Wszystko, co skrupulatnie planujemy, w co wkladamy serce i każdą skradzioną życiu prywatnemu minutę,musi się kiedyś odpłacić. Z taką oto dewizą, przyleciałem w ubiegły piątek do naszej ojczyzny, kraju dobrej zmiany i wielu innych płomiennych skojarzeń, prosto z ogarniętego strachem brytyjskiego Manchesteru. Wracając zaś do wątku planowania, wyjaśniam,że owe planowanie dotyczyło oczywiście nowego sezonu triathlonowego anno domini 2017, który dla mnie miał zacząć się z dość wysokiego „C”, bo od połówki w Sierakowie. W Sierakowie startuję od 2015 roku i zawsze wywożę stamtąd jakąś lekcję, głownie lekcję pokory. Niby zwykły triathlon,a wybieg z wody prawie pionowy pod górkę, rowerowa trasa w płaskiej Wielkopolsce jakaś mocno pofałdowana,a bieg to jakiś mix runmagedonu i biegania na orientację. Krótko rzecz ujmując-lubię te zawody. Zawsze coś człowiek o sobie się dowie. Na miejsce dotarłem wraz z żoną w okolicy 15:00 w sobotę. Pogoda była idealna,z lekkimi oznakami upału. Wypiłem male espresso i skok do jeziora na pierwszy test pianki 2017 i pierwsze pływanie w otwartym zbiorniku. Na obozach nie bywam w gorących kurortach,a aura w Anglii,jak dotąd był niełaskawa i najwyższa temperatura w lokalnym zbiorniku,gdzie hartują się niektórzy trimaniacy,to obecnie max 14’C, o czym ostrzega napis na bramie wjazdowej. Ot taka angielska kultura. Zaliczyłem 800m z akcentami i wybrałem się na odprawę. W sumie zaskoczeń brak, tylko jakoś tak ludzi było mniej niż zawsze,no,ale nie każdy chce słuchac o tym,czego sam fizycznie doświadczy następnego dnia. Dodam,że ja prawie przysnąłem w pozycji na filozofa przy prezentacji orgów,ale chyba raczej ze zmęczenia podróżą. Po odprawie odstawiłem rower do strefy i wybrałem się na małe roztuptanko z małżonką, po trasie jednej pętli i tak zakończył się mój dzień przed zawodami. W nd wstałem tuż przed 6 rano,by dorzucić trochę węgli lepszej jakości,bo obawiałem się PRL-wskiego śniadania, ktore mialo nawiazywac do designu hotelu, w którym zamieszkaliśmy. Na dole, w restauracji hotelowej, jednak nie było tak źle z prowiantem(kawa jednak była okropna) i nawet spotkałem 2 innych zawodników, którzy mocno zajadali kalorie przed startem. O 8 rano zjawiłem się w T1 i wtedy to zauważyłem,ze na serwisie,jaki przeżywał podczas mojej nieobecnosci w kraju, mój carbonowy rumak, z nowymi dętkami założono mu dłuższe wentyle i moja pompka za nic nie dotrze do zaworu w dysku. Ależ to była loteria-kombinować i podginać zawór, by dopompować,ryzykujac,że ujdzie jeszcze wiecej z koła napompowanego w piątek, czy zostawić jak jest. Moje oko inżyniera i zdrowy rozsądek zadecydowały,że zostawiamy ciut niedopompowane i tak startujemy. Od razu odpowiadam, że kilku innych kolegów raczyło mnie swoimi pompkami, ale też nie daliśmy rady. Z lekkim niesmakiem udałem się na rozgrzewkę pływacką. Woda rano okazała się zimniejsza,niż dzień wcześniej, co skrupulatnie odnotowały receptory nerwowe na moich stopach. Mimo wszystko w swojej fali ustawiłem sie w pierwszym rzędzie i wystartowałem w pierwszej czwórce zawodników(człowiek-ryba w sailfishu 🙂 )
Ach ta ułańska fantazja! Już po 100m napadła na mnie ławica szybciej płynacych i poczułem się,a głownie moja twarz, jak na walce z Tysonem w jego szczytowej formie. Spadły mi okulary i musialem się na chwilę zatrzymac,by się ogarnąć. Po chwili dalej ruszyłem w pogoń. Problemy zaczęły się na wysokosci 1300m, gdy złapał mnie skurcz w prawej łydce. Znów opanowany zatrzymałem się w pozycji pionowej i wezwałem ratownika w kajaku. Pan podpłynał do mnie,wypytał sie o szczegóły i zaproponował podwózkę na brzeg. Oczywiscie odmowiłem,bo tak dobrego czasu na OW jeszzce w życiu nie miałem, 1300m pokonałem w ok 22minuty 45 sek. Skurcz