’Lekko’ spóźniona relacja z Enea Challenge Poznań – tekst męczyłem proporcjonalnie do czasu przebywania na trasie 😉
Startowanie w zawodach z kontuzją to generalnie nie jest najlepszy pomysł, dobrze o tym wiem. Ale jeśli na te zawody zapisałem się już pod koniec ubiegłego roku, miał to być start A i na dodatek kosztowały kupę kasy, to trochę jednak żal było odpuścić. Enea Challenge Poznań na dystansie 112,9 km czyli „pół ajronmena’.
Zdecydowałem zatem, że jednak wystartuję zmieniając cel z poniżej 6 godzin (bo to kompletnie nierealne) na – po prostu – ukończyć. Start okazał się nie tylko walką z własnymi ograniczeniami, czy z czasem, ale także walką z żywiołem. A właściwie to były trzy żywioły – w końcu triathlon. Walki z rywalami raczej nie było – nie wytrzymali tak długo na trasie i skończyli wcześniej 😉
Od ok. roku zmagam się z niekontrolowanym wzrostem masy ciała po rzuceniu palenia. Spowodowany tym spadek formy spotęgowało zamieszanie w sprawach zawodowych i związany z tym stres. W ubiegłym roku odpuściłem 1/2 IM i maraton w Berlinie. Kombinowałem z dietą (głównie paleo i low carb) i trochę udało się zbić masę ciała. Zwiększanie intensywności treningów nie przełożyło się specjalnie na poprawę formy, za to przysporzyło dolegliwości i bólu. Szczególnie mocno ucierpiał przyczep ścięgna Achilllesa do pięty lewej stopy i rozcięgno podeszwowe.
Zrobiłem duży krok wstecz i wróciłem do treningu o niskiej intensywności, w tlenie, wg zaleceń Phila Maffetone – maksymalne tętno wg formuły 180 – wiek +/- ew. korekty. W moim przypadku dało to zakres tętna treningowego od 120 do 130 uderzeń. Czyli bardzo nisko (mój max HR z Okuniki w tym roku to 197). W bieganiu oznacza to de facto marszobiegi, a właściwie marszotruchty. I właściwie o.k., bo dało się tak trenować z tymi dolegliwościami Achillesa. Na rowerze tętno 120 – 130 bpm to już dla mnie odczuwalny wysiłek mięśniowy. Na basenie – nie wiem, ale w tym roku i tak mam (dosłownie i w przenośni) nie po drodze na basen, więc za wiele nie potrenowałem pływania. Trenowałem tym systemem od ok. połowy maja. No nie powiem, żeby jakoś strasznie poprawiła mi się forma, za to udało się zrzucić jeszcze trochę masy ciała (tj. tłuszczu konkretnie), choć i tak idzie to niebywale opornie. Niestety, każde szybsze bieganie, tj. gwoli ścisłości w ogóle każde bieganie, które nie jest marszotruchtem powoduje natychmiastowy nawrót dolegliwości na styku Achilles/rozcięgno. Do tego stopnia, że kuleję, z trudem jestem w stanie przejść kilkaset metrów.
Na 2 tygodnie przed zawodami zrobiłem sobie coś w rodzaju BPS – wydawało mi się, że w miarę łagodnie, ale Achilles natychmiast dał mi popalić. Znowu odpuściłem. W sobotę, przed zawodami krótka przejażdżka rowerem, kontrola biegów (wszystkie działały), i delikatny trucht + klika przebieżek. No i te kilka przebieżek wystarczyło, żebym już w Poznaniu miał kłopot z wyjściem z samochodu (z powodu bólu przyczepu Achillesa). Odbiór pakietu, wstawienie roweru do strefy zmian, wizyta na expo (celem nabycia drugiej, zapasowej dętki i naboju CO2) – dużo łażenia z powodu odległości, które w Poznaniu trzeba było pokonać – straszliwa mordęga. Ciągle przypominał mi się kultowy serial „Karino’ i scena „koń kuleje’. Ja, stary koń, też kulałem, tyle że Karina nauczyli udawać, że kuleje, a ja próbowałem udawać (głównie przed sobą samym), że wcale nie.
