Działo się, oj działo. Przygód bez liku…. Coraz bardziej bawi mnie to co jest osnową całego triathlonu, spotkania, śmieszne wydarzenia, z których z czasem będzie można zdmuchnąć kurz tkliwie to wspominając…
W piątek, z moją największą fanką, szanowna małżonką Mirosławą, dotarliśmy do Iławy a tam w wynajętym apartamencie czekał na nas mój Guru Andrzejek Kozłowski. Gwoździem wieczoru był rum z Guany, ponoć najlepszy na świecie. Trochę zdziwiłem się jak pojawił się na stole, przecież START tuż, tuż ! Na moje wątpliwości Mistrzu odpowiedział ze stoickim spokojem: ,,wynik nie jest najważniejszy, liczy się przyjaźń i klimaty’. O kurne, myślę sobie, będzie grubo i pewnie zakończy szantami….. ale skoro Nadbloger robi wyniki po Kopytku Łosia to 12 letnia trzcina może dawać większego kopa! Raz kozie śmieć… (zbieżność z nazwiskiem Andrzeja przypadkowa).
Pitu, pitu, pierdu, pierdu, hihi, haha… w końcu trzeba było się rozejść . ,,Lekko’ rozanielony byłem pewien, że Orfeusz nie będzie musiał długo tulić mnie do snu. Naiwniak! Zdążyliśmy zgasić światło, po chwili zaczęło się! Sodoma i gomora! Lokatorów nad nami dzielił drewniany strop, niestety kiepsko wyciszony. Kupidyn, Amor, Eros czy inna napalona cholera przechodziła samego siebie! Igraszek nie było końca a efekty akustyczne niczym ze ścieżki dźwiękowej produkcji rodem Terese Orlowski…. Z jakimiś przerwami do bladego świtu! Zacząłem obawiać się czy żonkę nie zarażą bo mógłby to być gwóźdź do trumny, która złowieszczo wisiała w powietrzu….
Rano wyglądałem i czułem się jak śnięta ryba….
Sobota minęła pod znakiem pobierania pakietów, spotkań towarzyskich i koszmaru kół. Co to ostatnie oznacza? Ano, nie mieliśmy pompki Andrzej musiał spuścić powietrze z kół do transportu lotniczego i trzeba było je dmuchnąć a jazda próbna po składaniu konieczna(zbieżność z nazwiskiem Marcina przypadkowa). Pomysł prosty zabierzemy koła ze sobą a tam na miejscu w Suszu coś się zorganizuje. Nawinął się Ludwik S, którego jak zwykle wszędzie jest pełno, wyłazi z każdej dziury jak Gremlis…. Wzięliśmy pompkę, wracamy do samochodu a kół nie ma! Zippy kupione okazyjnie za 1200 dolarów! Myślałem, że szlag mnie trafi! Co musiał przeżywać Andrzej nawet nie chciałem sobie wyobrażać…. Ale jak?! Żadnego znaku włamania, wartościowy plecak z portfelem został! Jedno pytanie do Andrzeja – na pewno wziąłeś? No nie jestem pewien, brzmiała odp. Wracamy do Iławy z sercami w gardle…. Na miejscu okazało się, że koła zostały w jego bagażniku! Uffff…. Historii z kołami był jeszcze ciąg dalszy, tym razem z moimi ale mniejsza z tym…
W niedzielę, tuż po 5 rano zobaczyłem Andrzeja już z założonym czipem na nodze. Ubaw po pachy,,,
Wyruszamy, kierunek Susz. Już na miejscu, rozkładamy klamoty, mam wszystko oprócz czego? Pieprzonego czipa! Zemścił sie okrutny los! Czasu niewiele a ten kradziony przez chochliki, w które byłem w stanie uwierzyć. Panika. Mira ofiaruje się wrócić do Iławy a ja wykonuje telefon do Pawła M, czy nie znajdzie coś w zastępstwie. Jest nadzieja! Nagle żonka odnajduje go na przednim siedzeniu. Zabijcie mnie, nie wiem jak tam się znalazł! Totalna amnezja, czarna dziura w pamięci! Takich dziwnych zdarzeń uzbierało się podczas tego wyjazdu więcej ale nie chcę narażać waszej cierpliwości…. W pewnym momencie dopadła mnie złota myśl, z którą nie omieszkałem podzielić się ze znajomymi. ,,Tylko patrzeć jak dotarcie na start z pełnym wyposażeniem będzie dla mnie ogromnym sukcesem’…
Złote myśli Arka… 🙂
Przechodząc do konkretów.
