Zakończył się mój sezon tri … Chciałem go zakończyć mocnym akcentem biegowym. Wahałem się między debiutem na dystansie 42,195 km na Maratonie Warszawskim a zawodami mini ultra – I Maratonie Wokół Jeziora Sulejowskiego. Wybrałem trudniejszy debiut – bieg wokół największego zbiornika województwa łódzkiego.
Nie chciałem przebiec klasycznego maratonu bo wydawał mi się nudny (Przepraszam maratończyków ale po zawodach jednak zmieniłem zdanie). Wybrałem więc te zawody po pierwsze bo są blisko domu po drugie bo mają urozmaiconą trasę. Nie byłem świadom co to jest ultra do końca. Przygotowania rozpocząłem tuż po zakończeniu sezonu tri, w trzecim tygodniu sierpnia. Przebiegłem kilkukrotnie 25-27 km stałym tempem bez akcentów szybkościowych. Nie wiedziałem na co mnie stać… Ale wiedziałem, że na aż wiele nie mam co liczyć. Mimo to przeczytawszy artykuł na www.magazynbieganie.pl 'Ultramaratony są dla cieniasów’, idąc za mottem autorki wpisu, postanowiłem sobie ambitny cel: Złamanie lub bycie blisko granicy 4 h. Tempo na 1 km 4:44. Swoje założenia weryfikowałem na podstawie wyników z Supermaratonu Ozorków (50 km). Ale jak się póżniej okazało trasa trasie nierówna szczególnie jeśli chodzi o ultramaratony.
Start – Sobota 13 września, 10:30.
Start i meta mieściła się na dziedzińcu Hotelu Podklasztorze w Sulejowie, na terenie byłego Klasztoru Cystersów.
Na stracie spotkałem się z Kubą, z którym już parę tygodni wcześniej ustaliliśmy że biegniemy razem. Wokół nas liczne grono ultrasów z tym bukłakami …. Poczułem się maluczki…
A my z kolegą wyposażeni tylko w bidon… Było to ryzykowne rozwiązanie zważywszy na to, że organiztorzy przewidzieli tylko jeden 'bufet’. Jednakże przeddzień rozpocząłem akcje 'nawadnianie’ więc liczyłem na to,że organizm to ekstremum wytrzyma. A świeciło słońce i temperatura oscylowała w granicach 25 stopni.
No i tak wystartowałem.
Start …. Po 50 metrach słyszę : 'wypadł ci bidon’ … No to zawrotka i podnoszę bidon z ziemi …I biegnę… Kuba pierwszy. No to gonie… Zadanie ułatwione bo start ostry przewidzany dopiero za mostem na Pilicy… Biegniemy, mijamy most .. I dzida ultra 🙂 .. Tempo początkowe 4:25 …. Spojrzenie na zegarek…. Zwolnienie do 4:33, 4:35…. Schodzimy 4:39. (Spieszymy się by przed 15 zdążyć :)) I tak nam mija miło czas. Rozmowa o bieganiu, o zawodach.. Zaczynam myśleć,że ultra to jest fun, ba very fun…. Co chwila się oglądamy za siebie… Biegniemy leśnymi ścieżkami pełnych piachu i korzeni … Po 6 km nie ma już nikogo… Biegniemy w trzech… Zaczynamy coś podejrzewać… po 10 km – 44:36. Dwa lata temu to była moja życiówka…. Dochodzi do nas powoli, że biegniemy za szybko… Nic to.. Obiecujemy sobie na otwartej przestrzeni, że jak dobiegniemy do lasu to zwolnimy… Zwolniliśmy, ale nie aż tyle … Średnia spada do 4:41 ..