Nocleg pod Poznaniem, u mojej Mamy. Fajnie, bo to i „obowiązki’ rodzinne można zrealizować, i przyjaźnie dla budżetu. Ale zapomniałem, że sąsiedzi Mamy w sobotę o tej porze roku mają jakieś urodziny i tradycyjnie urządzają huczną imprezę. Mam na myśli naprawdę huczną – głośniki na tarasie, „…ona tu jest i tańczy dla mnie!’ itp. na pełen czad. Spaliśmy na poddaszu, duchota, mimo zamkniętych okien hałas, jak byśmy byli na tej imprezie. No może przesadziłbym mówiąc, że nie zmrużyłem oka, ale ponieważ towarzystwo skończyło się bawić nad ranem, z pewnością mogę powiedzieć, że bardzo się nie wyspałem. Noga rano trochę lepiej, ale też bez szału. Jajecznica, załatwienie „wszystkich pilnych spraw’ i w drogę nad Maltę. Z psem, jednym z trójki naszych podopiecznych, a konkretnie z suką o imieniu Nesca, którą zabraliśmy do Poznania.
Start mojej fali zaplanowano na 9:45, ale okazało się, że pomimo tego, że rower wstawiłem do strefy zmian dzień wcześniej, to i tak muszę być w strefie zmian przed 8:30, żeby zostawić w niej worki z rzeczami na rower i na bieg. Ponieważ w zasadzie nie spałem 😉 to nie był to problem (no, dla żony chyba jakiś był). Już w nocy słyszałem, że wieje. Nad Maltą okazało się, że wieje, jak cholera, tak mniej więcej w połowie między flautą a huraganem (ale to moje subiektywne odczucie).
Znając już wszystkie uwarunkowania, taktyka na te zawody ułożyła mi się sama. Pływanie: trzeba jakoś przepłynąć 1.900 m. Kolarstwo: wiatr! Masakra! Ale trzeba walczyć! Bieg: żeby ukończyć te zawody trzeba pokonać biegiem… no dobra – pieszo 21,1 km. Biorąc pod uwagę kontuzję, pewnie zejdzie mi ze 3 godziny na ten „bieg’, ale nie ma wyjścia. To jedyna droga, żeby bez rumieńca wstydu móc nosić czerwoną koszulkę polo finishera i niebieski, nieco śmierdzący plastikiem, plecak.
Oficjalne otwarcie dnia zawodów. Hymn państwowy. Wzruszenie – jak zwykle – ściska za gardło. Bardzo efektowny pokaz akrobacji lotniczych grupy „Żelazny’. Szołmeńska, „amerykańskojęzyczna’ speakerka prowadzącego, motywacyjna, „challengeowa’ muzyka, starty kolejnych fal zawodników. Spokojne wbijanie się w piankę, delikatna rozgrzewka, pożegnanie z żoną (wyraźnie zaniepokojoną, zapewne nie bez związku ze śmiercią jednego z zawodników dzień wcześniej). Nesca (psica), aż się trzęsła, przerażona hałasem z głośników i wystrzałami z armaty wysyłającymi kolejne fale zawodników w… bój. Spokojnie poczłapałem na pomost, poszukałem kolegi, z którym żartowałem, czy by mnie trochę nie podholował we wodzie (ale go nie znalazłem – w piance i czepku wszyscy wyglądają podobnie), odpiszczałem się na bramce, przepłukałem okularki, wskoczyłem do wody, dopłynąłem do linii startu. Buja, dmucha, wieje.
Woda.