Pływanie. Jedyna konkurencja, gdzie trenowałem systematycznie 3x w tyg. Koncentracja przy nawigowaniu, dobre miejsce startowe, sprawiło, że wyszedłem po 32.25 sek, bez jakiegoś ,,wyżyłowania’. Dla mnie bomba!
Zagadka. Kto na trzecim planie? Nawiasem miałem przyjemność porozmawiać… przesympatyczny misiu 🙂 w oddali Bodziu P, który nie chcial wypić z nami piwa!
Rower. Miałem świadomość, że nie będzie to dzień konia ale walkę podjąłem. Nawet nie zraziło mnie gdy Andrzej wyprzedzał mnie gdzieś na 25 km a jego bialo-czerwony trykot oddalał się ruchem jednostajnie przyśpieszonym. Z naszej korespondencji wiedziałem, że jest bardzo dobrze przygotowany i dzisiaj to ja mu mogę… Robiłem swoje i do ok 60 km szło naprawdę nieźle, często na liczniku pojawiała się 40-ka. Niestety, w bidonach wyschło, w spiżarce zabrakło papu. Totalna amatorka!!! Z niepokojem wypatrywałem bufetu, pamiętałem, że w ubiegłym roku były dobrze zaopatrzone, łącznie z żelami. Tak ok 20 km…Traciłem moc, gasłem, prędkość spadła do 29! W końcu punkt a tam sama woda. Do strefy dojechałem na oparach, totalnie wyzuty z energii w 2.39 (wiem, dupy nie urywa).
Bieg. Nie liczyłem na cud. Przerwa od stycznia spowodowana wlekącą się kontuzją, dopiero od końca maja jakieś większe objętości. Ostre słońce wypalające całkowicie wolę walki. Cel – doczłapać, choć była myśl odpuścić. Pomógł artykuł Filipa P, tkwiący gdzieś w głowie. I tak mozolnie z nogi na nogę… człapu, człap… sporo czasu do przemyśleń, myśli o zbliżającym się IM, którego w takich okolicznościach należałoby odpuścić… W końcu upragniona meta. 5.12 i z tym wynikiem zdołałem wdrapać się na pudło… Fart!
Tak przeleciałem po łepkach te wypociny i dostrzegłem to co irytuje mnie nieraz u innych. ,,Zły wynik bo…’ Zrobię korektę ale już w głowie, sorry!
Wynik Andrzeja 4.55 w tych warunkach świadczy, że można! Chylę czoła Mistrzu!
Razem doszliśmy do wniosku, że 1:1 musi mieć ciąg dalszy. Tym razem jest szansa w przyszłym roku w Kanadzie! Oby! 🙂
Gratuluje tym wszystkim, którzy uporali się z tym przydługim wpisem. A przede wszystkim tym, którzy dali opór wściekłemu słońcu!
Trimajta się ludziska!
starsi Panowie, starsi Panowie, starsi Panowie dwaj
choć szron na głowie to końskie zdrowie
a wsercu ciągle żar…
Rozumiem ze nie upragniony, ale dalej piekny i dla wielu (wliczajac niestety mnie :)) nie osiagalny wynik- gratulacje! Wyglada ze trzcina z Gwatemali niesamowicie dziala na plywanie, musze zapamietac :).
Masz rację Michale! Trochę mnie Tomuś obnażył…. i miał racje! Koniec biadolenia!!!
To sobie pomyśl jak to by było bez tych 'węgli z trzciny cukrowej’. Wynik bardzo dobry. I do tego takie podium. Zazdraszczam
Podziękowania od samego Nadblegera satysfakcjonują bardziej niż puchar i pocić się nie trzeba było…. :-)))
Wczoraj testowałem odcinek specjalny Rajdu Polski 'Stanczyki’. Efekt – kapec na prawej,tylnej. Samochód porzuciłem na trawniku. Rano wstaje – nic sie nie zagoiło – nadal kapec. Zdołowany polozylem sie pod krzakiem w cieniu. Odpaliłem stronkę AT. I tu nagroda – felieton Arka. Zarechotałem, poczochralem pazurem po brzuchu i wróciła ochota do zycia. Dzieki, Areczku! Pozdrowienia dla drugiego bohatera felietonu i zwycięzcy!!
