SEN o WARSZAWIE

Gdybyś ujrzeć chciał nadwiślański świt

Już dziś wyruszaj ze mną tam

Zobaczysz jak, przywita pięknie nas

Warszawski dzień, Zobaczysz jak, przywita pięknie nas Warszawski dzień,

Warszawski dzień, Warszawski dzień…


START! Włączam stoper i GPS w telefonie. Ustawiony między grupami „3.20′ a „3.25′ ruszam na maratoński podbój warszawskich ulic. Most Poniatowskiego. Jaki będzie powrót? Ile będę miał siły na pokonanie ostatnich metrów? Nie ma czasu na rozważania. Biegnę.

Rześkość poranka powoduje, że zaczynam nieco szybciej niż zakładałem. Trzymam tempo narzucone przez pacemakera. Zaczynają się Aleje Jerozolimskie. Bębniarze robią wrażenie.

Wydaje mi się, że dostrzegam znajomą twarz Profesora. Zastanawiam się czy to na pewno on. Próbuję pozdrowić, ale fala zawodników pcha mnie do przodu. Biegnę dalej.

Mam wrażenie, że tempo grupy jest za szybkie na zakładany wynik. Biegnę swoje, czyli 4’40’- 4’45’/km., trzymając się trochę za chorągiewką z liczbą „3.20′.

Przede mną koszulka: „Nie wstydzę się Jezusa’. Znajomy pomysł. Skupiony na biegu nie zauważam Grobu Nieznanego Żołnierza. Trudno. Następnym razem spojrzę w lewo.

Pierwszy wodopój. Duże, styropianowe kubki. Jak ciężko pije się z takiego naczynia. Zdecydowanie wolę butelki, ale nie mam wyboru. Robię dziubek i wypijam małymi łykami zawartość. Wyrzucam pusty pojemnik i biegnę dalej. Pierwsza piątka za mną. Szybko minęła. W komfortowym tempie.

Krakowskie Przedmieście. Mijam jakiś kościół. To chyba Św. Anny. Zaraz powinna być Kolumna Zygmunta. Jest. Biegnę dalej. O! Pomnik Nike. Stawiająca opór i walczącą. Piękna!

Na ulicy Miodowej zagaduje mnie kolega triathlonista z Herbalife. To dzięki koszulce, którą mam na sobie. Wymieniamy uwagi i podajemy czasy, na jakie biegniemy. Jestem szybszy, więc życząc powodzenia biegnę dalej.

– Teraz zakręt w prawo, tnij do krawędzi. Zaraz będzie lekki zbieg, luźno – udziela porad rytmicznie biegnącej dziewczynie jej osobisty trener. Łatwo mówić, gdy się jedzie na rowerze…

Drugi wodopój. Trochę zamieszania przy punkcie, bo duża część grupy „3.20′ pobiera życiodajny napój. Wybija mnie to trochę z rytmu. Nie lubię tego.

Jesteśmy już na Wisłostradzie. Bieg pod słońce. Dobrze, że mam daszek. Nie rozstaję się z nim od Brodnicy.

Wybrzeże Gdańskie. Jakbym był w domu. I do tego płaska trasa. To lubię. Tempo cały czas równe. 4’40’. Czuję się jak na mocnym treningu pod półmaraton. Biegnę swobodnie. W strefie komfortu. Przed sobą widzę tunel, a w nim kolejny punkt odżywania. Postanawiam wyprzedzić moją grupę, aby bez przeszkód złapać za kubek. Przy okazji trafia mi się banan. Posilam się naturalną dawką węglowodanów a żel zostawiam na 15-ty kilometr. Pierwsza dziesiątka za mną. Biegnę dalej.

To była rozgrzewka – myślę – teraz czas na długie wybieganie, czyli mój najdłuższy, 32 kilometrowy, trening. Czuję się dobrze. Po raz drugi Most Poniatowskiego. Tym razem jestem pod. Patrzę na zegarek. 9.53. Ania powinna być na moście. Tyle jej powinny zająć 4 kilometry Biegu na Piątkę.

Słońce powoli zaczyna zaznaczać swoją moc. Na szczęście jest kolejny punkt nawadniania. Trzy łyki. Ochładzam też twarz. Biegnę dalej.

Kolejne kilometry szybko mijają, ale czekam już na Łazienki. Zieleń i cień. Cudownie. Szutrowa alejka nie przeszkadza w mocnym odbiciu. Przybijam piątkę chłopczykowi. Czas na żel.

17-ty kilometr. Jeszcze cztery i będzie „z górki’. Jak bieg w 1/2 Ironmana. Wiem czym to się je. 19-ty kilometr. Jeszcze dwa i będzie mały słoń do zjedzenia. Jest dobrze. Mogę biec i myśleć. Robię jedno i drugie.

21 kilometr i kilkadziesiąt metrów. Połowa dystansu. Sprawdzam czas. Godzina, 38 minut i 30 sekund. Mam 1,5 minuty zapasu i więcej siły niż w Przechlewie. Dam radę.