Buuuum! Strzał z armaty i płyniemy. Mimo startu falami nie uniknąłem tradycyjnej pralki – moja fala chyba była najliczniejsza, toteż nie obeszło się bez rytualnych obcierek, kuksańców, chwytów i napłynięć. Ale – mimo wysokiej fali – jakoś płynąłem. Boi nie widać, na szczęście w Malcie dosyć trudno się zgubić ze względu na liczne boje wyznaczające tory i inne elementy związane z odbywającymi się tu regatami. Płynę spokojnie, byle dopłynąć. Buja, rzuca, bryzgi piany, od czasu do czasu łapię łyk wody – i to bynajmniej nie w celu ugaszenia pragnienia. Niestety, pomału zaczynam odczuwać delikatne skurcze najpierw lewej, a potem także prawej łydki. Robię przerwy żabą (bo klasykiem to bym tego nie nazwał), skurcze odpuszczają, wracam do kraula, skurcze, żaba i tak w kółko. Po nawrocie na drugiej boi, skurcze stają się już mocno niepokojące. Z kraula muszę zrezygnować, bo czuję, że zaraz mnie złapie naprawdę porządny skurcz i dopiero będzie kłopot. Płynę z wiatrem, jak na morzu – góry i doliny, bryzgi piany, dłuży mi się to pływanie niemiłosiernie. W końcu docieram do wyjścia z wody i z wydatną pomocą wolontariuszy wydostaję się na ląd. Teraz już tylko biegiem do strefy zmian… He, he, he… jakim biegiem…?! Jak spróbuję pobiec to skurcz mam jak w banku. Drepczę, człapię, biorę worek, „czuję, że ja muszę’, więc tracę trochę tzw. „cennych minut’ w toalecie, potem kończę przebierać się za kolarza, idę po rower, długi spacer na trasę i jazda.
Powietrze.
Taaa… Jazda… Niezła jazda. „Nie ma nogi’! No nie ma. Depczę, i depczę i nic z tego nie wynika. Zaraz słabnę, zwalniam. Wyprzedzają mnie. No dobra, ja też wyprzedziłem parę osób, ale niewiele (bo nie ma nogi). A to nadal odcinek z wiatrem. Droga dłuży się niesamowicie. Kostrzyn, nawrót i… nie jadę w ogóle. No prawie. Wiatr. Jakbym jechał w jakimś kisielu albo żelatynie. Męka straszliwa. Na dodatek zaczynają boleć mnie plecy. A jeszcze niemal półtorej pętli! Druga pętla to już prawdziwa gehenna. Mimo tego, najwyższym wysiłkiem (bardziej myśli niż ciała) udaje mi się jeszcze parę osób dogonić i wyprzedzić. Plecy bolą potwornie. Siodełko uwiera tak, że już nawet nie wiem jak usiąść. Bolą palce stóp, a same stopy drętwieją. Koszmar. Marzę, żeby w końcu dojechać do T2. Ale przecież nie ma nogi… Mielę pedałami zaciskając zęby. Na długo przed strefą zmian wydobywam (nareszcie!) obolałe stopy z tych „madejowych butów’. W końcu zsiadam z roweru. I… to chyba będzie koniec zabawy. Stopy mam tak zdrętwiałe i tak obolałe mięśnie nóg, że chyba nie dam rady biec. Ledwo idę. Jeśli chodzi o buty – i to nie tylko rowerowe – to chyba ciąży na mnie jakaś klątwa. Mniej więcej co druga para okazuje się niedobra. W sklepie jest o.k., na (relatywnie) krótkim dystansie jest o.k., ale z czasem się okazuje, że do dłuższego chodzenia/biegania/jazdy to się te buty nie nadają. W przypadku butów rowerowych, współczynnik (nie)trafień wynosi 100%. Obecnie używam trzeciej pary. Pierwsze (Sidi T2) miały rozmiar 44 – jak zaczęły się dłuższe wyjeżdżenia, okazało się, że chyba są za małe, bo bolały mnie palce. Kupiłem Sidi T3, rozmiar 44,5. Lepiej, ale… w kolejnym sezonie, jak zaczęły się dłuższe wyjeżdżenia, to… okazało się, że chyba są trochę za małe. Kolejna, nieco bardzie budżetowa opcja – SHIMANO SH-TR32. Taaaaak… to właśnie je mam na nogach. Ból i drętwienie stóp przy jazdach powyżej 2 godzin. Tak, z ustawieniami bloków też eksperymentowałem. Bezskutecznie. I właśnie dochodzę do wniosku (takie olśnienie), że z ustawieniami siodła też trochę poeksperymentowałem przed zawodami. I mimo tego, że na jazdach treningowych wydawało mi się, że jest o.k., to nie jest o.k. Siodło jest za wysoko! Stąd ból pleców i przynajmniej część wyjaśnienia, czemu nie ma nogi… Ale mądry Polak po szkodzie – trochę późno to olśnienie 😉
Ziemia.