Andrzej, Ghana, Gwatemala, Guana…. co za różnica? Poniewiera tak samo… :-)))
Areczku ! Z Gwatemali ta trzcinka , z Gwatemali . :-))))
Marcin, skomentuje siebie tak – stary i walnięty! :-))))
Arek Andrzej… 4 minuta;))))) https://www.youtube.com/watch?v=IWIwEkGpooM&app=desktop
Tomuś, rozgryzłeś mnie niczym Marcin S 🙂 Bogna, super był Andrzeja… ale i mój, biorąc pod uwagę okoliczności ujdzie. Jarek, przecież gołym okiem widać, że w tym sezonie jestem cienki, nie lękaj się 🙂
Kalendarz się zmienia, a podium takie same 😉 Jeszcze raz, gratulacje!!! Nie wiem czy bardziej się cieszę czy płaczę z tej zapowiedzi Gdyni, cieszę bo spotykać Kolegów to zawsze fajnie, płaczę bo miejsce do tyłu
Co by to były za zawody jakby dodatkowych przygód nie było? Tak jest co opowiadać i pisać;) Gratuluję! Wynik super i to w taką pogodę! Dla mnie nieosiągalny lecz mam nadzieję, że może jako Ironbabcia choć trochę się do niego zbliżę;))))
Arek pitu pitu. Moja wyobraźnia podbudowana suszną, trzcinowatą historią która opowiedziałeś podpowiada mi że prawdziwym powodem dla którego się przepisujesz jest chęć wyżłopania całego zapasu Kopytka z Markiem który to Kopytko ma dowieźć a że też startuje w połówce to będziecie mogli przystąpić do konsumpcji jak reszta zapisanych na ten trunek będzie się zmagać z drugą połówką ale nie Kopytka.
Plati, mam jakieś fotki dla Ciebie, postaram się przesłać na fb. Kuba, w Poznaniu spotkamy się tak czy siak, tylko przepisuje się na połówkę, która jest jednocześnie z IM. Niestety, nie jestem gotów i trochę boje się jeszcze o nogę… nie będę prowokował losu dla jednych zawodów. Tomuś, wyobraźnia artysty, choć Twój umysł z tych ścisłych… 🙂
Gratulacje dla obu starszych Panów. Pomimo 'porażki’ wynikowej chyba jednak typowałbym Arka jako zwycięzcę tej familiady. No bo o ile mogę sobie wyobrazić Arka jadącego na rowerze bez czipa o tyle ciężko mi to przychodzi w przypadku Andrzeja jadącego bez kół. Chociaż biorąc bod uwagę jego wyniki na wielu kontynentach może nawet i mógłbym sobie wyobrazić jak jedzie bez kół, pedałów i ramy a tylko ma kierownicę i lemodnkę.
brawo 🙂 miło było spotkać 🙂
Pięknie, fajnie, że wróciłeś na trasy no i wynik super. Kuźwa jak Wy to robicie, musicie zdradzić tajemnicę treningu, takie prędkości na rowerze, dla mnie kosmos. Gratki do zobaczenia w Poznaniu, mam nadzieję.
Bogus, myślę o tej Gdyni, dzięki za zaproszenie. Jakubie, tak to bywa w sporcie… czasami trzeba paść na ryja żeby się podnieść. Przeważnie zwycięża ten, kto potrafi podnieść się najwięcej… 🙂
Gratulacje Arku, rewelacyjne pływanie (chyba nie osiągalne dla mnie). Na podium rozdzielił was nasz koszaliński triathlonista Andrzej
W pierwszej wersji było, że jestem na końcu i chciałem się Ciebie zapytać, skąd wiedziałeś, że przybiegnę na końcu ;-). Poza tym dodałeś tekst o piwie. Co ciekawe – odmówiłem, bo spieszyliśmy się do Gdańsk, a po dojściu do samochodu okazało się, że trasa jest zamknięta – zawody sztafet – kiblowaliśmy na parkingu przy sklepie do 17.20 (półtorej godziny) :-(. Na szczęście zdążyliśmy dojechać na czas :-). Arek, jak zdecydujesz się na Gdynię, to daj znać, piwa wtedy nie odmówię, a nawet zaproszę! 🙂
Bodziu – bingo! A co za różnica z tym opisem ? 🙂 Tak było!
Michał P. ? 🙂 Arek, zmieniłeś przed chwilą opis pod drugim zdjęciem? 🙂