga przeszkoda, wymijam, omijam, wyprzedzam, wstaje z siodełka, siadam na siodełko, chce mi się siusiu, juz dłużej nie moge, itd., itd. Nauczenie się tych znaków, zajęło mi prawie 2 godziny. No ale jak je opanowałem, to hoho! Pare nawet zmodyfikowałem, ale nie sadze, zeby sie przyjęły. Przejeżdżamy dziennie mase kilometrow. Zaczęliśmy od 70 a mamy skończyć na 120 km. Przypominam, ze jeździmy po górach! Grupa 7 zaczęła od 70 km. Nawet nie patrzyłem, ile maja przejechać w ostatni dzień. Po co sie stresować. Jesli chodzi o bieganie, to jest nieco spokojniej, to znaczy mam na myśli, ze nie rozpoczęliśmy tak jak na rowerze od 40 km dziennie. Natomiast wszystko inne jest takie same. Np. takie rozbieganie, jak oni to nazywają. U nich rozbieganie to moja życiówka na 10 km. Tak ze w bieganiu raczej dołączam do grupy Nic a Nic. Jeśli natomiast chodzi o pływanie, to oprócz jednego miłego aspektu, ktorym mimo wszystko była kapiel z Kleopatra, reszta to masakra. Jak zobaczyłem, co niektórzy robią w wodzie, odeszła mi ochota do wszystkiego.
Goście po prostu te wodę 'prują’. Ale to dosłownie. Przemierzają jakieś monstrualne odległości, a potem wychodzą z wody jak gdyby nigdy nic. Ja podczas pierwszych ćwiczeń na poprawienie techniki, bylem prawie cały czas pod woda. W ogóle nie pozwolili mi machać rekami! Co z tego wyniknie? Nie wiem. Pierwsze starty pokażą! No i właściwie to wszystko. Nic innego nie robimy. W przerwach miedzy treningami, raczej śpimy, albo patrzymy jak inni trenują. Od takiego patrzenia, mozna sie nie jednego nauczyć. Jest tu parę śmiałków, ktorym mógłbym buty czyścic. Patrzeć na ich trening to prawdziwa przyjemność!! Zapomniałem dodać. Jedzenie jest wyśmienite! Ilości straszne, można sie na prawdę najesc do syta i czego dusza tylko zapragnie! Dla każdego cos miłego. Nawet frutarianie znajda cos dla siebie, jak nie na stołówce, to na pobliskiej plazy!
Oprócz tego, pragnę ci napisać, ze poznałem masę miłych TRi-maniakow i również olbrzymia ilosc przesympatycznych TRI-maniaczek! Wszyscy mamy wspólna cechę. Jesteśmy zakręceni na punkcie TRI. Wieczorami siadamy sobie do naszych wspólnych rozmów niedokończonych i snujemy sobie pogawędki. A to na temat sukcesów które odnieśliśmy lub jeszcze odniesiemy. A to opowiadamy sobie o naszych planach treningowych i startowych. Wymieniamy adresy i telefony. Pokazujemy sobie zdjęcia rodzinne. Niektórzy graja 'w butelkę’, choć tu na Majorce ta gra nazywa się chyba Ballantine’s. Fajna gra. Lubi ja dużo kolegów i koleżanek.W trakcie grania wszyscy robią sie co raz bardziej weselsi i sa bardziej opaleni. A jak skończą, a graja czasami 2 albo nawet 3 rundy, to tańczą i śpiewają. Nawet Brutus-Netter robi sie wtedy czulszy i milszy. Wieczorami, można tez zaczerpnąć fachowej porady niejakiego LOBO. Facet zna triathlon jak łysego konia i służy ci w każdej potrzebie porada!
Drogi przyjacielu będę kończył, bo muszę na trening! Trzymaj sie, trzymajcie sie!
Twoj, Wasz, moj WaTRIat
…Avatar…? ;)))
Marek, zaraz, zaraz… jakich dinozaurów ?! Moje,,opakowanie’ to tylko taki kamuflaż…. :-)))
Arek, dla mnie bomba! Zanosi się na pojedynek Dinozaurów!
Pietrek, profesorre faktycznie robi objętości jak przystało na Żelaznego…. My na to miano jeszcze nie zasłużyliśmy to nie musimy tak tyrać…. 🙂 Marek – przyjdzie Nam się potykać w Ełku…. również z profesorem… 🙂
Piotrze, Luxemburg jest oczywiście mocno osadzony w planach, a przedtem Piaseczno i Ełk. Już od dawna wiadomo, że nie długość się liczy ale…. jakość. Nie przejmuj się objętościami (chyba, że ciała), róbmy swoje, będzie dobrze! Pozdrawiam.
@Marek, dzięki i rownież pozdrawiam. Co z Luxemburgiem? @Arek z tego co wiem, to haruje dalej, choć daleko mu do Prof. Właśnie poczta pantoflową doszły do mnie objętości treningowe z okolic Wrocławia. Idzie sie załamać :))))))))
Dobrze, że ten lisT dotarł 🙂 A CIN-CIN z czymś innym mi się kojarzy 🙂
Długo WaTRIat zbierał się w sobie aby dać upust emocją… Musiał strasznie to wszystko przeżywać, zwłaszcza czujność Brutusów…. 🙂 Mam wrażenie, że harówka obozowa nie zniechęciła, wręcz przeciwnie… Będą z WaTRIata ludzie…. :-)))
Piotrze, jakiej to poczty używa WaTRiat? Strasznie długo szedł ten list do Ciebie z Majorki. A może przypłynął w pustej butelce po Ballantine’s? To by tłumaczyło, bo Berlin ma raczej krótką morską linię brzegową… Pozdrowienia dla Ciebie i WaTRIata z Piaseczna.
:):) Nie znam kolegi osobiscie ale juz go lubie….i zazdroszcze:):)