No dobra, zbieram się w sobie – jakoś doczłapie do mety, może uda się zmieścić w regulaminowych 8 godzinach (!). Strefa zmian jest tak długa, że stopy się trochę rozruszały. Truchtam. Postanawiam sobie, że mimo bólu mięśni nóg, mimo bólu stóp, mimo bólu Achillesa (który trochę się zresztą znieczulił) przynajmniej pierwszą z czterech pętli pobiegnę (tzn. potruchtam). Truchtam, maszeruję tylko przy punktach odżywczych, macham kibicom i grającym po drodze kapelom rockowym. Mam wrażenie, że w tym megaskładzie od coverowania „Higway to Hell’ AC/DC trochę nie stroi jedna z gitar basowych (bo są dwie). No ale hałas jaki generują jest super! W sumie nieźle idzie. Wyobrażam sobie, jak to po przebiegnięciu linii mety zrobię kilka pompek. Że niby się specjalnie nie zmachałem. Drugą pętlę też truchtam. Pomysł z pompkami nie wydaje mi się już tak zabawny, jak na pierwszej pętli. Na trzeciej pętli dochodzę do wniosku, że to w ogóle bez sensu. Mięśnie nóg bolą coraz bardziej, trucht robi się coraz sztywniejszy, zaczynają mnie troszkę jakby łapać skurcze. Super, że na punktach odżywczych są pomarańcze! Na czwartej pętli ogólny dyskomfort, zmęczenie i ból dają mi się naprawdę mocno we znaki. Grawitacja, znacząco wzrosła! Na szczęście przynajmniej nie ma tłoku na trasie 😉 Punkty odżywcze już się zwijają, ale załapuję się jeszcze na wodę albo kawałek pomarańczy. Marsz włączam trochę częściej niż przy punktach odżywczych, ale na ostatnim kilometrze udaje mi się przyspieszyć. A’propos pompek, to zastanawiam się raczej, czy moja pompka wytrzyma. Wytrzymała. Meta. Taśma 😉 Medal. Zdjęcia. Strefa finishera. Kibice – żona, brat i bratowa. Koniec. Wakacje 🙂
Ogień.
Wakacje były krótkie, bo tygodniowe i akurat w tym czasie, kiedy zrobiło się chłodno 😉 Pierwsze dwa dni po zawodach prawie nie chodziłem (Achilles i obolałe mięśnie), trzeciego dnia już lekki trening rowerowy, a potem już systematycznie – marsze (z elementami truchtu, ale bardzo ostrożnie), rower (w tlenie). Tylko na pływalnię jakoś nadal mam nie po drodze 😉
Podsumowując w dużym skrócie – bardzo dobrze zorganizowana impreza (wiadomo, że zawsze trafi się parę drobnych zgrzytów) i dla mnie – ze względu na warunki atmosferyczne, kontuzję, niewyspanie, kłopoty ze sprzętem i popełnione błędy (kombinowanie z ustawieniami) – najtrudniejsze zawody w życiu. Strasznie dostałem w d…ę. Czwarty żywioł, ogień, tym razem był tylko w kominku 😉
Dla tych, którzy ew. przebrnęli przez te dramtyczne wyznania link do tekstu z kilkoma zdjęciami, na mojej stronie (tutaj miałem problem, zeby je wkleić):
Albin – wyrazy uznania za determinację przy takich przeszkodach, szczególnie problemów z achillesem. Bardzo klarownie opisałeś swoją walkę z żywiołami. Życzę zdrówka na kolejny sezon i stabilizacji zawodowej.