Ciągle biegnę w kierunku południowym. Tym razem ulicą Sobieskiego ku Świątyni Opatrzności Bożej. Strużka krwi pojawia się na koszulce. Dotychczas był tylko pot. Nic to. Między 24-tym a 25-tym kilometrem dosyć ciasna nawrotka. Niczym na triathlonie. Po chwili widzę swoją grupę. Jest jakieś czterysta metrów za mną. Utrzymuję tempo.

27 kilometr. Ktoś z kibiców mówi, że jestem siedemset siódmy. Nieźle a będzie lepiej, bo od 32 kilometra zacznę przyspieszać i ze dwieście osób jeszcze wyprzedzę. Być w pierwszej pięćsetce to już coś. Odpycham myśli o sławetnej ścianie. Chyba już czas na doładowanie się drugim żelem.

Najdalej wysunięty przyczółek trasy to stacja metra Imielin a tuż za nią 30 kilometr biegu. Powoli staram się wyłączać myślenie. Umysł podpowiada złe rozwiązania. Teraz już tylko powrót do centrum. Na północ.

W końcu jest! 32 kilometr biegu. Została ostatnia dyszka.

Mijam kolejnych biegaczy, ale coraz szybciej zaczynam odczuwać zmęczenie. Mimo tego samego tempa jak na początku, kilometry dłużą się coraz bardziej. Szczególnie 33 i 34.

Punkt kibicowania.

– Witamy grupę „3.20′ – słyszę głos spikera.

– Jaką grupę? Odwracam się. Widzę chorągiewkę, która skupia około 20-tu osób. Po dwóch minutach wchłaniają mnie. Staram utrzymać ich tempo. Udaje mi się przez dwa kilometry.

37 kilometr. Niby tylko pięć kilometrów do mety. Co to dla mnie. W najgorszym wypadku pół godziny. Odprowadzam „moją’ grupę wzrokiem. Powoli acz systematycznie oddalają się. Jest ciężko. Ulica Puławska ciągnie się niemiłosiernie.

Sprawdzam kontrolki. Wydolnościowo wszystko OK. Siłę też mam. Żadnego odcięcia. Żadnych kurczy. To dlaczego tak mnie bolą mięśnie ud??? Czy to już 39 kilometr? Nie! Oczy płatają psikusa. Dopiero 38. Biegnę równo trzy godziny. Każdy kolejny krok to katorga. Zwolnienie tempa nie pomaga. Nie wiem co robić. Nie chcę się zatrzymać jak wielu mijanych zawodników. Obiecałem sobie, że przebiegnę całość. Patrzę na zegarek. Liczę. Nie złamię 3.20. Chwila wahania. Włączył się umysł. Zatrzymuję się. Przechodzę do marszu. Nie jestem osamotniony. Wymieniam uwagi z kolegą, który chciał pobiec poniżej 3.15, ale jak sam przyznał, jest po maratonie we Wrocławiu i zeszłotygodniowej życiówce na dychę, więc trudno się dziwić, że organizm nie wytrzymał.

Powracam do biegu. Niestety tylko na chwilę. Znowu maszeruję. Coraz więcej biegaczy mnie wyprzedza. Nie robi to na mnie wrażenia. Jestem trochę zobojętniały. Żałuję jedynie, że nie mogę biec. Ponownie próbuję. Trucht nie jest dużo szybszy od marszu a boli jak cholera, więc po co się męczyć? Zadaję sam sobie retoryczne pytanie.

Widzę już Rondo de Gaulle’a. Wiem, że jestem blisko celu. Zbieram siły na ostatnie dwa kilometry. Idę.

– Bogusław, dasz radę – słyszę od kibica. Wiem, że dam radę. To kwestia tylko czasu – chcę odpowiedzieć, ale słowa grzęzną w gardle.

Powoli przechodzę wzdłuż ostatniego punktu odżywczego. Już nie pojedynczy biegacze, ale całe tłumy mijają mnie. Patrzę na to spokojnie. To mój debiut. Mam prawo do błędu. Jak wielu przede mną i pewnie wielu po mnie. Wypijam wodę, potem izotonic, zjadam banana. Ruszam a właściwie doczłapuję do 41 kilometra. W międzyczasie wyprzedza mnie kolega z Herbalifu. Pozdrawia mnie.I biegnie dalej.

Ach, Ci Bębniarze! Swym rytmem zmuszają mnie do przyspieszenia. Już wiem, że zdążę. Plan minimum zostanie zrealizowany.

Po raz pierwszy nie mam siły na finisz. Majestatycznie wbiegam na Stadion Narodowy i przekraczam metę z czasem 3 godzin, 27 minut i 50 sekund. STOP.


IMG 1230


Mam tak samo jak ty,

Miasto moje a w nim:

Najpiękniejszy mój świat

Najpiękniejsze dni

Zostawiłem tam kolorowe sny.