skurczem,ale prawie szedłem na rekord! Poprosiłem,by pan na mnie troszkę pozerkał,a ja głownie na rękach i wspomagany lewą nieprzykurczoną jeszcze nogą, zacznę płynąć dalej. Dostałem zielone światło. Przesuwajac się do brzegu zacząłem troszkę nawet nadganiać i właczyłem obie nogi do pracy. Ostatecznie wyszedłem na belkę po 38minutach. W sumie poprawa do ubiegłego roku to raptem 3.5minuty, ale na basenie ten dystans robie w okolicy 34-35 minut,wiec może jak nie byłoby tego skurczu, wypadło by lepiej jeszcze. Mimo wszystko Garmin pokazał 1940m dystansu. Nawigacja jak na mnie wzorowa. Po zawodach zrzuciłem dane i okazało się,że prawie 30min płynałem w tempie 1:47-49/100m,ale resztę zawaliłem niestety niewyleczoną kontuzją od 2016 roku. Te skurcze towrzyszą mi od czerwca ub roku i nikt z tym sobie nie umie poradzić. Jakos z tym żyje i obiecuje,że wreszcie zrobię z tym porządek. Ogarnięty sportowa zlością, pognałem wręcz pod górkę do T1 i zamknąlem zmianę czasem 3:33,co było porównywalnym czasem do pierwszych zawodników na mecie, o czym dowiedziałem się potem z wyników na stronie. Jednak jestem zwierzęciem lądowym i tyle. Plan na rower był ambitny, bo zakładał wynik 2h 20min na owe 88km, co daje nam 37,7km/h średnią prędkość, ale i zagadkowy, bo fokus do tej pory szedł głownie na bieganie i maraton na sub 3h, stąd rowerowania i pływania było dużo mniej i nie tak intensywnie. Pierwszę pętle pokonałem ze średnią 34,9km/h. Moje FTP 301W sugerowało,że 270 W bedzie rozsadna granica na takim dystansie,jednak przy tylu podjazdach nie umiałem tego utrzymać w ryzach i bliżej było mi do 300W. Do tego robiło sie coraz bardziej upalnie i czułem,że rower bedzie kluczem. Jadę go w trupa i potem biegnę rozsądnie, korzystajac z bonifikaty kolarskiej. Drugę pętlę zamknalem już średnia 36,6km/h i niestety tymi samymi wattami. Czułem,że uda,a zwłaszcza czwórki, powoli zaczynają płonąć. Na dodatek przy wjeździe na 3 pętlę, żona krzyknęla do mnie, że 5 minut temu przejechał Twój kumpel Łukasz, co podziałało na mnie jak dodatkowa zachęta do cięzszej pracy, bo zapragnąlem go dogonić. Lepsza taka motywacja,niż żadna. 3 pętlę,mimo nie spotkania kolegi, pokonałem ze średnia 38,0km/h, gubiąc przy tym zaślepkę bidonu aero, co przyczyniło się do ciąglego procesu chlodzenia moich zmeczonych juz nóg, wszlekiej maści płynami, jakimi raczyli nas wolontariusze. Co się odwlecze,to nie uciecze. Kumpla udało mi się wyprzedzić na około 5km ostatniej pętli, co dało mi dodatkowego kopa energii. Do T2 wpadłem po kosmicznym,jak na mnie czasie, bo w 2h 19min,a moje FTP z jazdy to 305W! Szybko odłożyłem sprzet i pierwszy raz ubrałem na bieg skarpety, co poniekad było moim dylematem od startu, ile moze kosztować to dodtakowego czasu w strefie. Jednak znajomy uświadomił mnie,że strata kilku sekund w T2 to nic w porównaniu z otarciami i pecherzami na biegu, przy tak urozmaiconej nawierzchni i długości samego odcinka biegowego. Chłop miał 100% rację,a T2 zamknąlem w 2min 2sek. Jako trójkołamacz zakładałem,że uda mi się pobiec połowkę w okolicy 1:28 i tempie 4:09/km. Załozenia te szybko zostały zweryfikowane przez słońce. Do tego bardzo utrwalił mi sie kometarz prowadzącego, że mamy się szanować na biegu, bo w cieniu jest już 28 stopni. Szybka weryfikacja i już na 3 km zdecydowałem,że 1:29-1:30 jako wynik półmaratonu, też bedzie zacny. Druga pętla,to kolejna weryfikacja celu w dół. Po zaliczonym upadku, przy podbiegu zahaczyłem o korzeń wystajacy z ziemi, postanowiłem biec na 1:32. Z tą myślą wbiegałem na 3 pętlę,ale garmin zaczynał pokazywac mi dziwnie wolne tempo w okolicy 4:50-55/km, przy tętnie rodem z życiówki na półmaratonie-w okolicy 160-163ud/min. Na 3 pętli żona powiedziała mi,że wyglądam na potwornie