Marcinie – no to nas rozszyfrowałeś! Niestety ten hormon działa wybitnie nieswoiście. Rosną różne partie ciała, a także tkanki i to wcale niekoniecznie te, które ew. chcielibyśmy żeby były większe 😉
Moi drodzy, czas spojrzeć prawdzie w oczy, stopy Wam rosną;)) a tyle było o nie stosowaniu dopingu a tu proszę, hormon wzrostu, nieładnie, oj nieładnie;)))
Artur, w jakimś stopniu na pewno ma to związek z rozmiarem buta. W biegowych juz dawno doszedłem, że musi być min. 45, chociaż na co dzień chodzę w 43. O rowerowych myślałem (i czytałem), że powinny być bardziej dopasowane, ale okazuje się, że chyba nie do końca 😉
Kacper, masz racje!Pax, pax! Imprezy typu premium zobowiazuja i organizatorzy musza sie mocno starac! Poznan i Gdynia to takie zawody, i warto zeby organizatorzy nie byli glusi na uwagi uczestnikow. A ze wzgledu na ciasny kalendarz wybor przypada na jedna z tych imprez:) Ja w tym roku na polowke wybralem Poznan:) W przyszlym Gdynie. Od 4 lat wybieram Susz i jestem zachwycony ta impreza. Co w niej lubie?! Ma niepowtarzalny urok, atmosfere, kibicow. Widze juz, ze wszyscy powoli szykuja sie na kolejny sezon:))
Nie czepiamy nie czepiamy tylko wytykamy 😉 A plus Gdynii to na pewno widowiskowy start i ta gładka tafla zatoki o poranku .. Miejmy nadzieje że orgi wszelakie wyciągną wnioski … Konkurencja duża w klasie premium Poznań i Gdynię zobowiązuje …. Artur obiektywnie podchodzę do sprawy … W Gdynii 2 razy startowałem po rząd , w tym roku wybrałem Poznań … a za rok…………
Albin, Marcin ma generalnie racje ale rozmiar buta tez odgrywa role. Ja od poczatku zabawy w ten sport systematycznie zwiekszam rozmiar buta biegowego i rowerowego. Bole palcow lewej stopy minely po zafundowaniu sobie wiekszego buta szosowego:)
Dzięki, drodzy Państwo! :))) Jak wiadomo, kto nie ma w nogach, ten musi mieć w głowie :))) No tak, rozgardiasz w strefie zmian na pewno do poprawy. Marcin – hm… kręgosłup L daje mi objawy w lewej nodze. Ale kto wie. Może to jakieś nerwy w stopie? Parę razy drętwiały mi stopy podczas jazdy trekkingiem w zwykłych butach, ale zwykle było to po bieganiu (jechałem na pociąg i potem do pracy). Puchnięcia na pewno bym nie wykluczał. Poeksperymentuję.
Kacper, wytykamy tylko wady a nie sie czepiamy! To zdecydowana roznica:) Warto zeby organizator takie uwagi wzial do siebie i zastosowal w praktyce a nie eufemistycznie nazywal swoje zawody najlepszymi w Polsce jeszcze w srodku sezonu:) Gdynia ma tez pare wad i tez zdarzaly sie wpadki. A bez zmiany trasy rowerowej to bedzie ciezko o rozwoj imprezy. A w sprawie rowerow to sam widzialem jak w Poznaniu zostawione na polecenie organizatora w namiocie rowery (bo nie bylo jeszcze naklejonych numerow na stojakach) zwalily sie jeden na drugi… Plus za wieszaki na worki tylko …numeracja pow. 1000 byla troche bez skladu i ladu… Kacper, kazdy moze miec swoj oglad na zawody. Ja przymykam oczy na takie niedogodnosci. Najbardziej brakowalo mi w Poznaniu atmosfery. I dlatego tej imprezy nie polecam. A wracajac do rozdzielenia stref Jakubie to wyrazilem tylko zaniepokojenie czy zadziala to organizacyjnie. CPH i Franfurkt to imprezy z dosc dluga historia i organizacja jest tam dopieta na ostatni guzik:)
Widać, że Tomasz to rasowy papuga! 🙂 Ma dar przekonywania! Zresztą Krzysztof też dorzucil kawał cegły. Plati ma rację co do wody, mam zboczenie zawodowe! Lata prześladowań przez sanepid… 🙂 Pewnie do kazdych zawodów mozna przykleić jakąś ,,łatkę’…. Już nie marudze! Dzieki za rady…
Albin gratki !!! jak pomyślę o tym 'koszmarze’ z Poznania to mam banana na gębie :)))) tak jak napisał Kacper więcej plusów niż minusów…ochrona w strefie do poprawy…umiejscowienie strefy na początku uznałem za porażkę, ale później było zajebiście, pewnie dzięki dopingowi…. a Arek ma 'zboczenie zawodowe’ na temat czystości wody 😛
no tak brak możliwości przytulania na rowerze. Tego Tomasz nie ująłem. Wielki minus