Powiązane Artykuły

17 KOMENTARZE

  1. Jeszcze raz gratuluje czasu i wytrwalosci. Dzieki wielkie za relacje- az przypomnial mi sie smak zupy pomidorowej na mecie w Warszawie 2012 :).

  2. kibicowałem koledze, który śmiagał na 3:10, ale skończyło się na 3:15 z czego był bardzo nie pocieszony ;)))

  3. @Marek, pochwałę z Twoich ust, przyjmuję ze szczególnym wyróżnieniem. I nie chodzi o wynik :-). @Plati – rozumiem, że kibicowałeś szybkim zawodnikom, a koszulka na mecie miala barwy narodowe. Następnym razem skorzystam z plastrów :-).

  4. Gratuluję udanego debiutu i uzyskanego wyniku, a także zgrabnie napisanej relacji z momentami dramatycznymi. Pozdrawiam.

  5. Bogusław, brawo, brawo,brawo! i za wynik i za relację. czas marzenie – biorę w ciemno w planowanym na przyszły rok debiucie w maratonie 😉 a dzięki takim właśnie tekstom podnoszenie świadomości tego co czeka po 30 km – bezcenne

  6. Cieszę się, że mogliście w pewnym stopniu wczuć się w rolę maratończyka. Szczególnie Ci, co debiut mają przed sobą :-). Można powiedzieć, że im dłuższy dystans (maraton , 1/2 IM, pełen IM, biegi ultra) tym dłuższa walka ze sobą, własnymi myślami. To oczywista oczywistość, ale trzeba o tym pamietać ruszając na trasę. Nie wiem jak Poznań, ale w W-wie trasa była bardzo przyjemna (i płaska), nie licząc dwóch podbiegów. Pogoda też w miarę OK. @ Arek, myślę że spokojnie masz szanse przy sprzyjającej pogodzie na 3.20 lub lepiej. Mimo, jak piszesz, trochę poważniejszego wieku, masz lepszą bazę tlenową, a to głównie sprawdza się na maratonie. Ja w tym sezonie relatywmnie mało biegałem :-). @ Zbyszku vel Trombalski – myślę, że za mało km wybieganych na treningach do maratonu (vide – triathlon), a poza tym zastanawiam się czy nie za mało zjadłem. Obfite sniadanie, ktore było po 7-tej (start o 9.00) a na trasie dwa żele, dwa banany, i woda.

  7. Bartek! Przegrałbyś! W odróżnieniu do Bogusia, stane za pacemakerem na 3.30! I obym tylko podołał!

  8. Haha… Trombalski! 3.30 biorę w ciemno! To będzie mój pierwszy maraton, miałem mało czasu na przygotowanie a czasy na 10 i w półmaratonie mam porównywalne z Bogusiem, tylko wiek ,,trochę’ poważniejszy….. 🙂

  9. Czekałem na świetną, jak zawsze, relację i się doczekałem. Bieg piękny, mimo odcięcia na ostatnich kilometrach. Wcześniej widziałem wyniki z międzyczasami i bardzo byłem ciekaw, co się stało w końcówce. Jak sądzisz, który element treningu jest do najmocniejszego podciągnięcia? A teraz kolej na Arka. Trójki jeszcze chyba nie złamiesz, ale 3:15 pykniesz?

  10. oddałeś atmosferę biegu, gratulację !!! szkoda, że trochę dłużej nie poczekałem na macie gdzie kibicowałem to bym pewnie rozpoznał po koszulce 😀

  11. Boguś, muszę znaleźć jakiegoś kompa i koniecznie zagłosować na Ciebie na blogera roku! Czytałem i czułem jak przyśpiesza mi akcja serca! Chwilami miałem wrażenie, że biegnę z Tobą! 🙂 Wielki szacun! W sumie w krótkim okresie czasu uzyskałeś piękne wyniki! W prawdzie pierwszy maraton przede mną i nie powinienem się mądrować ale wydaje mi się gdybyś pierwszą część pobiegł wolniej rezultat byłby jeszcze lepszy… Oj nie skąpie Ci już tyłka w przyszłym roku… zwłaszcza, że ten tyłek dość wysoko podwieszony…. :-)))

  12. Nie ma to jak dać pierwszy komentarz do swojego tekstu :-). Tak dla przypomnienia to w dniu maratonu minęło dokładnie 195 dni od moich 42-gich urodzin, więc nie mogło być inaczej jak wystartować w tym maratonie. Dodatkowo moje założenia to: minimum 3,5 godziny a realnie 10 minut wcześniej. Taktyka: 2 pierwsze kilometry w tempie 5’00”/km następne w 4’45”/km. Co prawie się udało :-).

Możliwość dodawania komentarzy nie jest dostępna.

Śledź nas

18,455FaniLubię
2,816ObserwującyObserwuj
21,900SubskrybującySubskrybuj

Polecane