Po 15 km odpada dopiero co poznany kolega …. Mijamy Bronisławów…. Kuba zaczyna się zastanawiać… Ja zielony ultra nie zdaje sobie sprawy co to może oznaczać.. 20 km ..Kuba oświadcza mi, że paliwo się skończyło… Każe mi biec dalej….. No to biegnę…A było tak miło… Poznaje samotność ultrasa…
Kryzys pojawia się na płytach betonowych za Borkami – patelnia skwar, pusty bidon…. Wbiegam na groble zapory w Smardzewicach i krzyczę w myślach 'nareszcie jest’. Po chwili odzywa się rozsądek 'Głupi, to połowa !’. Dobiegam do punktu kontrolnego i myślę: 'Walcz, nie po to tyle prowadziłeś żeby dać się tak łatwo’. I łapie tylko butelkę z wodą. A to 28 km Czas około 2:08.
No i zapierdzielam…. Biegnę, średnie tempo spada co 1 km o sec. Czekam na legendarną ścianę …. Po drodze błotko, piasek, długie proste leśne.
Jest 38 km. Tempo 5:00. Skurcze łydek …. I mija mnie on…. Zwycięzca…. Nienaganna technika, krótki krok ultra, na ramionach plecak z bukłakiem… To była ta ściana…. psychiczna… Siadło wszystko… I jeszcze brak wody od 36 km…
Wtedy poczułem co to samotność ultra… Długie proste polne drogi i zero żywego ducha… Zero krzyku wsparcia kibiców … Jaki mi wtedy zabrakło atmosfery biegów masowych…. No ale cóż trzeba być twardym….
I drepcze tak do 40 któregoś kilometra a tam strumyk… W normalnych warunkach przeskoczyłbym go lub znalazłbym jakąś kładkę. Ale po 40km nie mam siły ani na skoki ani na szukanie …. Przechodzę wpław …
I drepczę dalej… W okolicach Cyplu na Piaskach maszeruję. Skurcze są coraz większe nie mogę biec – łydki jak kamienie, uda zaczynają przypominać o swoim istnieniu. I tak kilometr lub dwa mijały mi na udawaniu narciarza bez kijków… I tylko co chwila spoglądam się za siebie i powtarzam sobie 'nie dam się’ . W końcu coś puszcza i drepczę …. Koniec lasu …. Nareszcie asfalt… Biegnę, maszeruję, biegnę… Wpadam na dziedziniec zakonu, a tu niespodzianka: jeszcze lekka półpętla na dziedzińcu i podbieg.
Wbiegam na metę i wołam: 'Gdzie woda?’
Wynik II miejsce OPEN, 49 km – 4:11:15.
W podsumowaniu mogę stwierdzić:
Po pierwsze jest to fajna konkurencja, która hartuje i tak już nasze dobrze wyszlifowane charaktery tri. Po drugie jest to fajna przygoda na zakończenie tri sezonu.
Na mecie po zawodach powiedziałem 'nigdy w życiu’. Dzień póżniej mówiłem już 'raz w roku można to przeżyć’. A co będzie dalej? Kto wie?
Dzięki. Sam jestem ciekaw jakby było to na klasycznym dystansie. Spróbuje w przyszłym roku… Ale jedno do drugiego nie można porównać. Zaletą ultra jest 'miękka’ nawierzchnia trasy 'oszczędzająca’ raczej kolana. Zaletą klasycznego maratonu jest brak terenowych niespodzianek terenowych typu strumyk 🙂 piaszczysta łacha …. Ale będę się mądrował jak spróbuje klasyka 🙂
Boguś, co najmniej złamania 3.30!!! Będę trzymał mocno kciuki! 🙂
Debiut maratoński na trasie ultra? I do tego prawie 50 km i drugie miejsce. Świetny czas i wynik 🙂 🙂 :-). Lubię samotnośc długodystansowaca, ale jednak zadebiutuję tradycyjnie, właśnie w Maratonie Warszawskim.
jeszcze raz gratki :)))) a po tej relacji to chyba się skuszę na taką przygodę 😀
rewela! gratulacje!… kiedyś tez chce się spróbować w ultra wiec jesli kiedyś jeszcze spróbujesz koniecznie opisuj 🙂
Ostra jazda! Blisko mnie, może kiedyś się zdecyduje 🙂 Gratki!!!
Hardkor! Wynik swietny! Gratulacje:)