Arek bądź ajronmenem – nie poddawaj się. Trasa biegowa ma być ’ rozdłużona’ więc popatrzysz se i na Malte i na koziołki na starówce a i tu i tu pewnie też na inne piękne stworzenia. A nawet jakby miało być 8 kółek zamiast 4 wokół jeziora to tyle razy powracasz na dwa koncerty rokowe, tyle razy spotykasz garnek mocy, ogień z dupy, flaki z olejem i wiele innych atrakcji. Fala na Malcie ? Jak fala? Przecież my startujemy w ostatniej fali więc już wszystkie fale się wcześniej rozpłyną. Jakość wody ? Każdy się trochę opije a jakoś nikt sraczki z tego powodu nie zaraportował. Choć oczywiście woda w zatoce Gdańskiej to sam miód ( z uszu). Strefa zmian na górce ? Trzeba tylko podrzucić prywatnej inicjatywie żeby bardziej delikatynych żelaznych wciągali linami, wwozili rykszami albo zamontowali schody ruchome. Rowery ukradziono w Gołdapii a nie w Pozaniu – sorry mam alibi – byłem wtedy za granicą. Duże odległości między krytycznymi punktami zawodów jak te 700 metrów między odprawą techniczną a strefą rowerową? Tu jest rzeczywiście pole do negocjacji z organizatorami. Niech zmniejszą dystans rowerowy do 50 km a bieg do 5 za ten ekstremalny wysiłek do jakiego zmuszają ludzi- rozumiem że ci co spacerują wokół Malty i w te i we te łącznie z dzieciakami przemieszczają sie pomiędzy rozlokowanymi tam atrakcjami to jakieś ultrasy – inaczej ne i daliby przecież rady. No i te 15 metrowej szerokości równiótkie drogi po których się jeździ – to już przesada, ani się przytulić jak w Gdyni ani podraftować bezkarnie. Tu sie coś musi zmienić. Wreszice wracając co nieszczęsnego jeziora które jest tak małe że nie da się w nim ustawić statku który będzie dryfował dodając fanu na etapie pływackim. Tak Poznań dużo się od Gdyni i innych miast musi nauczyć – ale to prawie rok- coś się da zrobić.
Akurat w Kopenhadze nie odczuwałem niedogodności rozdzielenia stref – wszystko było zorganizowane bardzo dobrze – jak Artur napisał wszystkie worki (bike, run, depozyt) zostawiało się w T1 (run i depozyt były przewożone do centrum miasta – run wiadomo do T2 a na koniec wszystkie trzy odbierało się na mecie w depozycie); po dojeździe do T2 rower oddawało się wolontariuszowi za belką (odstawiał go sam na wieszak w dodatkowej strefie przy T2) i biegło spokojnie po worek i do namioty się przebrać – idealne rozwiązanie, mnie się bardzo podobało. Także zasada rozdzielenia T1 i T2 nie jest wcale taka zła, wszystko zależy od organizacji.
Nie wiem co wy chcecie od Poznania. Dla mnie impreza git. Spojrzawszy na położenie stref czyli na górze byłem krytycznie nastawiony. Ale jak pokazał oto na zawodach było to strasznie widowiskowe…. Poza tym o bezpieczeństwie swojego rumaku pomogłem przekonać się kiedy jako jeden z ostatnich odbierałem rower w niedziele koło 19. Musiałem się wylegitymować.. Także plus dla POZNANIA za organizacje wieszaków na worki i namiotów do przebierania. Trudno było sie pogubić… W Gdyni jakoś panom nie wyszło… Wybrano wariant mieszany. Plus Poznania do szeroka trasa rowerowa umożliwiająca z łatwością przestrzegania przepisów. W Gdyni niestety trasa wąska i dlatego w tym roku nie wystartowałem… oglądając tv relacje widzę że wiele się nie zmieniło… W Poznaniu bardzo dobre sędziowanie na rowerze. Strefa finiszera super, nie wymagajmy stołu szwedzkiego za tą cenę. W Gdynii w zeszłym roku uderzyło mnie to że organizatorzy wyłączyli zegar przed ukończeniem zawodów ostatniego zawodnika. Na szczęście aplauz zapewnili zawodnicy odbierający rowery ze zmian. W poznaniu ostatniego zawodnika witali orgi jak zwycięż ce… Także Arek więcej plusów niż minusów… A wodę w Malcie 'przefiltrują’ 😉
Albin wielkie gratulacje za wytrwałość. @Arturze wszystko kwestia organizacji, we Frankfurcie odległość T1 od T2 to ok. 10km i problemu nie było żadnego, Najważniejsze, że trasy są ok, no może po za wodą, ale da się to przeżyć. Jak poprawią zabezpieczenie stref oraz te parę mankamentów (pomijam plecak, jak dla mnie może go nie być w ogóle) o których pisał Krzysztof to będzie super. Jeśli chodzi o IM na pełnym dystansie w Polsce to Gdynia też musiała by parę rzeczy zmienić, głównie trasa rowerowa, a to już chyba cięższa sprawa….