zmęczonego i poniekad miała rację. Upał łamał mnie psychicznie, jak i fizycznie. Woda u wolontariuszy była już głownie ciepła, a co chwilę do lasu wjeżdżały karetki i zabierały tych, co zasłabli. Okolicznosci dawały do myślenia i zniechęcały przed szarzowaniem. Tak mozolnie dotarłem do ostatniej pętli, gdzie nagle, niczym gral, ukazało mi się stanowisko z red bullem(w końcu prawie jak na IM prawdziwym)! Zatrzymalem sie i wypiłem caly kubek. Cukier podziałał ze mną cuda i ruszyłem jak po starcie z t2. Mocniejsze tempo i dość rowny bieg. Nawet owy podbieg betonowym zygzakiem tuż przed końcem pętli, tym razem, nie zrobił na mnie takiego wrażenia. Gdy wybiegłem na prostą przed meta prowadzący już wywołał mnie z nazwiska i sprintem wręcz wbiegłem na metę,a czas zatrzymał sie dla mnie po4h i 36minutach. Ostatecznie 44 miejsce w open i 8 w M35-39. Jest progres. Tak oto zrodziła się w bólach moja nowa życiówka i doszlifowalem także swój charakter, bo nie dałem się złamac pogodzie, a nie było łatwo, o czym moze swiadczyć czas 4:06 zwycięscy. Co zapamietam z Sierakowa, oprócz piekielnego słońca, to na pewno super kibiców, którzy w tak płomiennym słońcu stali i nas dopingowali. Wielki szacun Wam za to i widzimy sie oczywiście za rok!
Gratulacje, super wynik. Że było ciężko i gorąco to wiem, bo też robiłem połówkę w Sierakowie (tyle, że ja dobiegłem 20 minut później). Ze skarpetami trafiłeś. Ja nie założyłem i kończyłem z obtarciem i odciskiem wielkości kurzego jajka (aż bałem się zdjąć buty na mecie).
No i w Naszym żelaznym sporcie miejscowa opalenizna jest gratis!;-)
Super sie czyta bo widac pasje, w triathlonie jest miejsce dla kazdego ale jak we wszystkim ludzi ktorzy maja swoj plan i konsekwetnie do tego daza zachowujac przy tym usmiech wszyscy wypatrujemy tutaj na blogu. Gratulacje za wynik i zgadzam sie z Arkiem- upal to potezny przeciwnik.
Super sie czyta bo widac pasje, w triathlonie jest miejsce dla kazdego ale jak we wszystkim ludzi ktorzy maja swoj plan i konsekwetnie do tego daza zachowujac przy tym usmiech wszyscy wypatrujemy tutaj na blogu. Gratulacje za wynik i zgadzam sie z Arkiem- upal to potezny przeciwnik.
Po takich relacjach nie mogę doczekać się debiutu! 😀 Czas kozak.. Gratulacje1
Dzieki Jarku,ale w tym przypadku,negative split to wyszedł na biegu,a nie na rowerze i do tego odwrócony 😉
To już jest wynik 🙂 mozna gratulować z czystym sumieniem 😉 bez zazdrości 😉 bo dziadki po prostu tak wysoko nie latają 😉 Ciekawy jest ten negative split na rowerze, chyba teoria mówi, żeby troche wyluzować przed biegiem…
Kuba,na wlasnie to taka zaprawa przed Katowickim Piekiełkiem 😉 dołożę sobie jeszcze na połówce z mała nawiązką biegowa w Radkowie i bede gotow(albo i ugotowany) 😛
Dajmond jesteś kozak, ale to już widziałem na maratonie. W tri też ostro walczysz, tak jak mówił Arek 4:30 w zasięgu, pewnie złamiesz w Katowicach, choć tam też płasko nie jest i pogoda zawsze upalna.
Dzieki Arku!byl to chyba,mimo tropikalnej pogody,mój dzien. Bedzie chłodniej,to powalczę,by ten wynik poprawić. Na dniach zamierzam zamówić,po badaniach stop rzecz jasna, indywidualne wkładki,bo wg mojego rehabilitanta tu leży przyczyna skurczy-nierównomierne obciążenie stopy na biegu i to powoduje w dalszym czasie,przy wzmożonym wysiłku,skurcze całej nogi. No,ale teraz mam przed sobą 2x 1/4 w czerwcu,to powinno troche odpuścić z tymi skurczami 😉
Coś mi się z ta ,,granicą ’ popieprz…. Miało być granica 4.30…. wszystko w biegu…. kruca bomba … :-)))
Krzychu! Super wynik! Granica. Tym bardziej, że upał odciął mocarzy, takich jak Michał Podsiadłowski…. 4.30 w tym roku masz w zasięgu a to już elita amatorów (moim zdaniem oczywiście). Poza tym bardzo fajnie się czyta. Ogólnie – szacun CHŁOPIE!!!