Albin, zafundowałeś sobie niezłe trisadomaso;)))) Mimo wszelkich przeciwności dałeś radę ukończyć, podziwiam, gratuluję!
Arku, jeszcze jedno, poczytalem rozklad iTwojej przyszlej imprezy. Plywanie 2 kolka, rower 2 kolka, bieg 4 kolka, t1 na malcie, T2 w miescie okolo 3-4km dalej, meta jeszczed dalej od t2 w miescie. No to jest duzy problem organizacyjny i dosc klopotliwa logistyka tez dla zawodnikow. Przypominam sobie CPH 2014, rozrzucenie stref i mety nie nalezalo do najbardziej komfortowych, z tym, ze zaleta bylo zwiezienie wszystkich workow przez organizatora (run, bike i depozyt) do strefy mety. Czy tak bedzie w Poznaniu?! W tym roku byly ogromne problemy w strefie zmian (a jedna byla) i w depozycie. Poczekamy, zobaczymy:) A Ty nam wszystko opiszesz:)
Arku, zawody za rok, kazdy organizator wyciaga wnioski a wlasciwie powinien…:) Rower jest po dobrej trasie, bieganie tez, tylko w przypadku biegu 8 kolek to jest troche nuzace… No i wody to w Malcie raczej nie zmienia… Ale trzeba byc dobrej mysli:) Pierwszy dlugi pod markowym szyldem w Polsce przyciagnie ludzi i sponsorow:) Pisales tanszy… Bo u nas. I Challenge, i WTC w tym roku byly tansze niz te same zawody za granica. I tak zostanie pewnie na przyszly rok. Niepokojace jest troche skumulowanie wszystkich dystansow. Juz w tym roku powodowalo to trudnosci organizacyjne. Obsuwa przy wstawianiu rowerow na polowke siegala 1,5h! A co bedzie w 2016!?
Niestety, to co napisał Krzysztof stawia poważny znak zapytania pod moim startem. 🙁 Artur, bestia jedna, zapamiętał co pisałem kiedyś na temat ,,klarorownosci’ wody w Malcie…. Cena jednak jest korzystniejsza… tylko czy to akurat jest najważniejsze? Sam już nie wiem…
Albin. Twardziel z Ciebie i tyle.
Marcin, Arek podbija bebenek, znasz Go przeciez:))) Arku, przeczytaj uwaznie uwagi Krzysztofa! Podpisuje sie pod nimi! Gdybym ja to napisal to bylbym przez Ciebie poddany krytyce:) A z rowerami w strefie to byl skandal. Widzialem jak goscie podawali sobie rower prze plot strefy a ochroniarze i sedziowie w ogole nie reagowali. Z kolegami zastanawialismy sie czy nasze rowery znajdziemy rano w strefie! A to zaznaczam byly zawody z cyklu Challenge… W WTC place tyle samo a przy wejsciu i wyjsciu fotografuja mnie z rowerem i wszystko sprawdzaja (patrz tez Gdynia), ploty wysokie, ochrona bardzo aktywna. Arku, to chyba jest jakas roznica, nieprawdaz?!?!:)
Do organizacji Challenge Poznań dodam kilka moich skromnych,choć niestety krytycznych uwag ( startowałem w olimpijce): 1. Słaby nadzór nad strefą zmian- przynajmniej w piątek można było wchodzić i wychodzić do strefy bez ŻADNEJ kontroli- byłem świadkiem jak ludzie chodzili z rowerami i plecakami w obie strony przez nikogo nie niepokojeni- w związku z tym z kolegami wpadliśmy w taki stres,że wszystko poza rowerami spakowaliśmy z powrotem i w sobotę o świcie,gdy można było ponownie wejść dopiero zostawiliśmy buty itp. O rower drżałem do samego rana. 2. Wszędzie daleko- gł.strefa zmian od biura zawodów 3. Zakaz wejścia do biura zawodów po odbiór pakietu z rowerem- ochroniarz: 'nie wejdzie pan z rowerem’,ja:’ co mam zrobić?’,on: ’ niech ktoś popilnuje’ , ja:’KTOŚ??? Rower za 10 tys?’ 4. Po zawodach czekałem do depozytu 1h15′- rodzinka szalała, bo nie mogli się do mnie dodzwonić ( telefon oczywiście w depozycie),bo już usłyszeli o śmierci tego biednego czterdziestolatka. Ja też mam 40+, więc mieli trochę stresu. 5. Zabrakło wody na biegu 6. Najbardziej cuchnąca torba startowa świata- leżała w moim pokoju hotelowym całą noc i naprawdę przez ten 'aromat’ rozbolała mnie głowa 7.Rzecz niezależna od Challenge – woda w Malcie… hmm,to już dawno nie jest H2O. Smutno,że piszę to wszystko tym bardziej,że Poznań to właściwie moje 'hometown’,ale poważnie się zastanowię,czy wystartować tam za rok. Żeby zakończyć pozytywnie- wspaniale organizacyjnie zaprezentowała się Bydgoszcz Triathlon- startowałem tam w ramach Mistrzostw Polski Lekarzy- wszystko zapięte na ostatni guzik- od współpracy hoteli z organizatorami,po czystą Brdę… Albin, życzę zdrówka i powrotu do pełnej formy!
Albin gratulacje, bo z tymi uwarunkowaniami łatwo nie było;) ale wiesz jak to jest z tymi butami i drętwieniem stop po dłuższej jeździe – to zapewne nie wina butów tylko kręgosłupa L tak bym wstępnie w ciemno obstawiał – jak to sprawdzić – przykręć do roweru zwykle pedały i pojedź na dłuższy trening w zwykłych wygodnych miękkich butach biegowych i zobaczysz czy drętwienie tez sie pojawi – to zapewne tańsza opcja niz kupowanie co chwile nowych butów tri;) ew z powodu nadwagi (teraz juz mniejszej) masz zaburzenia krążenia żyło-limfatycznego i noga Ci zwyczajnie puchnie po dłuższym wysiłku – zmierz sobie nogę na rożnej wysokości przed i po długim treningu i ew spróbuj treningu w skarpetach kompresyjnych. Arek Artur nie kłócić sie!;)
Arek, to nie tak. Uwielbiam Garmin, Susz, podobal mi sie kameralny Mietkow. Gdynie lubie nie dlatego,ze doszedl tam znaczek IM tylko z tych powodow co prawie 2 tys. innych amatorow:) Nie strasze, tylko sam posalem o trudnosci plywaniu w malcie na dystansie 3800! I nie bede przypominal jakie okreslenia stosowales dla tego zbiornika…:) Rower i bieg sa ok, strefa zmian i ekxpo kiepskie. Ale zawody robi atmosfera. Takiej jak byla w Gdyni na mecie, a szczegolnie w Kalmar to nigdzie nie widzialem. To oczekiwanie na ostatnich wbiegajacych, ten tlum ludzi o 23 i lzy szczescia konczacych zawody w limicie czasu robia wrazenie. Powiesz mi w przyszlym roku czy tak bylo w 16h w Poznaniu:)
Albin, biorąc pod uwagę okoliczności należy Ci się pelen szacun, że dałeś rade! Artur, nie strasz! Wszyscy już widzą, że dla Ciebie liczą się tylko zawody pod banderą IM! A ja w przyszlym roku zaryzykuje Poznań po raz drugi! 🙂
Brawo! Gratulacje! To byly ciezkie zawody z powodu mocnego wiatru i fali. Wiem, bo sam tez startowalem ale takich traumatycznych przezyc na szczescie nie mialem:) Jeszcze raz Ci raz gratuluje!!!! Ps. A organizacyjnie to mam troche uwag ale nie ma co tego rozstrzasac:) W aspekcie pelnego dystansu w przyszlym roku, polaczonego z polowka i sprintem to moze byc klopot…